piątek, 4 lipca 2014

LATO LATOŚ OBRODZIŁO

Żar z nieba się leje bez miłosierdzia. Klawiatura klei się do palców i nawet mysz nie chce chodzić, zbiesiła się od tego gorąca. Siedzę nad projektem, rysuję skomplikowane matematycznie kształty ale duchem jestem w zupełnie innej rzeczywistości. Przysiadłam na rozgrzanym piasku i bawię się muszelkami. Zaraz przytupta mój mały braciszek i zrobi użytek z łopatki, no to ja użyję wiaderka i będzie wojna, zbrojna wojna o piaskowy zamek. Kto przegra będzie musiał zjeść obrzydliwą marchewkę z obrzydliwym groszkiem i to podwójną porcję

Lato mojego dzieciństwa.
Pachniało wodą morską, wodorostami, smażoną rybą i watą na patyku
Lody, looooody Bambino !!!. lody Calypso!!! loooody, lody, lody, dla ochłody! kupujcie ludziska ! ach, jaka to była cudna muzyka dla naszych uszu. W domu to tylko był wodnisty Pingwin na patyku a tu - takie wspaniałości !!! patrzyliśmy błagalnym wzrokiem na rodzicieli a oni chciał, nie chciał, wygrzebywali jakieś drobniaki a wtedy my pędem, przez plażę, do tego szczęścia. Ech - szczęście na patyku, bardziej pewnie wtedy cieszyło niż teraz nowy komputer.




Moje dzieciństwo przypadało na głęboki PRL i było biedne. Biedne, ale ani szare, ani smutne. Biedne, ale szczęśliwe, a nawet najszczęśliwsze.
Na lato czekaliśmy cały okrągły rok. Pisaliśmy listy do Mikołaja o nowe wiaderka i łopatki, i o dmuchane koło ratunkowe. O jedno koło bo, jak mówił Dziadziu, Mikołaj jest biedny i nie należy go o zbyt dużo prosić, bo jeszcze się zawstydzi i nasz dom ominie. Dwa wiaderka, dwie łopatki i jedno koło ratunkowe, takie wtedy dzieci miały marzenia. A kiedy nadchodził magiczny czas wakacji rodzice brali urlop, wyciągali z szafy wielką tekturową walizkę i zaczynał się rytuał. W walizce musiało się wszystko zmieścić. Na cztery osoby. Jechaliśmy zawsze z rodzicami a Dziadziu zostawał w domu. Mógł wtedy spokojnie odsapnąć od naszej dzikiej miłości a przy okazji porobić weki na zimę.



 .
Samochodu oczywiście nie mieliśmy, bo kto wtedy miał samochód ? Podróżowaliśmy więc pociągiem a właściwie dwoma pociągami, bo z przesiadką. Wielka waliza, teczka na podręczne rzeczy, dwoje małych dzieci - i hajda  w drogę po marzenia !!!
Z domu do Wrocławia jechało się w miarę normalnie. Pociąg miał drewniane twarde ławki, wlókł się straszliwie ponad dwie godziny, ale dla nas to był cudny początek przygody. Rodzice oświadczali poważnie, że nie ma żadne siusiu ani takie tam, to zwykły pociąg, bez luksusów, mamy być grzeczni i nie wydziwiać. Rozpłaszczaliśmy więc nosy na szybie a świat za oknem zmieniał się jak bajce. Ale to jeszcze nic, we Wrocławiu, to dopiero było !!! Naród tłumnie przemieszczał się w kierunku morza. Na dworcu kolejki jak węże a na peronie armagedon. Ludzi mrowie, walizy, kosze, jakieś wózki, palmy w doniczkach, a między tym wszystkim rozkrzyczane dzieciaki i koloniści, jak te stonki. No cudny świat ! Żadnej nudy ! Najlepsze było, jak nadjeżdżał pociąg. Chmara ruszała do przodu, tratując po drodze bagaże i gubiąc dzieciaki. Mój tatuś wskakiwał w biegu i zajmował miejsca a potem my docieraliśmy do odpowiedniego wagonu. Do wagonu nie wchodziło się drzwiami, nie było szans. Mamcia nas podsadzała a Tatuś chop - przez okno do środka. Fajnie się fruwało. Potem wciągał walizę i teczkę. Też oknem. Mamusia bez bagażu jakoś się przeciskała. I zaczynała się prawdziwa podróż. Oczywiście zaczynała się od jedzenia. My z braciszkiem jak te psy Pawłowa - pociąg ruszał nam zachciewało się jeść. Bo jedzenie w pociągu smakuje jak nigdzie indziej. Jeszcze nie minęliśmy pierwszej stacji jak przedział pachniał jajkami na twardo i ogórkiem. Zawsze więcej głodomorów podróżowało. Wymienialiśmy między sobą wiktuały i było cudownie. W teczce jechał termos z herbatą a herbata z podróżnego kubka pachniała jak niezwykła przygoda, nie jak zwykły Ulung. Zawsze podróżowaliśmy nocą. W Poznaniu albo w Lesznie pociąg miał długi postój wtedy Tatuś wychodził na peron i kupował nam "Płynny owoc" Do dzisiaj pamiętam ten smak.
Do Sopotu docieraliśmy rankiem, rodzice kapkę zmaltretowani a my w siódmym niebie. Okno na świat stało przed nami otworem !



.
W Sopocie mieszkała ciocia Zosia, siostra mojej babci. To ta w środku. Po prawej stronie stoi druga siostra babci, Lila, ta o której pisałam że ma teraz prawie sto lat. Po lewej stronie moja mamusia. Ciocia Zosia nazywana była przez wszystkich Lasią. Dlaczego ? tego akurat nikt nie pamiętał. Od zawsze to była Lasia. Dom Lasi stał nad samym morzem, przy promenadzie, tuż przy wejściu na dziką plażę. Okna "naszego" pokoju wychodziły na morze. Widać było plażę, suszące się sieci, po morzu pływały statki a o zachodzie wielka ognista kula chowała się za horyzont. Za to o świcie słychać było ja kutry rybackie wyruszają w morze. Na plażę wybiegało się z domu boso, w samych majtkach, tylko z wiaderkiem w ręku.



.
Cudna była wtedy plaża w Sopocie. Woda jak kryształ, w wodzie zielone rybki, całe mnóstwo, pełno muszelek i różowe meduzy jak kwiaty albo welony. Lasia była anielsko łagodna. Wszystkie dzieci, my też, wyłaziły jej bezkarnie na głowę. U Lasi można było zasypywać schody piskiem, trzymać w wannie wiaderka z meduzami albo w ogrodzie, pod rynną, w starym szafliku, hodować ryby. Lasia kochała dzieci, kochała muzykę i stąpała po obłokach. A jak schodziła z obłoków to gotowała nam pierogi i "japczankę", piekła szarlotkę i przynosiła na plażę gorący bób.  Sopot był inny niż dzisiaj, plaże czyste, dzikie, puste. Na plaży rozwieszone sieci rybackie. Te sieci, na zdjęciu, oglądaliśmy zawsze z okna pokoju Lasi.




Popołudniami wyruszaliśmy na promenadę, do smażalni, albo na Monciak. Na Monciaku zawsze pachniało kawą, w delikatesach kupowało się Arabicę i od razu wkładało do młynka. Musiała być świeża, bo teraz zmielona kawa nie ma już tego aromatu. Jak byliśmy grzeczni na plaży to potem, na spacerze, kupowali nam czasem kręcone lody od Włocha albo prawdziwy nugat, w małej cukierence. Nigdy potem nie jadłam już takiego nugatu. Jednak główną atrakcją było dla nas molo. Widzieć statki z bliska - to dopiero była frajda  !!! Patrzeć jak nad ciemną głębiną tańczą meduzy, magiczne żywe kwiaty w różowych welonach - to dopiero była frajda  !!!


.
Na molo chadzało się kiedyś odświętnie ubranym. Tam odbywała się rewia mody a małe dziewczynki, takie jak ja, z zazdrością patrzyły na "światowe" damy i marzyły, że będą takie same i tak samo będą przechadzały się pod rękę z kawalerami.. A jak byliśmy bardzo grzeczni to w nagrodę czekała nas wyprawa do Oliwy, do ZOO. A oliwskie ZOO to nie byle co ! Można sobie było słonia pogłaskać albo wsiąść na lamę. Tyle niezwykłości, tyle przeżyć.




Tylko raz niestety zasłużyliśmy sobie na taka wycieczkę, nie da się ukryć z grzecznością było u nas różnie. No bo niby jak ma się zachowywać na plaży hultajska dwójeczka, nagle spuszczona ze smyczy ? Trudno nas było utrzymać jak te rozbrykane psiaki. Na kocu było przymusowe leżenie i liczenie. Kazali nam zwykle liczyć do tysiąca, oczywiście oszukiwaliśmy .. 666, 667, 668. 869, 870 ..... gdy dochodziło 1000 to startowaliśmy z koca jak te dwie rakiety i do wody !!!



.
Ten piękny kocyk towarzyszył nam przez ładnych kilka lat. Dawniej kocyki były niezniszczalne, bo kogo było stać na coraz to nowy ?  Kocyk miał dwie wypalone papierosem dziury i jeszcze trzecią, perfidnie przez nas wyciętą. Nawet pamiętam jak wytrzepaliśmy kiedyś ten koc Lasi na nowy tapczan. Pal sześć piasek, ale w kocyku były dwie butelki z morską wodą i rybkami. Żeby rybki nie zdechły butelki były tylko lekko zakręcone. "Się odkręciły" i wszystko poleciało na nowe obicie! Lasia nam podarowała ale mój Tatko to już taki tolerancyjny nie był. Pięć dni bez irysów i landrynek, i to bez możliwości protestowania, jęków, czy płaczu. Ale co tam, wobec morza, morze to był szczyt naszych dziecięcych marzeń.

Do dzisiaj uśmiecham się do tych marzeń, do dzisiaj kocham morze, do dzisiaj kocham Sopot. I lato, i upał. Ech, nie ma jak dziecięce marzenia, jak wakacje,  nie ma jak dzieciństwo, nie ma jak wspomnienia.

A za oknem znowu żar się z nieba leje ... 
znowu lato latoś obrodziło. 

*

                         z nostalgią  polecam  Malina M *                           

jeśli podobał Ci się ten wpis
to wejdź na liiil    i zagłosuj

63 komentarze:

  1. Witaj kochana ja strasznie kocham lato jestem pełna relaksu buźka dla Ciebie.Miłego weekendu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i ja uwielbiam lato Agatuszko ... pławię się w tym słonku i jak stara kotka wygrzewam kości ... pozdrawiam serdecznie

      Usuń
  2. Ale słodziak z tego twojego małego braciszka.
    NA DRUGIM ZDJĘCIU REWELACYJNY AŻ SIĘ UŚMIECHNĄĆ CHCE.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że braciszek tu nie wpadnie, bo jak wpadnie to mnie zamorduje i co będzie ??? Wprawdzie co bardziej hi, hi, "drastyczne " wykadrowałam ale i tak marny mój los jak słodziak zobaczy ...;-)))

      Usuń
  3. Piękne, niezapomniane i niepowtarzalne:):) To wspaniale mieć ciocię z domkiem przy plaży, gdzie Bałtyk na wyciągnięcie ręki...Nie trzeba płacić za pokój i maszerować np. przez pół miasta do najbliższej plaży...Przyznaję z przykrością,że na sopockim molo jeszcze nigdy nie byłam (mam nadzieję,że wszystko ciągle przede mną), stawiałam natomiast kroczki po Gdańsku, Gdyni i Półwyspie Helskim:)
    Przywołałaś tym postem wiele wakacyjnych wspomnień:):):) Tekturową walizę i ja pamiętam...Brzydkie toto było,porównując do współczesnych toreb podróżnych ale najważniejsze,że pakowne i bardzo wytrzymałe:) A o to przecież chodziło:)
    Pozdrawiam Haniu serdecznie i przepraszam,że tak króciutko, ale wiem,że wiesz dlaczego:):):)
    Buziaki:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem Bożenko, oczywiście, że wiem. Wiem też, że czytasz mój blog bo widzę w statystykach, kto czyta. Zawsze się uśmiecham jak pamiętasz.
      Pewnie, że to było wspaniałe. MIESZKAŁO SIĘ U CIOCI a jedzenie to tak jak w domu , tylko bilety kosztowały ale na tyle, to rodzice zaoszczędzali. Gdyby nie ciocia to byśmy morze zobaczyli o wiele póżniej a tak mogliśmy je pokochać ja w wieku 4 lat a braciszek roku. Biedaczek jeszcze nie chodził , w restauracji raczkował między stolikami gdy ja zajadałam się mielonym z buraczkami. Nie wisieliśmy przecież cały czas cioci na głowie, chodziło się do restauracji. Na stolik trzeba było czasem czekać i godzinę ale mielone dla mnie były pyszne, rodzice robili mi tę przyjemność chociaż twierdzili, że to świństwo i przegląd tygodnia.

      Usuń
  4. He, he... Ja to mam teraz dobrze, co roku mnie z jakimiś wnuczętami do różniastych wczasowisk wysyłają. Aktualnie z ośmioletnią wnuczką w Niechorzu plażujemy.:-))))
    Z dzieciństwa pamiętam różne wczasy "wagonowe", bo tato na PKP pracował. W 1967 to na takim wagonowym wczasowisku w Kołobrzegu, to jeszcze "Czerwonym Gitarom", nie wstyd było dać koncert. Z moimi dziećmi natomiast na wczasy pracownicze, głównie na "kwaterach prywatnych" organizowane jeździłam. Najbardziej pamiętam Jastarnię w 1978 (już wodolotem do Gdyni można było się udać).
    Te meduzy wytruli, czy co? Od lat nie widziałam...
    Pomyślności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. chyba IKKO meduzy się zbiesiły i dały nogę. Jak jadę do Sopotu to pierwsze co robię, to kurcgalopkiem na molo. Wiesz - woda już jest nie taka jak dawniej, MOLO WSPANIAŁE ale plaża i morze to już nie to, oj nie to, rybki zielone też się zbiesiły. Zresztą tamten Sopot bardziej mi się podobał niż dzisiaj, dzisiaj nowy, odremontowany ale ja nie lubię tych wszystkich kamiennych, błyszczących okładzin na elewacjach , jak ekskluzywnałazienka ... i kawa już nie pachnie, , w Delikatesach jak w markecie ..
      ---------------------
      Sopot to miasto mojego dzieciństwa a Kołobrzeg mojej młodości Tatuś pracował wtedy w dużym zakładzie, zakład miał komórkę budowlaną i prowadził budowy, jedną z nich był ośrodek wczasowy w Kołobrzegu. Tatuś bez przerwy jeździł na delegacje. Jak ośrodek sobie wybudowali to jako pracownik mógł korzystać z wczasów. Kilka razy pojechaliśmy tam.

      Usuń
  5. No co Ty Dziewczyno takie laurki poprzedniego a minionego ustroju wypisujesz.
    Toz naród cierpiał,płakał i wił się pod butem ustroju .I głodował.A nocami słuchał BBC oraz kroków tych z UB co to przyszli aresztować./pełno przecie dziś takich wspomnień/
    Oj IPN tu trzeba i lustracji bo coś "tej rodzinie"za dobrze i za wesoło było "w tamte czasy"
    PS
    Przepraszam za żart ale czytałem coś "w innej konwencji" i tak mi "odbiło"


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. OJ TAM OJ TAM WIESIU - jak to nam dobrze było skoro , jak widać czarno na białym, że byliśmy goli i bosi, no, może całkiem goły i bosy był mój braciszek bo ja jakieś tam majcięta posiadałam ;-)
      --------------
      poważnie rzecz ujmując to UB mieliśmy na głowie z zasady i z "natury rzeczy" ze względu na wujka. IV departament siedział nam na głowie. Jak dowiedzieliśmy się po latach np mojego brata śledził jego najbliższy sąsiad, kolega i prawie przyjaciel. Wprowadził się do mieszkania niżej, zaprzyjażnił , i on i żona, a przy okazji co trzeba i jak trzeba robił. Dzięki Bogu nam od dziecka wtłaczali do głowy, że są rzeczy których się nie mówi nikomu i nigdzie. Plebania to był punkt oporu a rodzice jak tam szli to nas brali, stąd wiem strasznie dużo z tego co się działo. W głowie miałam zakładkę - co usłyszałaś dziecko, tego nigdy nikomu. No to ja nigdy nikomu , braciszek też, więc jego kolega zbyt się nie upasł na przekazywanych wiadomościach, nawet tych z podsłuchu. Póżniej, jak przyszła wolność, kolega przyszedł do brata i się przyznał i jakoś sobie ułożyli, brat mściwy nie jest, wybaczyć potrafi, ja też.
      Ja tylko raz postąpiłam pioruńsko głupio, bo mnie poniosło. Oczywiście wiedzieliśmy, że telefon na podsłuchu jest bo oni mieli wtyczki "u nas" a "my" u nich. Zawsze mówiłam szyfrem, do dzisiaj trochę mi z tego zostało. Pewnego razu byłam u wujka, bo tam mogłam sobie zamontować szybę na 2 biurkach, pod szybą lampę , na szybie kalka techniczna z projektem a na niej bristol. tak się wtedy kopiowało rysunki. W domu miejsca na takie ustrojstwo nie było przy naszych 2 pokojach. Dzwonię sobie więc do domu i opowiadam o tym, co było na konsultacjach we Wrocławiu a że robiłam projekt kliniki chirurgicznej to mi się trochę terminów medycznych przyplątało. Wiem, że facet podsłuchuje bo damski głos w telefonie z plebanii to gratka, pewnie miał nadzieję na jakieś amory i szantaż a tu pudło. Facet nie wytrzymał - a co pani takie rozmowy naukowe prowadzi ? a co pan tak namiętnie podsłuchuje, mikrofon macie kiepski słyszę pana od początku . Facet się zmieszał i zaczął tłumaczyć beznadziejnie. Ale mnie to się w domu oberwało, oj oberwało za taką dekonspirację. Przecież czasem przez ten telefon mówiło się rzeczy spreparowane tak, by do nich odpowiednio dotarły i odpowiedni był tego efekt. Ech, mam wspomnień takich sporo ale zostawiam je dla siebie, nie chcę obsesyjnie wracać. Z odzyskaniem wolności uwolniłam się też od tamtego. A w tamtym świecie to jednak moi rodzice główne ciężary tego, co było ponosili, nas dzieci trzymali w dzieciństwie daleko od tego, chcieli byśmy byli szczęśliwi.
      Ach Lasia też była na cenzurowanym, włóczyli ją po komisariatach bo najmłodszy syn uciekł z kolegami do Danii. Po nocach płakała ale w dzień brała się w garść bo takie wtedy były kobiety. Dawały z siebie ile mogły nie pytając. Jeśli gorący bób wYwoływał w oczach dzieciaka zachwyt to ona bób gotowała, robiła torebki z gazety, pakowała ten bób i nam wynosiła, i byliśmy szczęśliwi i dlatego nas trudno złamać, czy załamać, mękolenie nie jest przewidziane

      Usuń
  6. Witaj Haniu!
    Masz rację, że lato latoś obrodziło, a słoneczko praży niemiłosiernie w dekielek. Ba, może wywołać mały udarek, albo swoiste poczucie humoru... Jak u Wieśka.
    Lubię czytać twoje wspomnienia rodzinne, z dzieciństwa i bardziej zawodowe, bo wkładasz w nie serce i duszę. Zapomniałaś Acani o pewnym towarze, który serwowano na plażach oprócz lodów i waty cukrowej, a mianowicie o OGÓRKACH MAŁOSOLNYCH, które też serwowano na plażach PRL. Co prawda cieszyły się one wzięciem u pewnej grupy panów (a nie dzieci), bo czymś przecież urlopowa okowitkę trzeba było zakąszać.
    Ja po raz pierwszy morze zobaczyłem gdy jeździłem auto-stopem po Polsce. Było to w Międzyzdrojach, gdzie spróbowałem wodę czy słona, a później przekąsiłem ją ogórkiem małosolnym, aby zrównoważyć bilans mikroelementów w organizmie. A może czegoś innego, ale pewnie pamięć mnie zawodzi na stare lata.
    Pozdrawiam serdecznie i do siebie zapraszam.
    Michał

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. MICHAŁKU - PAMIĘTAM TE OGÓRKI ALE MY Z BRACISZKIEM "NIENAWIDZILIŚMY" OGÓRKÓW. eCH - DO OGÓRKÓW TRZEBA BYŁO DOROSNĄĆ caps. To już moje młodzieńcze czasy. A jeszcze był jeden element - kwaśne mleko. Kremów za bardzo nie było, no może olejek nivea ale wiesz, olejek dla takich wodnych kaczek jak my to na chwilę. OJ smarowało się plecki kwaśnym mlekiem, smarowało ...

      Usuń
    2. Haniu, oj znam ten ból i smarowanie kwaśnym mlekiem. Kto tam sobie głowę jakimiś kremami zawracał. Były jakieś olejki do opalania, ale tłuste i niezbyt urodziwe w zapachu.
      Michał

      Usuń
    3. smarowali nas a my zaraz w piasek, oj trudno było nas potem domyć więc odpuścili to smarowanie ku naszemu wielkiemu szczęściu
      Michałku - co ja bym dzisiaj dała za prawdziwe kwaśne mleko, takie zimne, z glinianego garnka, takie, co to łyżką można kroić ... od zwykłej krowy a nie z dodatkiem "odpowiednich" kultur bakterii

      Usuń
    4. Haniu, ja też. Pamiętam takie w jakimś barze w Szczecinie jak stopem jechałem. Młode ziemniaki i czarka mleka kwaśnego. Faktycznie, nożem go było można kroić.
      Michał

      Usuń
  7. Aha, i jeszcze jedno. Za te niewygody podróży należy Ci się status poszkodowanej przez PRL, albo nawet uprawnienia kombatanckie. O tym trzeba z Wieśkiem porozmawiać, bo on biegły w tych ipeenowskich sprawach. Tylko, żeby cię nie podciągnął pod rozpasanie u cioci Zosi, które było niegodne proletariusza w państwie robotniczo-chłopskim.
    Pozdrawiam.
    Michał

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. uprawnienia kombatanckie ? ech Michałku coś w tym jest ... gdyby nie nowa ustawa to bym właśnie na emeryturę przechodziła ... ja już prawie kombatantka ... o matuniuuuuuuuuu
      może się zgłoszę, gdzie trzeba ... czasy się zmieniły, teraz w telewizji pokazują,że jak się pociąg spóżni to na peronie sami poszkodowani, wrzeszczą na cały świat i żądają ciepłej herbaty i posiłku ... przepełnienie w pociągu to koniewc świata , teraz wszystko wszystkim się należy z zasady .. no to może i mnie dadzą ... ale jak tu wystąpić o odszkodowanie za fruwanie ???

      Usuń
    2. Haniu, mnie na szczęście nowa ustawa emerytalna nie rusza, bo jestem emerytem pełną gębą. Ale moją żonę i owszem, bo przez nią wszystko się pochrzaniło i... Szkoda gadać.
      Nie pamiętam kiedy ostatni raz pociągiem jechałem. Chyba ileś tam lat temu pociągiem historii na 100 lat kolei w Głogowie... Ja już motoryzowany...
      Jeszcze ci się emerytura znudzi...
      Michał

      Usuń
    3. ja się tej emerytury boję jak nie wiem co, fakt pieniędzy przybędzie bo i coś tam wypłacą i do tego zus odpadnie i aviva ale świadomość, że jakiś etap już za mną kłuje , nie da się ukryć. No kobietą jestem i wiecznie młoda mam być a nie takie tam emerytury . Wiesz , dla mnie w pracy niewiele się zmieni bo raczej mi jej nie ubędzie. Tylko lżej trochę finansowo to szybciej hi, hi, kredydty biurowe pospłacamy :-)

      Usuń
    4. Spójrz na to Haniu z innej strony. Będziesz z tych, co to emeryturę pobierają i dalej swoje robią. Młodość nie ma nic wspólnego z emerytura, bo to stan ducha, a nie wieku. To w sumie dość miłe uczucia.
      Michał

      Usuń
  8. Michał Cimek5 lipca 2014 10:31
    Oj tam "biegły" Szlag mnie trafia na tę wszechobecna hipokryzje gdzie "każdy" wyglądał zza krat,cierpiał i walczył a teraz mu się jako "bojownikowi" należy a to odszkodowanie /i o takowe występują? a to renta specjalna.
    Normalność? tamtych czasów tak sugestywnie opisana to wyjątek..
    Wszyscy od dojarki z PGR po "urzędasów" jeździli na wczasy które darmowo "przysługiwały"
    większość podróży w zapełnionych do granic możliwości pociągach z wejściem czy bagażami podawanymi przez okna.I pamiętamy te zawodzenia "Ogoorki,ogorki małosolne z widokiem na morze".
    A krew zalewa gdy niegdysiejsi pupile systemu korzystający z Domów Pracy Twórczej od morza po wybrzeże Bułgarii jadący z rodzinami samochodami z przydziału /na talony/ dziś mienia się represjonowanymi i ofiarami systemu.
    Dlatego "sobie pozwoliłem"Co niech mi będzie wybaczone Bo to dla zachowania pamięci,przypomnienia ze "w konia robić nas nie wolno."

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no tak - jesteśmy pokoleniem które sporo ma do zachowania w pamnięci, tak się nam zdarzyło. Musimy to przekazać nowemu pokoleniu, musimy pokazać strony jasne i strony ciemne , ale czy my to potrafimy to się cokaże po tym, co z tą wiedzą zrobi młode pokolenie, w którą pójdzie stronę. To jak z dziećmi alkoholika - albo doświadczenie je wzmocni i będą z całej siły swoje życie budować jako przeciwstawienie życia ojca albo pójdą w jego ślady, zatpią csię i nic z tego nie będzie. Oczywiście - nie ich wina ale co z tego za pociecha ?. Nie możemy młodych zatruć nienawiścią ale nie możemy pozwolić by prawda im się gdzieś rozmyła zbagatelizowana. Było jak było powinni to woedzieć nie dla odwetu ale dla ostrzeżenia

      Usuń
    2. Wiesiu, z tymi dojarkami to bym nie przesadzał. Ja na wczasy jeździłem, bo chętnych nie było, a brać chłoporobotnicza czasu nie miała na takie fanaberie.
      Zauważ Wiesiu, że my sobie z Hanią jaja robimy. Co do domów pracy twórczej to racja, ale nie dla wszystkich one były. No i nie dostałem nigdy żadnego talonu... podpadziocha byłem z krzywym kręgosłupem moralno-ideowym.
      Pozdrawiam.
      Michał

      Usuń
    3. ech Michałku - dojarki to mi przypomniały Frosie kombajnistki ... pamiętasz ?

      Usuń
    4. Albo Stasie traktorzystki, czy Fele murarki...

      Usuń
  9. Ech, te smaki z dzieciństwa! Ich wspomnienie nigdy nas nie opuści!
    A problemy tamtych czasów - cóż, dotyczyły głównie naszych rodziców. Zdarzyło mi się solidnie dostać po zadku za powtarzanie kolegom zasłyszanych w domu kawałów...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech te kawały z dawnych czasów, :-)))))
      rodzice cicho mówiili ale czy znasz dziecko, co by nie podsłuchało czego nie wolno ? Połowę z tych kawałów nie rozumieliśmy . A jak nieco porośliśmy to z kolei myśmy nuważali, by rodzice naszych nie podsłuchali :-)
      ------------------
      prawdziwego lania to ja nigdy nie dostałam ale pamiętam mojego braciszka. Były imieniny wujka, ja miałam dawać kwiaty a mały Wituszek miał powiedzieć wierszyk. Wierszyka się nauczył ale po drzwiami wujka oświadczył, że nie powie. Prośby i groźby na nic się zdały więc w końcu nasz rodziciel przyłożył mu klapsa w pupę .... nooo, Wituszek spojrzał spode łba i oświadczył - swoje dostałem to teraz na prawdę nie powiem. :-)

      Usuń
  10. Jak to dobrze, że rodzice korzystali z życia i robili zdjęcia. Dzieci oprócz przeżyć, które w większości przypadków już zatarły się w pamięcimają do czego wracać.
    Wniosek? Wyjeżdżajmy, korzystajmy i utrwalajmy chwile szczęścia z myślą o sobie i o naszych dzieciach...
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tatulu - te zdjęcia to teraz dla nas skarb, pamięć się zaciera a jak na przykład popatrzę na ten kocyk to z miejsca obrazy przesuwają się w pamięci jak w kalejdoskopie. Czuję zapach tamtej plaży i zapach domu Lasi ... był specyficzny .. schody trzeszczały gdy wbiegało się na piętro ... często śni mi się tamten dom i tamten zapach ... zdjęcia to wszystko zatrzymują, nie pozwalają zatrzeć się w pamięci

      Usuń
    2. Szczaw i mirabelki w podróży Pendolino, zegarki i radarki, nie pozwalają zatrzeć się w pamięci.

      Usuń
    3. oj ty biedaku
      pismaku
      zadławisz się złością
      jak ością
      i co ci z tego
      kolego ?

      Usuń
  11. Było tak jak pisze Wiesiek, tylko my byliśmy młodzi.
    Pozdrawiam bardzo cieplutko:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. byliśmy młodzi, chcieliśmy żyć świat się przed nami otwierał taki ciekawy ... wszystko pociągało, zwłaszcza gdy było zakazane. Zresztą, to że dzieci nie miały wielu rzeczy, które mieć chciały, to tylko dobrze nan na nerwy robiło. W dorosłym życiu nie dostajemy kota, bo czegoś nie mamy albo ktoś zabrał nam zabawkę. Dzieciństwo nauczyło nas doceniać zabawki , dzielić się nimi i co ważne bez nich się obchodzić

      Usuń
    2. To prawda:-)

      Usuń
  12. POŻEGNANIE WIERSZOWEGO ELDORADO.

    PANI ANNA OTWIERA NOWA STRONĘ DZIECINNYCH WSPOMNIEŃ. TAM TEZ DALSZA NOSTALGIA ZA UTRACONYM DZIECIĘCYM EDENEM. BAŁTYCKIE WYPRAWY TAMTYCH LAT Z ISTOTAMI NAJUKOCHAŃSZYMI NA ŚWIECIE NAJSZCZĘŚLIWSZE W ŻYCIU. WIERSZOWA KRAINA ŻEGNANA ZE SMUTKIEM,
    A WIERSZ PANI ANNY "MIŁOŚĆ" NIEUSTAJĄCYM WSPOMNIENIEM.
    STRONY PANI ANNY PODRÓŻĄ OSIEROCONEJ DOROTKI DO KRAINY CZARNOKSIĘŻNIKA Z OZ. W SREBRNYCH PANTOFELKACH, PODAROWANYCH PRZEZ DOBRĄ CZARODZIEJKĘ. PO DRODZE SPOTYKA STRACHA NA WRÓBLE, MARZĄCEGO O ROZUMIE. ŻELAZNEGO DRWALA Z NADZIEJA NA POZYSKANIE SERCA I LWA MARZĄCEGO O SZCZYPCIE ODWAGI. ODNAJDUJĘ W TYCH TĘSKNOTACH I SIEBIE. BOLEJE NIEZMIERNIE ATAKAMI NA PANIĄ ANNĘ PRZEZ OSOBNIKÓW PRZEPOJONYCH NIEUZASADNIONĄ NIENAWIŚCIĄ I OCIEKAJĄCYCH EKSKREMENTAMI PODŁYCH SŁÓW, ŚCIGANYCH Z MOCY PRAWA.
    NIENAWIŚĆ SIANA Z PREMEDYTACJA PRZEZ UZURPATORÓW DĄŻĄCYCH DO WŁADZY - POZNAŁEM JEJ MOC PODCZAS UKRAIŃSKICH MORDÓW, I TEŻ O ŚWICIE 10 LUTEGO 1940 ROKU KOŁATANIEM DO DRZWI PRZEZ BOLSZEWICKICH OPRAWCÓW.
    PODĄŻAM Z PANIĄ ANNĄ W PODRÓŻY DO KRAINY OZ W POSZUKIWANIU ROZUMU. SERCA I SZCZYPTY ODWAGI W KARCZOWANIU NIENAWIŚCI.
    A. T

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. piękne słowa A.T.
      przychodzi mi teraz do głowy ulubiona modlitwa Bułata Okudżawy
      *
      mędrcowi darować głowę racz
      tchórzowi dać konia chciej
      sypnij grosza szczęściarzom
      i mnie w opiece swej miej
      *

      Usuń

    2. Świat niczym księżyc odmienił się złoty
      pogubili się gdzieś szczęściarze

      Dorotka nie ma zaczarowanych bucików,
      Dorotka prawo ma do wszystkiego.
      Zgubiła złote warkocze i łzy i kokardy
      Świat u jej stóp a ona gardzi już światem

      Strach na wróble nie chce twojego serca,
      po co mu przedmiot bez wartości ?
      a lew ? lew oddał odwagę szczurowi
      i pędzą obaj w obłąkańczym wyścigu

      Dzisiaj nie męstwo, dzisiaj zwycięstwo
      bez mizerykordii, bez pardonu, bez sensu
      Niewidzialna ręka to śmieszny przeżytek
      a rycerz ? rycerz to wirtualna abstrakcja

      Świat niczym szeląg odmienił się, złoty
      pogubili się gdzieś szczęściarze

      I tylko my nie chcemy się zgubić
      i tylko my ciągle jeszcze tęsknimy
      do stracha na wróble, co wielkie ma serce
      do lwa i do szmaragdowego grodu

      I tylko my ciągle jeszcze wracamy
      do zaczarowanej krainy OZ …

      :-)

      Usuń
    3. WYMARZYŁEM CIEBIE
      Z WARKOCZEM BABIEGO LATA.
      KIM JESTEŚ ?
      NIE WIEM.
      MOŻE TĘCZĄ.
      MAKOWĄ DZIEWCZYNĄ,
      W MAKOWYM GAJU.
      MARĄ W UPOJNYM ŚNIE.
      ULOTNĄ UŁUDĄ.
      TĘSKNOTĄ NIESPEŁNIONĄ.
      KIM JESTEŚ.
      Z SERCEM GOREJĄCYM NA DŁONI ?

      A. T

      Usuń
    4. :-) ... te trzy znaki to najprawdziwszy uśmiech

      Usuń
  13. Haniu Witaj:) już czytałem ten wpis trzy razy ale dziś może uda się zamieścić komentarz;) Ech morze, morze. Jutro akurat właśnie tam się wybieram co prawda nie do Sopotu ale do Mielna.
    Też pamiętam walki na peronie o to żeby wsiąść do pociągu i tato nieraz wsadzał mnie przez okno do przedziału. ale tez pamiętam że dużo zdarzało się złodziei kieszonkowców przy takim zamieszaniu. Raz tato jednego złapał..
    Tak czy inaczej to fakt wakacje nad morzem to był rarytasik. i niezła zabawa
    Pozdrawiam Cie milutko - jak zawsze zamieściłaś pełen serca porywający wpis :)

    OdpowiedzUsuń
  14. "zazdraszam" Damianie życzę dobrego odpoczynku i wspaniałego urlopu ... pozdrów ode mnie morze i przywieź ze sobą muszelka ... ja muszelkę zaczaruję i będzie zawsze szumiała ...

    OdpowiedzUsuń
  15. Wiesz Aniu ,dużo wspomnień odsłoniłam swoich ,kiedy czytałam Twoje piękne wspomnienia::)))Czytam i żal mnie ściska ,że już nie doznam takiego widoku jak z lat 60-tych,lody zw muszelkach o smaku niezapomnianym do dziś ,z daleka było czuć lodami..Co za zapach ...ech ...Ale ważne ,że mogliśmy tego doznać.Aniu czytałam chyba u kogoś ,że miałyście złodzieja...coś wspominałaś w komentarzu chyba ,ale może to inna sprawa...Buziaczki....Fajne fotki""))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj Danuśka , armagedon był w domu, jeszcze nie mogę dojść do siebie jak pomyślę co mogło być. Wyszłam na tylko na trochę do biura eeech ... póżniej opowiem

      Usuń
  16. Klik dobry:)
    "...szczęście na patyku..."
    Pięknie powiedziane, bo szczęście takie już jest...

    A nasze morze z Sopotem oddaliło się ode mnie. Stało się cenowo nieosiągalne...


    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. takie jest !!! i trzeba je mocno trzymać, żeby nam bum nie zrobiło ... bo wtedy roztopi się jak te lody
      :-)

      Usuń
  17. Malino, informuję Cię, że nie ja wpisałam u Krystyny na blogu 'ab ovo A CAPITE AD CALCEM" komentarze do Ciebie!
    Nie wiem co się dzieje, dlaczego (Krysia?) tak się zachowuje.
    Sprawdź to.
    Pozdrawiam:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. widać, że to nie Ty Jolu, może to troll ? ale cieszę się, że wyjaśniłaś :-)))
      U mnie na przykład troll podszył się ostatnio pod Pana Adama ale wywaliłam komentarz w pioruny. Jak sobie tchórz własny blog założy, to będzie swoich gości obrażał ile dusza zapragnie, tutaj jest mój dom i ja dyktuję warunki :-))
      Zostawiam czasem jego komentarze i odbijam piłeczkę ale jeśli naruszy kogoś z gości gonię jak ... no nie powiem jak co. Podszywa się pod różne nicki i szkodzi przeciwnikom politycznym. Ale czy to jest akurat ten troll to ja pojęcia nie mam. Pal sześć trolla, najważniejsze, że nie Ty chciałaś mnie obrazić :-) pozdrawiam serdecznie

      Usuń
  18. "Płynny owoc" pokarał nas kiedyś na jakiej skautowskiej wędrówce, gdyśmy niczego inszego do czytania nie mając, urządzili sobie konkurs z czytania i zapamiętywania...etykiety z butelki:)) Do dziś pamiętam termin przydatności, że do września 1971 roku i że był jabłkowo-jarzębinowy z dodatkiem czarnego bzu i że pakował "Nr 4", kimkolwiek był... Ale nie pamiętam ceny...:((
    Kłaniam nisko:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. też ceny nie pamiętam Wachmistrzeńku ... ja lubiłam jabłkowo-miętowowy bo tak fajnie chlodził podniebienie. Był jeszcze "Leśny owoc" ten jako dziecko mniej lubiłam bo trochę był cierpki
      Dygam wdzięcznie :o).

      Usuń
  19. Piękne miałaś dzieciństwo. Pięknie je opisujesz. A wspaniałe fotki akcentują Twoje piękne wspomnienia. Rodzinka z Was jak się patrzy. A tak abstrahując od tematu Twoich wspomnień, to muszę powiedzieć, że nóżki miałaś jak malowane.... i pewnie tak Ci zostało, tyle że ich dzisiaj nam nie pokazujesz.;)

    Dziękuję za wizytę!
    Haniu, miło mi, że uznałaś moje fotki za godne polecenia. A fruwaj sobie po moim blogu ile tylko dusza zapragnie.
    Pozdrawiam serdecznie! Halszka

    OdpowiedzUsuń
  20. Halszuniu - moim narodzinom towarzyszył śmiech lekarza, byłam wcześniakiem, ważyłam tylko 260 za to mierzyłam 62 ... no straszliwy był ze mnie pająk, małe nic a do tego długaśne nogi i wielkie stopy - trochę paskudna byłam no i śmieszna skoro lekarz zaczął się śmiać - podobno dodał: wysoka dziewucha będzie ... no i była, całą szkołę miałam kompleksy bo wyższa byłam od chłopaków a w klasie zawsze mnie pytali, czy jestem z przerostów, po dzisiejszemu ze "spadochroniarzy" okropnie byłam wściekła. Teraz modne są wysokie dziewczynki, kiedyś długie nogi to atut taki znowu nie był a spoglądanie z góry też nie bawiło :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ANIA SHIRLEY Z ZIELONEGO WZGÓRZA Z AVONLEA
      ZAUROCZENIEM,
      NIE CIERPIAŁA SWOICH RUDYCH WŁOSÓW,
      ANIA Z MALINOWEGO GAJU KOLEJNYM.
      NIE CIERPIAŁA SWEGO WZROSTU.
      Z BRZYDKIEGO JEJ ZDANIEM KACZĄTKA
      OBJAWIŁ SIĘ NAM ŁABĘDŻ PRZEWSPANIAŁY.
      ZNAKOMITA PANI INŻYNIER ARCHITEKT,
      ESEISTKA OPIEWAJĄCA KRESY,
      NIEZRÓWNANA, UTALENTOWANA POETESSA..
      PANI ANNO,
      NIE KAŻDEMU DANO
      OGLĄDAĆ ŚWIAT Z WYSOKIEGO PIEDESTAŁU.

      A. T

      Usuń
    2. PANI ANNO !
      MOJE SZKOLNE LATA PO POWROCIE Z SYBEGJI NAJRADOŚNIEJSZE. PRZYJAŻNIE. KOLEDZY I KOLEŻANKI. ZWŁASZCZA KOLEŻANKI. PRZECUDOWNIE PIĘKNE. ROZEŚMIANE.. ROZGADANE. RÓŻNEGO WZROSTU. NIEKTÓRE FILIGRANOWE I TEŻ WYSOKIE.. W KAŻDEJ TROCHĘ BYŁEM ZAKOCHANY. POŻEGNAŁEM SWOJE ELDORADO.

      NOKTURN
      SZCZĘŚLIWYM LATOM

      ELDORADO PRZEMINĘŁO.
      SZCZĘŚCIE KOŁYSAŁO DO SNU.
      PRZEBUDZENIE.
      SZCZĘŚCIE UMKNĘŁO.
      ODZYWA SIĘ ECHEM.
      MELODIĄ OSIEROCONĄ.
      WSPOMNIENIEM
      ZAGUBIONYM
      W PAMIĘCI.
      ODZYWA SIĘ ECHEM
      W UŚMIECHU.
      SPOJRZENIU
      DZIEWCZYNY NA ZDJĘCIACH
      Z TAMTYCH LAT.
      KTÓREJ...?
      Z KTÓRĄ MINĘLIŚMY
      SIĘ
      ŚNIĄC W ELDORADO...?

      A.T..

      Usuń
    3. A.T. czytam ze wzruszeniem Twoje piękne wiersze i tak sobie w głębi myślę - wiesz, jest jakaś taka dziwna sprawiedliwość, to, co nas spotyka gdzieś się tam równoważy ... dzisiaj mamy piękny czas wolności, sporo jest ludzi którzy mają wszystko a jednak nigdy nie zaznają tego,o czym piszesz, nigdy echo im nie odpowie bo echa nie ma, nie ma tęsknoty za powrotem do cudu, który się kiedyś zdarzył, bo taki cud im się nie przytrafił ... nie śnią do Eldorado, bo śnić nie potrafia, nie czują takiej potrzeby ... coś dostali od życia , coś ich ominęło ... jak to zważyć, nie wiem ... czasem jest wiele zła i wiele dobra a czasem mało zła i mało dobra ... co lepiej to każdy już w swoim sercu rozważa ...

      Usuń
  21. MYŚLAŁAM, ŻE BĘDZIE NOWY WPIS A TU CICHO. POZDRAWIAM CIEPLUTKO

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Meluzynko - jutro będzie, dzisiaj miałam małe zamieszanie a jeszcze posiałam kabel od aparatu i dopiero znalazłam ... cóż - wiek się kłania :-)

      Usuń
  22. Czytając Twój post Malino, przypomniały mi się moje wakacje nad morzem...zabawy w piasku...Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. uwielbiałam budować zamki z piasku i popatrz - zaczarowałam albo wywróżyłam, albo co ....

      Usuń
  23. Jeździłam na kolonie do Bierutowic, to w przedszkolu. Potem, po pójściu do szkoły, w przeróżne rejony Polski, też na kolonie. Zwiedziłam wiele interesujących miejsc. I chyba tak mi zostało do dziś.
    Piękne masz wspomnienia z dzieciństwa, Malinko. I ja do spokojnych dzieci nie należałam. Pod koniec roku szkolnego,musiałam podejmować decyzję , dokąd chcę jechać na kolonie. Tatę pytali inni rodzice, bo ich dzieci stawiały warunek, albo jadą tam gdzie ja, albo wcale. Piękne to były czasy:)
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, że ja na kolonii byłam raz i to w dodatku "za karę" Tak szalałam z braciszkiem na plaży w Sopocie żeaż go popchnęłam, upadł pechowo i musieli mu nogę w gips, wtedy rodziciele wytransportowali mnie na najbliższą kolonię do Pucka, żeby chociaż na 2 tygodnie nas, czyli diablęta, rozdzielić ... tacy byliśmy Ewciu ...

      Usuń
  24. Jako dziecko jeździłam na kolonie i obozy w różne miejsca, ale to morze i plażę kocham najbardziej. Nad morzem spotkałam miłość swojego życia i nad morze teraz wracamy razem, gdy tylko mamy okazję. Monciak i Sopot miał kiedyś więcej uroku, bo we wspomnieniach z dzieciństwa i młodości wszystko jest piękniejsze. Rzeczywiście, niewiele nam wtedy trzeba było do szczęścia.... Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. taki był jakiś wielki , tajemniczy, wszystko takie jakieś dla mnie niezwykłe ...
      i dla mnie morze i plaża to cud ...

      Usuń