sobota, 27 października 2018

CIĄG DALSZY

KTÓRY MIAŁ NASTĄPIĆ


Jestem taka szczęśliwa, pierwszy krok w dorosłość za mną  ! Nawet biały kołnierzyk nie przeszkadza, wszyscy na początku takie mamy, dopiero potem ubierzemy z dumą "gimnazjalny" mundurek. Tak, tak, gimnazjalny. Wtedy często w domach mówiło się na ogólniak - gimnazjum. To był taki nostalgiczny ukłon w stronę "przedwojenności".



wtedy jeszcze
nie byłam okularnicą


Nasza trójeczka kujonów, Andrzejek, Henio i ja, oczywiście razem ! Zgodnie wybraliśmy sobie klasę matematyczno-fizyczną. Klasa trafiła nam się świetna, a jacy świetni nauczyciele !

Niezbyt już zgodnie wybieraliśmy kółka zainteresowań, razem tylko matematyczne, dodatkowo Andrzejek chemiczne, Henio fotograficzne, a ja polonistyczne i teatralne. Za to wyjątkowo zgodnie odrabialiśmy lekcje. Wypracowania czasem pisało się po dwa, bo chłopaki lepsi byli z pozytywizmu, a ja z romantyzmu. Ile razy dostawałam kartkę pod ławką: masz jabłonie? i zaraz kartka z mojego zielnika wędrowała do Andrzeja. Masz chleba ? jak dawniej pisałam do Henia i zaraz pod ławkami wędrowała do mnie bułka z kiełbasą, Bułkę sobie zjadałam, jak się pani odwróciła ... taka byłam. Tacy byliśmy. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Jak przyjaźń to na zawsze.


*

MOJA SZKOŁA

Na zdjęciu niżej mnie nie ma. Jak widać zdjęcie z internetowej strony.



.
Kto wie, może jestem akurat w szkolnym sklepiku, może przycupnęłam na schodach, albo siedzę w klasie ?  Moja klasa to gabinet niemieckiego, ten z jednym pomarańczowym kwadracikiem. Dwa kwadraciki ma gabinet języka polskiego, a trzy - matematyczny.  Gdzieś tam przecież jestem, bo zdjęcie z moich szkolnych czasów.



.
Nie wiem czyje to jest zdjęcie, znalazłam na portalu miejskim. Dla mnie na tyle jest ciekawe, że widać na nim moje dwie szkoły. Jest nowa stara szkoła (podstawówka) i stara nowa szkoła, czyli ogólniak. I jeszcze do tego dwie nasze klasy widać.



.


Trochę koloru z internetu. Takich zdjęć nie mam, mam tylko czarno-białe.


*

MOJA KLASA

Matematyczno fizyczna z językiem niemieckim. O, jak ja tego wrednego niemieckiego szczerze nienawidziłam !!! Straszliwy był ze mnie językowy tumanek, a do tego wychowawca był nauczycielem niemieckiego, a do tego miałam moich dwóch przyjaciół - dwa lingwistyczne sokoły. Wszystko to mieszanka dająca w rezultacie kompletny analfabetyzm. Ja do dzisiaj po niemiecku ani rączką, ani nóżką. Robiłam kiedyś projekt dla Fundacji Polsko Niemieckiej, przykro mówić - z tłumaczem ! Wstyd ciężki.



Pomarańczowe kwadraciki, jak w podstawówce - Heniu, Andrzej i ja.


*

NAUCZYCIELE
KTÓRYM TYLE ZAWDZIĘCZAM



.
Jest tu nasz Dyrektor, pierwszy od lewej, jest Pan od rysunków, pierwszy od prawej, ten z fajką, jest egzotyczny Pan od angielskiego, jest nasz Wychowawca, Pani od historii, chemii, Pani od fizyki, rosyjskiego i przede wszystkim dwójka, o której chciałabym opowiedzieć - Pani od polskiego i Pan od matematyki. Stefania i Stefciu, bo takie nadaliśmy Im "imiona".


*

PANI OD POLSKIEGO
STEFANIA 

Surowa, wymagająca, wydawać by się mogło zimna, w rzeczywistości ciepła i całym sercem za nami, uczniami.  Język polski to była, nie tylko dla mnie, przyjemność. Konikiem Stefanii był teatr. I teatr żywy, i teatr telewizji. A wtedy teatr telewizji był u nas na wysokim poziomie. Repertuar od Wielkich Romantyków, przez Fredrę, Anatola France'a do Kafki czy Aleksandra Ścibor -Rylskiego.  Skoro teatr był pasją Stefanii, to stał się naszym obowiązkiem. Żadnych wymówek - poniedziałkowy wieczór obowiązkowo przed telewizorem, we wtorek nasze recenzje i dyskusja. Do teatru był osobny zeszyt, każdy spektakl opisany, a jeśli komuś udało się kupić Ekran albo Teatr i recenzje wkleić, to mógł spodziewać się plusika w dzienniku. Musieliśmy obowiązkowo wiedzieć, co w teatralnej trawie piszczy. Musieliśmy znać krytyków teatralnych i literackich. Ja akurat miałam teatralnego fisia, z chłopakami było jednak gorzej, żadna siła ich do tego telewizora nie była w stanie przywiązać. Zgadnijcie - kto korzystał z mojego zeszytu ? komu streszczałam spektakle ? Spokojnie - ćwiczenia z niemieckiego bez skrupułów odpisywałam od obydwu.

Stefania uczyła nas wyrażania myśli w sposób barwny, ale syntetyczny. Wypracowania wcale nie musiały być tasiemcowe. Promowała te krótkie i celne. Uczyliśmy się robienia konspektu, pisania długiego tekstu a potem obierania tego tekstu ze zbędnych słów, tak, jak obiera się z łusek cebulę. Nie pytała: co poeta miał na myśli, pytała co ty masz na myśli




Gabinet języka polskiego. Obok tablicy stała szafa z książkami i szafka zamykana na klucz. W szafce było coś, co lubiliśmy najbardziej - płyty. Stefania przynosiła nam do szkoły swoje prywatne płyty Demarczyk i Niemena. Ona, starsza wówczas Pani, spróbowała między przebojami przemycić „Bema pamięci żałobny rapsod” a my słuchaliśmy z wypiekami. Potem, na lekcjach, nikt nie miał z Norwidem kłopotu.




Monologi romantyczne – druga cudowna płyta, w cudownym wykonaniu Ignacego Gogolewskiego. Ten głos, zwłaszcza w dziewczęcych sercach, wywoływał leciutki dreszcz i nagle sprawą istotną życiowo stawał się dylemat – czy Kordian poczuł coś i wszedł na górę, czy też odwrotnie, wszedł i wtedy poczuł. Czy wyobrażacie sobie teraz młodzież która by sobie taki problem wymyśliła ?! A my zażarcie kłóciliśmy się po lekcjach, całe popołudnie, aż w końcu zapadł zmrok i chłopcy musieli Panią i nas do domu odprowadzić, bo ciemno się zrobiło …




W tych czasach gimnazjalistki dziko, acz platonicznie, kochały się w aktorach. Oczywiście taka miłość i mnie nie mogła ominąć. Pamiętam, na biurku postawiłam sobie fotografię, którą pracowicie wycięłam z "Ekranu" i jeszcze podkleiłam na tekturkę. Namiętnie, aaach, wzdychałam do tego zdjęcia, wkuwając teksty wieszczów. Pewnego razu odrabialiśmy lekcje i nagle Heniu nie wytrzymał:

- wyrzuć to paskudztwo !
- jakie paskudztwo ?! ani myślę !
- to co mam zrobić, żebyś wyrzuciła ?
- zjedz te stokrotki ...

Zjadł, cały bukiecik, który mi przyniósł ... rady nie było, z tryumfem zdjęcie (fotografia wyżej) podarł i wyrzucił do kosza. Eeech … ta nasza młodość.

Ale wracam do Stefanii. Bardzo ceniła gdy na klasówkach pisaliśmy o poetach, czy pisarzach, nie objętych programem, nawet ideologicznie niewskazanych. Czytaliśmy wtedy swoje wypracowania, na głos, Pani dopowiadała i dyskutowaliśmy. Lubiliśmy szczególnie, gdy dyskusja schodziła na wiersze miłosne, dość, jak na owe czasy śmiałe. Czekaliśmy na te lekcje. I na popołudniową zabawę w teatr też.

Nie zapomnę jak grałam panią de Calergis  w utworze Norwida "Beatrix". W pewnym momencie miałam koledze, znaczy Norwidowi, posłać hmm, uwodzicielskie spojrzenie, wziąć go namiętnie za rękę, a potem pogłaskać po twarzy. Noooo nie powiem, dochodziłam do tego głaskania i - stop !!! nie wychodziło mi za czorta, chociaż kolega Norwid diablo był przystojny. W końcu Stefania postanowiła mi pokazać, jak to się robi, ale też trochę była zażenowana i skończyło się ogólnym śmiechem. Pewnie się dziwiła, co ja taka nagle nieśmiała jestem. Cóż, Pani nie miała pojęcia, że w ławce obok siedział kolega Andrzejek, którego Amor, podobnie jak i mnie, strzałą celnie ugodził i ja w żaden sposób nie mogłam głaskać po buzi innego kolegi, choćby i samym Norwidem był ! Takie były czasy, dzisiaj to pewnie całkiem dziwne się wydaje.




Obok mnie, na zdjęciu, mój przystojny Kolega Norwid, którego wcześniej uwodziłam, a nawet (jednak) pogłaskałam po buzi. Heniu zasadził się, by moment głaskania uwiecznić. Nie udało się biedakowi, hi, hi, hi, perfidnie odwróciłam się w drugą stronę. Ale się Heniu zemścił - przykucnął i zrobił to zdjęcie z żabiej perspektywy. W takim skrócie wyglądam koszmarnie, ale pal sześć, innego nie mam. W tle nasz gabinet języka polskiego.





A tu oto, na moim młodszym braciszku, ćwiczę sceniczne uwodzenie. Koleżanka z aprobatą się nam przygląda, a fotografuje wiadomo - Heniu.


 *

PAN OD MATEMATYKI
STEFCIU

Zaimponował nam sposobem bycia, lekkim, ciętym, dowcipem i elegancją w każdym calu. To był taki prawdziwy rycerz w służbie Królowej Nauk. Nie muszę dodawać, że żeńska część szkoły patrzyła w niego, jak w obrazek.

Jak tylko Stefciu "nastał" w naszej klasie wprowadził swoje porządki. Zebrał nas do kupki i postawił nam pytanie - co zamierzacie ? kto z was chce tylko zdać maturę, a kto iść dalej, na studia ? Mieliśmy się dobrze zastanowić i dać mu za kilka dni odpowiedź . Klasa podzieliła się mniej więcej na połowę. Po decydującej rozmowie Pan oświadczył : w klasie są dwie tablice - ta od okna będzie dla uczniów do matury, ta od drzwi dla uczniów na studia. Jak patrzę wstecz, to sobie myślę, że dzięki tej decyzji jestem architektem.



gabinet matematyczny - tablica po naszej stronie
zdjęcie kiepskie, ale prawdziwe


To nie był taki sobie niewiele znaczący podział. Na jednej tablicy pojawiały się zupełnie inne zadania, niż na tej drugiej. Zadania na naszej tablicy rozwiązywaliśmy do momentu osiągnięcia "teoretycznego" wyniku, wtedy następowała  komenda - "siad ! reszta to banalne rachunki". Na drugiej tablicy oczywiście wartości liczbowe się podstawiało. W czasie lekcji, to pół biedy, ale w czasie klasówek !!! Pan postanowił wtłoczyć w nasze młode głowiny, że uczymy się nie dla stopnia, a dla siebie. Ech, my słyszeliśmy, że na piątkę to umie Pan Bóg, na czwórkę Pan Nauczyciel, a na trójeńkę my, jak się dobrze postaramy. Nooo fajnie, ale oni takich kryteriów nie mieli. To, co pojawiało się na ich tablicy było zgodne z programem i z tym, co w książce od matmy. To, co się pojawiało na naszej, to już była zupełnie inna broszka, daleko poza szkolny program.

Oczywiście w klasie pojawiły się natychmiast paradoksy, jeden uczeń za normalne zadanie, rozwiązane prawidłowo, dostawał lepszy stopień, niż inny uczeń za karkołomną matematyczną łamigłówkę, rozwiązaną z opuszczeniem drobiazgu po drodze. Gdy ktoś "do matury" zapomniał wpisać dziedziny, przy badaniu funkcji, to Pan obniżał trochę stopień, pouczał, że należy zawsze określać i dopiero w ostateczności słodkim głosem pytał - Iksińska, co to są za liczby ? cicho ... co to są za liczby? ... cicho (Iksińska nie wpadła na pomysł, że rzeczywiste) no, co to są za liczby Iksińska ??? siad ! dla ciebie wszystkie liczby są urojone !!! Z nami się tak nie patyczkował, jak zapomniałam o dziedzinie, to pomimo bardzo trudnego dowodu, prawidłowo przeprowadzonego - lufa !!! Dlaczego dwója ? przecież ja dobrze rozwiązałam. Dobrze ? a niby dla jakich to liczb dobrze ? może zespolonych, co ??? nnnie, wiadomo, że dla rzeczywistych. Komu wiadomo ? tobie Anna ? takie wiadomości, to psu na budę, dwója bez gadania. Tak to zapamiętywało się, na całe życie, że bez dziedziny D=R wszystko psu na budę i figa prawda. Tak to Pan od matematyki uczył nas precyzji. Oj,  ciężko nam się było przyzwyczaić, że stosował dwie różne skale, do oceny naszej wiedzy. Stopnie w naszej klasie były chyba najbardziej niesprawiedliwymi stopniami w szkole. Rady jednak nie było. Najgorzej mieliśmy z wytłumaczeniem tego rodzicom. Na szczęście w tych czasach, w takim przypadku, rodzice raczej nie wpadali do szkoły z dzikim krzykiem, że ich dzieci są psychicznie maltretowane, a kiedy dzieci słyszą - "otworzyć okna, orłów nie ma, nie wylecą " to są poniżane i szkoła wpędza je w kompleksy.  Pan Królową Nauk kochał. Różnymi sposobami do tej matematyki nas zachęcał. Kiedy Stefciu nadprogramowo zaczął wprowadzać nam całki i różniczki, a chłopaki jakoś tak nie za bardzo się przykładali, to w końcu im wypalił - no panowie, całka to w staropolskim języku dziewica, a wy do dziewic jak do jeża, nie wstyd wam? i co, wstyd było z tym jeżem, więc chłopaki się do całek zabrali ochoczo. Ja sobie na całe życie życie zapamiętałam jedną radę. Pewnego dnia Pan przystanął przy mojej ławce, popatrzył jak się nad zadaniem pastwię i powiedział: Anna - jak nie potrafisz prostą drogą, to przez krzaki, namęczysz się ale dojdziesz. I to jest moja maksyma w życiu zawodowym, zresztą nie tylko...


*

ŻEGNAJ SZKOŁO
WCHODZIMY W ŻYCIE



 przed nami egzaminy na studia.


Zdjęcie zrobił na pamiątkę Heniek. Stoję koło Wychowawcy i prawie mnie nie widać, za to dobrze widać Andrzeja z  lizakiem ode mnie. Lizakami pożegnałyśmy chłopaków, oni mieli dla nas kwiaty ... Rozpierzchliśmy się po świecie. Każde gdzie indziej. Czasem wpadamy na siebie - stateczne babcie i stateczni dziadkowie. Te same oczy, ten sam uśmiech, może nieco mniej włosów, może nieco więcej kilogramów ...

I tylko Andrzeja już nie ma ... i Henia już nie ma ...
i Pana od Matematyki ...

*

Co miało przetrwać, przetrwało po kres. 
Obydwaj chłopcy uśmiechają się do mnie z góry, a ja coś im tam opowiadam, jak za dawnych dobrych czasów ... 
Panie Profesorze - wyfrunęliśmy z pańskiej klasy, kochamy ciągle Królową Nauk, a co do orłów ... hmmmm


*

                          z przyjemnością polecam Malina M *                              
strona liiil   

sobota, 20 października 2018

CO ROBIĘ ?

MALTRETUJĘ KOŚCIÓŁ

a nie, nie, nic z tych rzeczy, żadnych takich, ja maltretuję kościół z małej litery, czyli budynek, czyli fachowo określając "obiekt sakralny"

Wierzcie mi - mam co maltretować, a ogrom maltretowania od początku mnie przerażał. Chyba jajo zniosę zanim to skończę. Kościół wyjątkowo piękny, pod wezwaniem mojej Patronki, a miasto bardzo przyjazne, chociaż dawna nazwa, nomen, omen - Frankenstain.



Kościół olbrzymi, w większości z cegły, w większości gotycki, chociaż neogotyku też, ku mojemu utrapieniu, niewąsko mu nasiało. Kapliczki, wieżyczki, sterczynki, koroneczki, kwiatuszki, ufffff ...

Projekt ambitny, bo renowacja elewacji, z wyłączeniem prezbiterium, które już wyremontowane. Zaczynałam od inwentaryzacji elewacji. Miałam dość dobre własne zdjęcia i trochę z historycznej strony, przydały mi się szczególnie te, zrobione bez skrótów perspektywicznych. Kolega brata obiecał zdjęcia zrobić dronem ale, przy moim dzikim szczęściu, dron mu się zepsuł, jak nie urok, to .... Tak więc musiałam poradzić sobie bez współczesnych zdobyczy techniki. Brat wymierzył mi bardzo dokładnie, co wymierzyć się dało, bo miernik laserowy do samego szczytu nie sięga, przynajmniej nasz miernik. Tutaj musiałam zaprząc geometrię i ... liczenie cegieł. Pojedyncze nic nie dadzą, nawet jeśli wiem jakie cegły i jaka zaprawa. Zbyt duży błąd. Braciszek wymierzył więc dokładnie duże próbki ceglane, tym sposobem interpolując wynik z pojedynczych cegieł i z wymierzonymi próbkami mozolnie dochodziłam do celu. Noooo, nie da się ukryć, mało przy tym dochodzeniu nie padłam.

.
Pierwsze próby - tragedia, czarna rozpacz ! Moje zdjęcia mają dość sporą rozdzielczość, napakowałam w rysunek ile się dało (tu widać tylko część). Auto-cad chodzi z prędkością światła i co chwilę regeneruje rysunek ... Ratunku ! Cierpliwości !!!


.
Już trochę lepiej - powoli, powoli dochodzę do określenia bryły. Cegły mi się mienią w oczach, więc sobie na zdjęciach oznaczam kolorem co dziesiątą warstwę (takie próbki mi braciszek wymierzył) łatwiej mi się tak liczy. Jak ustalę obrys, zabiorę się za wstawianie detali ...



.
Zaczynam od detali najprostszych. Dobrze mi to na samopoczucie robi :)  Zdjęcie w zasadzie bez skrótu, przeskalowane. Mała korekta z wymiarami zdjętymi na obiekcie i będzie ! Niestety, takich "żartów" niewiele, za to "schodów" !!! lepiej nie mówić.

A teraz, żeby tak czarno nie było, to przerywnik - nieco koloru i przy okazji ciekawostka, kto lubi niech poczyta sobie.



.
Cegła gotycka - prawdziwa, duża , porowata, ręcznie formowana. Obok, po lewej stronie, jej o kilka wieków starsza siostra - cegła neogotycka. Raczej na przyrodnie siostry wyglądają, różnice na dwa kilometry są widoczne. Kształt, wielkość, struktura, kolor, spoina.

A teraz proszę cegły, niech się nam cegła osobiście przedstawi ! 
OK -  to małe, widoczne w murze, to jest moja, czyli cegły, główka, to duże - wozówka. Mam jeszcze podstawę, ale że skromna jestem, to nie pokazuję ... o ! Możecie sobie, co najwyżej, moje wiązanie pooglądać.



.
Wiązaniem nazywany jest układ cegieł w murze. Właściwie to nawet częściej niż wiązanie, mówi się - wątek. Tutaj dobrze widoczny jest wątek gotycki. Układ cegieł - główka, wozówka, główka wozówka ... następny rząd tak samo, tylko naprzemiennie. Tworzy to dość charakterystyczny, ozdobny wzór. W literaturze takie wiązanie nazywane jest wątkiem gotyckim, polskim. Z bardziej znanych gotyckich jest jeszcze krzyżykowe, weneckie. Tam idzie rząd główek, rząd wozówek ale w co drugiej warstwie wozówek pojawia się główka i daje to ozdobne, zazębiające się krzyżyki. Wiązanie neogotyckie, choćby to widoczne z boku na poprzednim zdjęciu, jest prostym wiązaniem, rząd główek, rząd wozówek, rząd główek, rząd wozówek ...bez żadnego "weneckiego cudowania".




Jeszcze parę słów o prawdziwej gotyckiej spoinie. Specjalnie pokazałam tu fragment muru z wbudowaną płytą epitafijną. Płyta wyrzeźbiona jest w piaskowcu, widać że średniowieczna spoina jest zbliżona do niej kolorem. Nic dziwnego, wykonana przecież z wapna i piasku. Czasami ma jeszcze kurze białka. Białko to dobre i mocne spoiwo. Na zdjęciach widać ciekawą rzecz - charakterystyczną dla gotyckich spoin czarną kreskę przez środek - to nacięcie spoiny. Spoiny były wtedy bardzo szerokie, nacięcie w jakimś stopniu niwelowało skurcz materiału. Tylko gotyckie spoiny takie kreski mają, możemy wiec mieć pewność, że te widoczne są piętnastowieczne i nikt ich później nie "poprawiał".  Może i nam uda się ochronić. Istnieją na to dobre sposoby.

Wiem, przynudzam, ale bardzo lubię takie smaczki i ciekawostki, tego się akurat nie uczyłam na studiach, to poznawałam już potem, współpracując z historykami sztuki, albo przegryzając się przez ich badania.




.
Tak wyglądają załączniki graficzne do badań. To rozwarstwienie murów, czyli określenie ich wieku, taka metryka. Co ja bym bez tego zrobiła ?!

Kiedyś, dawno, dawno temu trafiło mi się współpracować przy projekcie z moim Profesorem od średniowiecza. Ale frajda ! Pan opracowywał część historyczną do naszego projektu rewaloryzacji kwartału urbanistycznego starego miasta. Pasjonat ! Oczywiście profesor, nie kwartał. Biegaliśmy z Nim po tych świdnickich, średniowiecznych piwnicach i loszkach, a On przekazywał nam swoją "wiedzę tajemną" Teraz z zamkniętymi oczami, dotykiem, potrafię rozpoznać średniowieczną spoinę. Nic dziwnego, że tu się nad tą spoiną rozpływam - zostało mi z tamtych lat.

A teraz - pa, pa gotyk !
Czas na "neo" - szaleństwo form  i ceglanych kształtów !


.
Koroneczki, kwiateczki, czapeczki, kształteczki i  ... dobrze widoczny styk starego z nowym. Ja tam to stare okrutnie kocham, ale rzecz gustu. Nowe do starego formą się odwołuje. Ten trójkątny szczyt to gotycka wimperga, kwiatuszki, to gotyckie żabki, inaczej nazywane czołgankami, okna ... no nie, stop ! nie zamęczę Was na amen.



.
Typowe dla neogotyku detale, na pęczki takich oglądamy w kościółkach, kościołach, katedrach, ale co innego oglądać i podziwiać, a co innego rysować. Tu podziw zastępuje czasem złość -  łuk w prostą, to wiadomo, ale elipsa w prostą, ustawioną skośnie, to już ojjjj ! o krzywej koszowej wolę nie mówić ...   Jedna krzywa w drugą płynnie przechodzić musi i nie ma zmiłuj, oszukaństwo natychmiast wylezie. A tu jeszcze ściany, gadziny, pod kątem ustawione i w skrócie te cudeńka rysować trzeba. Kwiatuszek pędzlem, to mały pikuś, ale w inżynierskim programie już z kwiatkiem nieco gorzej ... maltretować go trzeba.


 .
Tu znowu widać jak stare przenika się z nowym, no, prawie nowym. Pod koniec osiemnastego stulecia ten gotycki kościół przeszedł gruntowną renowację. To właśnie wtedy wielkie, gotyckie, ostrołuczne okna dostały nowy, neogotycki wystrój. Glify okienne pokryto tynkiem i pomalowano, obrzeża glifów wykończono "w ząbki" nową cegłą, a otwory wypełniono maswerkami z barwionych cegieł i witrażami.



Okna na rysunku prezentują się dość dobrze.

Dlaczego tak na fiołkowo ? Ano, chciałam pokazać jak pracuję. Kolorowe linie na czarnym tle auto-cada różnie się "świecą" różnie też, pomimo nadanych grubości, je widać. Do różnych celów różnych kolorów używam. Ten akurat, w przypadku tak dużego obiektu "zaświecił mi się" najlepiej i przy dużych kontrastach najmniej męczył oczy. To jest kolorek roboczy, oczywiście drukuje się na czarno.


.
Fruuu - inwentaryzacja gotowa ! pokonałam "gada" ! czas teraz na właściwe projektowanie.  Zaczynam od malowania plansz. Już sobie przygotowałam warstwy i kolory. Na razie pomalowałam tynki, kamień , cokół i pokrytą miedzią wieżyczkę. Mniej więcej wyszło tak:




Elewacja południowa, jeszcze bez cegły.




Elewacja północna jeszcze bez cegły, ale już z fakturą dachu



Cegła będzie pokazana umownie. Detale podmalowane na kolor cegły, ale bez kreskowania. Zakreskowałam tylko pokrywy przypór.




.
Pierwsza próba z samymi spoinami, w kolorze cegły. Fatalnie wyszło. Na ekranie to jeszcze, jeszcze, ale po wydrukowaniu wygląda jak sprane majtki :) raczej w takim obiekcie nie uchodzi.



.
Kolejna próba, tu niezbyt naturalna, ale na wydruku nieco lepsza. Wzór cegły tutaj, na czarnym tle, się świeci na białym przy drukowaniu rozmywa się. Stanowczo to nie jest to ! W końcu powierzchnię cegły zamalowałam kolorem. Spoinę nałożyłam na kolor czarną kreską. Tak już zostanie. Tak najlepiej prezentuje się na wydruku.

Niestety, nie da rady pokazać tu ostatecznych kolorowych elewacji, zbyt jest gęsty wzór czarną kreską, wszystko się zlewa. Cienkie linie w rzeczywistości są niczym mgiełka, mają grubość 0.05mm. Przy konwertowaniu do PDF, na tak małym obszarze, wydają się grube i zupełnie zniekształcają obraz. Szkoda, wydrukowane wyglądają całkiem nieźle.  Pokażę tu tylko fragmenty, niestety zniekształcone.

 

 *


.
Teraz już będzie z górki, bo wcześniej przegryzłam się przez materiały historyczne i dostępne badania odremontowanej części. Wiem czego chcę, a przynajmniej wydaje mi się, że wiem. Czy dobrze wiem okaże się przy uzgodnieniu projektu z Konserwatorem Zabytków. Do tego jednak droga jeszcze bardzo daleka. Tym razem nie przez męką, a przez "część opisową. Muszę dokładnie i precyzyjnie, z podaniem środków i materiałów i sposobu opisać jak konserwować rodzaje cegły, detale ceglane, detale kamienne i tynki.  Czym odsolić, czym wzmocnić, jak zabezpieczyć, czym uzupełnić ubytki, jakie spoiny zastosować, Ot choćby takie cudo:



.
Co z tym fantem zrobić na rysunku dokładnie nie pokażę, muszę opisać. Nie śmiejcie się - wyrwanie paprotki sprawy nie załatwia, pod paprotką niezły pasztet. Elewacja północna - mech, glony, sól, nieszczęsne kwiecie i łzy ! Do paprotki to ja jeszcze wystarczę, do glonów soli i wygryzionych zębów też, ale kiedy w murze pojawia się większa rysa, niby niewinna, ale niebezpiecznie pokazująca, że "inni szatani są tu czynni" do akcji musi wkroczyć mój Braciszek, to już konstrukcyjna działka. Oj tam, oj tam i tak konsultować ze mną musi, bo materia wyjątkowo delikatna i wzmacniając paradoksalnie można osłabić. Co dwie głowy, to nie jedna. Każde doświadczenie jest tu na wagę złota, upsss - na wagę historycznej cegły.


 Na koniec 2w1





.
Kto zgadnie co tam, zza smętnych murów kościoła, radośnie wyziera ?




Na jednym zdjęciu dwa "moje" zabytki - dawno temu maltretowana Krzywa Wieża i maltretowany teraz kościół. Koło siebie stoją.  I powiem Wam - wieża, chociaż słynna, do maltretowania dużo łatwiejsza była ... 

*


                          z przyjemnością polecam Malina M *                              
strona liiil   

niedziela, 14 października 2018

ZŁOTOOKI JESIENNY

***

Czekał aż nadejdzie. Patrzył w słońce, mrużył te swoje złote ślepia. Liczył cętki na zielonej trawie. Miał dosyć, bo ptaki zbyt wysoko fruwały, motyle zbyt były radosne, a słońce rozleniwiało ...




.
W końcu przyszła. Lekka, zwiewna, niczym ruda kotka. Przeciągnęła się sennie, przyczaiła do skoku i nagle roztoczyła te swoje czary.




.
Przystanął zdziwiony. Ptaki odleciały, motyle usnęły. Na trawie rozsypała liście, rozwiesiła sznury korali: zielonych, i czerwonych, i ciemnych, jak wino. Nie lubił korali. Z pajęczyn utkała siatkę i wplotła ją we włosy, niczym wenecka mieszczka. To nie krople rosy, to perełki. A włosy miała złote, rude i miedziane. Roześmiała się. Była piękna ! Złotooki Jesienny przystanął na chwilę, na ułamek słonecznego promienia ...



.
A potem poszedł sobie,
hen… hen … za mgłę.




.
Zawołała. Wrócił. Stoi  i patrzy wielkimi, złotymi ślepiami. A pod stopami liście. Liść  czerwony, liść zdziwiony. Nic, tylko liście ! Czerwone, zielone, rude, złote i białe, świetliste, kapiące słońcem. Cudownie wilgotne i żywe. Radosne, albo zamyślone. Z nadzieją, albo z wiedzą o przemijaniu.




.
Zmierzcha. Mój Szklanooki traci kontakt z rzeczywistością. 
Pierwsza młodość, druga młodość, trzecia młodość ... ech, złoty śmiech!
Złotooki Jesienny jeszcze wróci ...

*

                          z przyjemnością polecam Malina M *                              
strona liiil