poniedziałek, 23 listopada 2015

JEST ROBÓTKA

sercowa i wyjątkowo chałwowa !!!
Klnę się, jakom chałwianka, że od tej robótki nikomu nie ubędzie,
za to przybyć radości może, całe morze ! Co daj Boże !





Dom to najcudowniejsze miejsce na świecie, ciągniemy do niego jak do miodu.  Bo ktoś na nas czeka, bo komuś na nas zależy. Nie do ścian czy mebli ciągnieny, ale do tych, którzy nas kochają. Nie wszyscy mają własny Dom. To właśnie dla tych, którzy go nie mają, jest nasza Robótka.


JEST TAKIE SZCZEGÓLNE MIEJSCE
Dom Pomocy Społecznej dla Dzieci w Niegowie

Oto, co piszą o Domu i jego Mieszkańcach tamtejsi Opiekunowie:
"W Domu tym mieszka bardzo charakterna gromadka niepełnosprawnych intelektualnie (czasem też fizycznie) dziewczyn i chłopaków. Przekrój wiekowy tej wesołej kompanii jest bardzo duży, od Maleńtasów przez Starszaków do Emerytów. Wielu z tych mieszkańców nigdy nie miało prawdziwej rodziny, niektórzy swoje rodziny już stracili.

Dom w Niegowie jest ich przystanią. Tam, za ogrodzeniem, przy szosie na Ostrołękę, spędzą całe swoje życie. Ten niegowski dom to wyjątkowe, dobre i piękne miejsce z Opiekunami, którzy próbują ściągać gwiazdki z nieba i tego nieba przychylać. Jednak, choćby nie wiadomo jak się starali, sami nie zaspokoją rozpaczliwej tęsknoty Dzieciaków-Starszaków za byciem zauważonym, docenionym, wyłuskanym z tłumu, zaakceptowanym przez nas mieszkających po "drugiej stronie ogrodzenia".

Ta tęsknota doskwiera najbardziej
w okolicach świąt Bożego Narodzenia.

Nosy przylepione do szyby, nerwowe dreptanie po korytarzach, kto dostanie list, do kogo zadzwonią, czy ktoś pojedzie na święta do domu? Oczekiwanie wisi w powietrzu tak gęste, że można je kroić nożem w grube pajdy i jeszcze grubiej smarować rozczarowaniem.
Dlatego Robótka. Na przekór rozczarowaniom, smutkom, odtrąceniu, nieakceptowaniu. Po to, by każdy z Niegowiaków poczuł, że komuś na nim zależy". Dodam wyjaśnienie: Niegowiakowie to Damy i Kawalerowie.

*

Akcją * Robótka * zaraziła mnie nasza blogowa Koleżanka, zresztą też chałwianka, alElla zwana czasem Grycelką. AlElla świetnie napisała to, co ja chciałabym napisać - "Zajrzyjcie do opisów Dam (TU) i Kawalerów (TU) Wyłuskajcie sobie konkretnego Ulubieńca. Pomyślcie o nim ciepło. Wyobraźcie sobie, że to dla niego stawiacie ten dodatkowy talerz na wigilijnym stole. A potem chwyćcie za kartkę i długopis i napiszcie Ulubieńcowi coś od serca. Otulcie go dobrym słowem, jak najcieplejszym, wełnianym szalikiem. Niech się roztopią sople rozgoryczenia i smutku. Niech choć przez moment Wasz Ulubieniec poczuje się najważniejszy na świecie, jedyny, wybrany i dowartościowany. Można oczywiście wysyłać prezenty, ale najważniejsze jest przytulenie dobrym słowem. To ono jest sednem i sensem Robótki". Podaję dres Domu:

Dom Pomocy Społecznej dla Dzieci w Niegowie
ulica WIERZBOWA 4
07-230 ZABRODZIE
z dopiskiem dla kogo


KIM JEST ULA
z Domu w Niegowie

Poczytajmy o Uli: "Urszula (48 lat), nie widzi, nie chodzi, ale od lat świat poznaje rękami. Jej odpoczynkiem są pocztówki i „święte obrazki”. Ula trzyma swoje skarby w kosmetyczkach, tak żeby były zawsze pod ręką, i nieustannie do nich wraca, otwiera, segreguje, zamyka, znów otwiera... kosmetyczek i pocztówek nigdy nie za wiele! Ula, jeśli ktoś jej opowie, zapamiętuje, co jest na pocztówkach, czy obrazkach i łatwo można się nabrać, gdy ze szczegółami, jak każda widząca osoba opisuje to, co ma przed sobą! Doskonałą pamięć Ula wykorzystuje ucząc się na pamięć wierszy! Uwielbia wiersze. Jest żywą antologią poezji dziecięcej i religijnej. Kto lubi wyzwania niech do Uli napisze wierszem. Będzie pisk uciechy i oficjalna wieczorna modlitwa w intencji autora. Imion i nazwisk Ula nie zapomina nigdy! Bije w tym na głowę Urząd Podatkowy! Ulę uraduje na pewno tomik wierszy, książka do słuchania, uszyta przez kogoś poduszka, ale również pudełko klocków do składania".

Wybrałam oczywiście wyzwanie, czyli  urszulkowe wierszowanie. Wierszyk to jest to ! prezent szczególny, bo szczególnie sercowy.


NIEBIESKI WIERSZYK
* DLA ULI *

                        Dlaczego niebieski ? Bo Ula
                        Świat kocha i Niebo do serca przytula.
                        Wszystkich ogarnia modlitwą niebieską,
                        obdarza uśmiechem i porusza łezką.

                        Jak pachnie niebieskie imię Urszula?
                        Jak łąka na wiosnę, gdy mgła ją otula,
                        albo jak bławatki, co latem dla Uli,
                        na łące motyl skrzydełkiem przytuli.

                        Jak ten dmuchawiec, co frunie do nieba,
                        jak kłos złoty, albo, jak okruszek chleba,
                        jak kropla wody, na płatku kwiatuszka,
                        jak rajskie jabłuszko i soczysta gruszka.

                        Jak zimą choinka, co skrzy się gwiazdami.
                        Jak słodkie pierniki i śnieg pod stopami.
                        Jak Mikołaj, co sanie pogubił gdzieś w lesie.
                        Jak Anioł, co prezent dla Urszulki niesie...

                        Jaka jest Ula, co imię to nosi ?
                        Pogodna i skromna, o zbytki nie prosi.
                        Modlitwą, jak szalem, przyjaciół otula.
                        No, wiadomo jaka – KOCHANA jest Ula ! 


                         Napisała dla Uli
                         Hania - Malina





Wierszyk ozdobiłam świątecznie. Gwiazda Betlejemska, aniołek, gwiazdki, dzwonki i śnieżynki - jednym słowem niebieska * Urszulkowa Choinka *.
I tu następuje moja ogromna prośba do WAS : napiszcie dla Uli wierszyki. Zróbmy Uli sercowo - chałwowy prezent świąteczny !!! No zróbmy !!!
U alElli też piszemy wierszyki. Powstanie tam nasza wspólna Antologia od Przyjaciół (TUTAJ można zobaczyć). Piszmy wierszyki. Wiem, to nie jest łatwe, gdy nie zna się osoby, ale z opisu można co nieco wywnioskować. Piszmy więc wiersze, wierszyki, składanki, rymowanki, co kto potrafi, a jeśli nigdy nie próbował, niech spróbuje. Jeśli nie potrafi, to ... też niech coś napisze, jak potrafi, serce od rymu ważniejsze ! To przecież tak niewiele kosztuje. Właściwie źle powiedziałam, to kosztuje bardzo wiele, bo serce i czas. A serce i czas, to najwięcej, co można komuś ofiarować.
Czy nam się zechce otworzyć serce dla Uli ? kto to wie ? zobaczymy ...


 
QŃ jaki jest, każdy widzi, a my ???

Jesteśmy zabiegani, codzienność nas przydeptuje, jak ranne pantofle. Ciągle zapracowani, ciągle zmęczeni, ciągle coś ważnego, a tu Święta idą, pora odśnieżyć serducha, pora odczytać listy do Świętego Mikołaja. Może odfrunąć na Mleczną Drogę, z reniferem, może zobaczyć wesołą gwiazdę, może zrobić coś innego, niż zwykle. A może właśnie napisać wierszyk dla Uli z Domu Dziecka w Niegowie. Ja napisałam. Jak umiałam.




Poetka ze mnie taka, że ten QŃ się uśmiał !

A niech się, ze śmiechu, gadzina wije, co mi tam ! Nie o popis oratorski tu chodzi, a o sprawienie radości Komuś, kto na tę radość czeka. Może nawet czeka bardziej niż kto inny. Pomyślmy, proszę ...

Każdy Wasz wierszyk ozdobię świątecznie. Tak, jak ozdobiłam swój.
Na pamiątkę umieszczę w tej notce, alElla zamieści wierszyk w Antologii (TUTAJ można zobaczyć). Wydrukowaną książeczkę dostanie Ula w prezencie od Przyjaciół. To pomysł alElli. A jeśli ktoś woli sam napisać kartkę do Uli, to adres podałam wyżej. Zaznaczcie tylko w komentarzu, czy wysyłacie sami, czy do Antologii, no i oczywiście podpiszcie wierszyk takim nickiem, jakim chcecie, żeby był podpisany przy drukowaniu.
Hej - Bratki - REAKTYWACJA !!! W końcu jest z nas Bractwo Życzliwego Bratka, czy nie ?! Nosimy bratkowy Order, a to przecież zobowiązuje !


PROSZĘ !
NAPISZCIE ULI OD SERCA




*

                     z nadzieją polecam uwadze  Malina M *                         

strona liiil  

poniedziałek, 16 listopada 2015

CHLEB Z CUKREM I KASZTANY

atrybuty szczęśliwego dzieciństwa.

Mamuuuś !!! wrzeszczałam z dołu, chlebaaaa !!!
Okno na trzecim piętrze się otwierało i na podwórku lądowały dwie kromki chleba, z masłem i z cukrem, zawinięte w szary papier. Chleb z cukrem, specjał podwórkowy, sprawiedliwie dzielony między dzieciaki. Smakował bosko a znikał z prędkością światła. Za godzinkę znowu się słyszało: mamaaaaa, jeeeeść !!! z innego okna lądowały pajdy chleba ze smalcem. I znowu dzielone były po sprawiedliwości. Czasy były takie, że okruszki się nie marnowały a my dzieciaki, z poważnymi minami, przed podziałem kromek całowaliśmy tę stronę kromki, która wylądowała na ziemi, bo tak nas wtedy w domu nauczono. Nie wolno wyrzucić, jak upadnie podnieść, pocałować i zjeść. Nigdy chleba nie zmarnować.




Na tym zdjęciu ciemne chwile naszego dzieciństwa, czyli rajtuzy.
Wszyscy dawno w podkolanówkach, w skarpetkach a nawet na bose nogi a my w rajtuzach, że niby ja chorowita byłam. Braciszek, zdrów jak rydz, cierpienia znosić musiał do towarzystwa, w ramach wyrabiania postaw społecznych i solidarności z siostrą. Nie wiem, czy w dobrą stronę nasza solidarność szła, bo wprawdzie tłukliśmy się jak konie ale jak któreś coś zmalowało, to murem za sobą. Nigdy nie wiedzieli Rodzice które to i kara była dla obojga a przez to mniej sroga. Siłą rzeczy, wpajanie w nas zasad indywidualnej odpowiedzialności, Rodzicom trochę kiepsko szło.



 A TERAZ O KASZTANACH
Uwielbiałam zabawy kasztanami



.
W czasach mojego dzieciństwa zabawek było niewiele. Miałam w życiu tylko jedną lalkę. Za to z kasztanów wyczarowywaliśmy, z Dziadziem, prawdziwe cudeńka. Miałam kasztanowych szwoleżerów i kasztanowych ułanów, kasztanową piechotę i oczywiście najprawdziwszą, kasztanową, Kasztankę Marszałka. Cwałowaliśmy na kasztanowych konikach na dalekie Kresy.  Byłam paziem, co ratował kasztanową księżniczkę, z kasztanowej wieży i byłam księżniczką, co z góry na kasztanowych rycerzy spoglądała i marzyła żeby ten najpiękniejszy kasztan kasztanowe serce oddał jej na wieki. Ech kasztanowe życie Do dzisiaj kasztanowe zabawy mi zostały. Oczywiście z obiektywem w roli głównej.
.

.
samotny Jesienny Pan


.
 wyindywidualizował się z rozentuzjazmowanego tłumu


 .
Pan Przytulanka












.
Pan Wyszywanka





.
Ważni Panowie Dwaj
na tle szarej rzeczywistości 




dla Jesiennej Pani
od Jesiennego Pana
medalion


*

zapraszam na nowy wpis do kresowegodrzewa, 


                       z przyjemnością polecam  Malina M *                          

strona liiil  

środa, 11 listopada 2015

OBEJDZIE SIĘ

bez łaski, Panie Prezydencie !
Miałam nadzieję, że niechęć na jeden dzień weźmie urlop i wszyscy obok siebie staniemy. Razem. Niestety, niechęć jakoś urlopu wziąć nie chciała.

Nie chce Pan maszerować z nami w prezydenckim Marszu Razem dla Niepodległej - to nie, łaski bez. Wiem, wiem, mamy zapomnieć co było.
Woli Pan bez mediów, pod żyrandolem, toast za Niepodległą szampanem wznosić - Pana sprawa. Nowa tradycja właśnie się rodzi, chyba jednak bardziej świecka, niż dawny marsz, łączący ludzi o różnych poglądach, bez wykluczania tych, co be dla jednych, bo dla drugich cacy.

Trudno, zrobimy sobie własny marsz, bez Prezydenta, skoro w tym roku Głowa Państwa ma nas w poważaniu. Kotyliony oczywiście przypniemy, jak w ubiegłych latach. Kto wie, może już za rok to będzie zakazane, w ramach odcinania się od zła wrażego Komorowskiego.  Już dzisiaj Pan Prezydent bez kotylionu wręczał odznaczenia, świta Pana Prezydenta identyczne, nie splamiła się taki wrażym symbolem. Dobrze, że chociaż na państwowych uroczystościach kokardę Pan Prezydent wpiąć raczył.




Zeszłoroczne "zdjęcie". My trzy - trzy pokolenia kobiet z mojej rodziny.
Mama, córka i wnuczka. Razem dla Niepodległej, dla Najjaśniejszej.
My trzy mamy za co dziękować, mamy komu dziękować. I chcemy dziękować i potrafimy się cieszyć. Szczerze z całego kobiecego serca.

Szkoda mi mojej Mamci.
Mamcia fizycznie iść nie może więc w zeszłym roku szła z Prezydentem.
Jak dziecko cieszyła się, kiedy dzieciaczki w Belwederze kotyliony robiły a na stronie Prezydenta pojawił się film z instrukcją. Szkoda, że to już przeszłość. Na pamiątkę zostało nam tylko tamto zaproszenie.




No to Mamciu, przypinamy kokardy i idziemy !!!  Razem, nie przeciwko.

Pierwszy przystanek. "Boże coś Polskę przez tak liczne wieki, otaczał blaskiem potęgi i chwały" Pod pomnikiem Prymasa Wyszyńskiego pomodlimy się "Ojczyznę wolną pobłogosław Panie". Pobłogosław, nie wróć. Potem Rota: "Nie rzucim Ziemi skąd nasz ród nie damy pogrześć mowy, polski my naród, polski ród, królewski szczep piastowy" ... O mowo polska, trochę na manowce zbaczasz ale co tam, w dzień radości, manowce niech czekają. Potem pomnik Grota Roweckiego "Przybyli ułani pod okienko"  Oooo - już Ignacy Paderewski, trzykrotny premier Drugiej Rzeczpospolitej... szkoda, że w tym roku hołdu nie złożą mu premierzy Trzeciej.  A teraz pomnik Dmowskiego. I już koniec - pomnik Marszałka. Jeszcze tylko pieśń legenda: Legiony to żołnierska nuta...

No właśnie ...


.
Zupełnie inna trójka. Tym razem moi panowie, a właściwie chłopcy. 
Dzisiaj wyciągam, jak co roku, rodzinne zdjęcia. Bez wyciągania pamiątek, bez powrotu do przeszłości, nie ma u mnie święta. Nie ma radości bez wdzięczności.
 
Legiony to - żołnierska nuta
Legiony to - ofiarny stos
Legiony to - żołnierska buta
Legiony to - straceńców los.

My Pierwsza Brygada
Strzelecka gromada
Na stos rzuciliśmy swój życia los
Na stos na stos.


Umieliśmy w ogień zapału
Młodzieńczych wiar rozniecić skry
Nieść życie swe dla ideału
I swoją krew i marzeń sny.


My na stos rzucamy już tylko uczciwość, wierność zasadom, pasję i pracę. To dużo ale nieskończenie mniej niż rzucali Oni, ci, którzy tę naszą wspólną niepodległość zdobywali.

Dziękujmy za Nią, jak kto może i jak potrafi,
bo na prawdę mamy za co dziękować !
Cieszmy się Nią, jak kto może i jak potrafi,
bo na prawdę mamy z czego się cieszyć !


*
zapraszam na nowy wpis do kresowegodrzewa, 


                       z przyjemnością polecam  Malina M *                          

strona liiil  

niedziela, 8 listopada 2015

O NIEBIE, O CHLEBIE

o tym, że świat piękny jest
z każdej perspektywy

 

.
Z żabiej, gdy żaba na słońce spoziera, do góry,
i zlotu ptaka, gdy ziemię ptak widzi, zza chmury.
Nawet z perspektywy biedronki, co leci do nieba,
po marzenie, po spełnienie, po kawałek chleba.




      wyruszyła biedronka do słonka
ooo jakie to słonko duże !!!
       przysiadła na chwilę biedronka 
   na chmurze



.
Majta sobie nogami, kropki licząc biedronka:
jedna, dwie, siedem ... dolecę do słonka ?
A za chmurą co jest ? myśli rezolutnie,
może chleb tam pachnie i miód dają trutnie ?

może skrzydła tam rosną, a kropki spadają ?
może lew jest tchórzliwy, a odważny zając ?
marzenie się spełnia, choć nie ma spełnienia,
niebo pod nogami, tylko gdzie jest ziemia ?



.
Lepiej wrócę na ziemię, sfrunę już z tej chmury
Pan Chrząszcz na mnie czeka, nie chcę awantury


.
Czeka na mnie rzeka, a nad rzeka łątka,
wiatr tu po mnie płacze, płaczą biedroniątka
W trawie mam mieszkanie, w trzcinie stół, poduszka,
Nie chcę już nad chmury ! niech poleci muszka !



.
Dla niej chleb codzienność, słonko to marzenie,
niechaj sobie leci, z muszką się zamienię !

Sprytna jest biedronka przyłapać się nie da
a muszka ? cóż muszka ?
buszuje wśród chleba ...


*

zapraszam na nowe wpisy do kresowegodrzewa, 
 

                       z przyjemnością polecam  Malina M *                          

strona liiil  

niedziela, 1 listopada 2015

CZEMU CIENIU ODJEŻDŻASZ

zbyt wcześnie, zbyt boleśnie, zbyt na zawsze.
Wieczność to Miłość. Jeszcze w wieczności się spotkamy. 
Gdy przyjdzie Czas. Ja w to wierzę.

Dzisiaj opowiem o odchodzeniu tych, których bardzio kochałam, którzy mnie wychowali i dzięki którym jestem, jaka jestem.




MÓJ DZIADZIU

Tyle słów o nim już napisałam, tyle wspomnień.
To będzie wspomnienie naszego ostatniego dnia.

Był ciepły wrześniowy dzień. 17 września. Mieliśmy tylko dwie lekcje, pognałam do domu bo wcześniej Dziadziu obiecał nam faszerowaną kapustę. Prawdziwą, złoczowską. Takie wielkie kapuściane głowy z liści kapusty przekładanych mięsem, coś zupełnie innego niż gołąbku ... duuużo czosnku i duuużo sosiku  z zasmażką, nazywaną przez Dziadzia zaprażką. Zdążyłam wpaść do domu kiedy Dziadziu zbierał się na rynek, tak mówiło się u nas na targ. Załapałam się na tę wyprawę a uwielbiałam z Dziadziem tam chodzić. Na rynku było wszystko: szwarc, mydło, powidło, konie i monety. Do monet pognaliśmy jak te dwa rumaki. Dziadziu był zapalonym numizmatykiem a na rynku można było, jak mówił, prawdziwe białe kruki znaleźć. Latanie za krukami zajęło nam chyba z godzinę, potem ja zaciągnęłam nas do koni. Oj tam, konie to brzmi dumnie, raczej chabety wprzęgnięte w wozy z jarzynami. Dla mnie jednak to były rumaki i już. Kupiliśmy kapustę i szybko do domu. Piorunem zabraliśmy się  do faszerowania, Dziadziu mięsko mielone przygotował już sobie wcześnie rano. Trzy na czwartą, jak rodzice z pracy wrócili, obiad był gotowy. Pyszna jak zawsze była nasza kapustka. Dziadziu uwielbiał to danie a my za nim też. Aż nam się uszy trzęsły. Chciało mi się strasznie oglądać zdobyte na naszej wyprawie monety ale lekcje czekały. U mnie w domu nie było zmiłuj, najpierw obowiązek potem przyjemność. Dopiero wieczorem, zamiast filmu, oboje z Dziadziem pochylaliśmy głowy nad albumem z numizmatami.

Obudziłam się w środku nocy, w domu panował dziwny ruch, wybiegłam do przedpokoju. Haniu, idź spać, Dziadziu trochę się źle czuje, jedziemy do szpitala, tak na wszelki wypadek. Tylko nie budź Witusia. Brat spał a ja się wystraszyłam. Z tego strachu poszłam do sypialni rodziców i wpakowałam się do ich łóżka, jakoś rażniej mi się zrobiło. Zaczęłam się modlić za Dziadzia ale usnęłam. Było już szaro na dworze kiedy ze snu wyrwało mnie głośnie pukanie. Pobiegłam otworzyć, myśląc że wracają i zapomnieli klucza. Ale za drzwiami nikogo nie było. Wróciłam do łóżka. Zasypiałam, kiedy znów ktoś zapukał. Pobiegłam szybko, na bosaka, za drzwiami znowu nikogo nie było. Co jest ! pomyślałam, spojrzałam na budzik, było po szóstej. Rodzice wrócili ze szpitala po ósmej. Sami.

Kiedy już szok przeminął pomyślałam - to był ON,
to Dziadziu pukał, przyszedł pożegnać się ze mną ...

Może bym i tak nie pomyślała, gdyby nie pewna historia. Działo się to w czasach, kiedy mój dziadziu był jeszcze kawalerem. Kiedy skończył pierwszy rok prawa nagle umarł jego ojciec. Nie było rady, trzeba było studia przerwać i pójść do pracy. Z pracą dla takiego studenta w Złoczowie nie było łatwo. Dziadziu wyjechał na Wileńszczyznę i tam zatrudnił się jako nauczyciel, w maleńkiej szkole, położonej na odludziu. Zimy były wtedy srogie. Szkoła stała pod lasem, jak śnieg zasypał drogi nie było lekcji, nie było też można wydostać się ze szkoły. Dziadziu mieszkał sam. Trochę strasznie było, bo nocami wilki podchodziły pod dom. Pewnej nocy Dziadzia zbudziło stukanie do okna. Otworzył, nikogo nie było. Wyszedł - cicho, głucho, zasypane śniegiem, żadnego śladu, żadnego tropu, nawet wilczych łap. Zrobiło mu się nieswojo ale pozamykał drzwi i poszedł spać. Kiedy śnieg trochę stopniał nadeszła wiadomość - umarł Dziadzia najmłodszy brat Edek. Miał tylko 21 lat. To było Edka pożegnanie, mówił Dziadziu ... Historia zatoczyła koło, ja usłyszałam tym razem pukanie i to było Dziadzia pożegnanie.


*




MÓJ TATUŚ

Tyle słów o nim już napisałam, tyle wspomnień.
To też będzie wspomnienie naszego ostatniego dnia.

Był ciepły wrześniowy dzień. 19 września.  Wróciłam wcześniej z biura, bo Tatuś coś rano gorzej się czuł. Jak zwykle trzeba będzie po południu do szpitala, na krew, pomyślałam. Jak zwykle Tatuś przywitał mnie sakramentalnym - i jak w pracowni ? dobrze Tatusiu ! Ta nasza pracownia to było jego jego oczko w głowie, to było jego życie. Mógł pracować do końca a swoją pracę kochał, jak mało kto. Cieszył się że jest nam potrzebny, a my korzystaliśmy pełnymi garściami z jego doświadczenia. Kiedyś, kiedy był młodszy, pracował na trzy etaty: rano,w pracy, prowadził nadzory, po południu, w technikum, uczył a wieczorami, w domu, robił fuchy czyli projekty. Stanowisk się żadnych nie dochrapał, bo bracie księdzu był uważany za wraży element. Antek zapisz się do branżowych związków, bo inaczej nie mogę dać ci Srebrnego Krzyża, a powinienem dać Złoty, mawiał jego szef. Do niczego się nie zapiszę, wystarczy mi kiedyś żelazny albo i drewniany, odpowiadał niezmiennie Tatuś i dalej brał najtrudniejsze nadzory, najbardziej skomplikowane budowy. Potem przyszła Solidarność i wolność, o żadnych stanowiskach wtedy nie myślał. A potem, to już była emerytura. Śmiesznie mała, w najgorszym czasie, w jakim można było na emeryturę przejść.  Wtedy akurat ktoś docenił pracę mojego Taty. Tatuś dostał propozycję zostania konsultantem do spraw konstrukcji, przy Konserwatorze Zabytków, na całe województwo. Byłam bardzo dumna . Wtedy właśnie Tatuś się rozchorował, propozycji już nie przyjął. Choroba spadła na nas jak grom z jasnego nieba. Białaczka. Późne stadium. Lekarze dawali miesiące życia. Żył jeszcze kilka lat. To były inne czasy, inne technologie medyczne. Stanęliśmy na głowie, żeby zrobić wszystko, co tylko jest możliwe, każdy sposób, każdy możliwy lek, każdą możliwą chemię. Ciężko było, bo Tatuś był bardzo dumnym mężczyzną, nie chciał żadnej finansowej pomocy od nas, to on miał nam pomagać. Tak krawiec kraje, jak mu materii staje, emerytura musi starczyć, mówił ... nooo na te wszystkie lekarstwa to rzeczywiście starczy, nie ma co. Nauczyłam się łgać jak pies. Bez mrugnięcia okiem. Wszystkie leki były oczywiście bezpłatne. Tatuś pracował w naszej pracowni i mieliśmy, dziękować Bogu, świetny układ. Była nas trójka, brat, ja i wspólnik, chłopaki łgali równo, jak ja. Zawsze inwestor dobrze płacił za projekty konstrukcyjne. Pieniądze przynosił Tatusiowi często nas wspólnik, żeby nie podpadało. No i nie podpadało. Z mieszkaniem było gorzej, bo właśnie je kupiłam, duże, wymarzone i cieszyłam się jak wariatka. Mieszkanie sprzedałam, oficjalnie, bo akurat naszej pracowni cofnęli kredyt inwestycyjny i pieniądze były potrzebne. Trafił się kupiec, który za to mieszkanie dał dużo więcej, niż moja cena kupna. Figa prawda ! sprzedałam z dużą stratą ale mieszkanie kupiłam na kredyt a jak w domu choroba, to o spłacaniu kredytu nie ma co myśleć, ważniejsze rzeczy są na głowie.

Najważniejsze, że pomimo choroby Tatuś mógł pracować, do ostatniego dnia. Miał komputer w domu. Nasi pracownicy go szanowali i lubili, bo u nas w pracowni atmosfera taka raczej rodzinna. A prawdę powiedziawszy ta nasza pracownia, czy jak kto woli biuro, ruszyło dzięki Taty nazwisku. W naszym zawodzie jak ma się nazwisko, to ma się na starcie ogromny kapitał, mając nawet same długi.

Tego ostatniego dnia usłyszałam jak zwykle - i jak w pracowni ? dobrze Tatusiu ! A potem , jak zwykle, spakowałyśmy Tatusia, Mamcia pomogła mu się ubrać, był bardzo słaby. Zawsze, kiedy krew spadała, było tak samo. Brat z Rysiem, asystentem, przyjechali samochodem, weszli na górę o pomogli Tacie zejść z 1-go piętra , właściwie to zrobili taki koszyczek z rąk i Tatuś usiadł a oni go znieśli. Z samochodu pomachał nam jeszcze ręką i uśmiechnął. Wtedy ostatni raz Go widziałam. W szpitalu jak zwykle dostał krew. Koło szesnastej zadzwoniliśmy, wszystko było dobrze, krew szła, Tatuś spał. O dziewiętnastej zmarł. Cicho, we śnie. Lekarz powiedział, że białaczka wchodziła w najostrzejsze stadium i zostały mu oszczędzone straszne cierpienie.

Minęło kilka miesięcy, zbliżały się moje urodziny. Pierwsze urodziny bez Taty. Bez kwiatów od Niego. Smutne. Myślałam sobie, czy On tam z góry pamięta ? Położyłam się wcześniej spać, bo wiedziałam, że następny, urodzinowy dzień będzie ciężki. Dokładnie o dwunastej w nocy zbudził mnie głośny dźwięk. Nieczynny od dwóch lat budzik wygrywał melodyjkę.
To było niesamowite. Kiedy zaskoczenie minęło pomyślałam - to ON, to Tatuś, w dniu moich urodzin przyszedł pożegnać się ze mną. Pamiętał ...


*

Dzisiaj, o ósmej rano, była Msza za nich obu.
Zapaliłyśmy Im w domu światełka, pachnące pomarańczą
Tam, w górze, na pewno czują ciepło płomyków,
przecież ciągle nas kochają ...


*


                         z zamyśleniem polecam  Malina M *                           

strona liiil