CZYLI GŁUPAWY
jak określa moja Mamcia - "na karpia"
Głupawy uśmiech, to jeszcze nic, głupawa sytuacje - to dopiero coś !!!
Najgłupsza zdarzyła mi się na policji, dawno temu. Tak nawiasem mówiąc dwa razy w życiu byłam przesłuchiwana, raz durnie wyszłam ja, drugi raz trochę, że tak powiem "dziwnie" wyszła policja.
Ten pierwszy raz :
Było to dawno, dawno temu, nie miałam jeszcze komputera, projekty rysowałam na desce kreślarskiej. Siedzę ja sobie, rysuję, jest druga w nocy, naraz czuję dziwny zapach, eeee - ktoś pewnie pod oknem tankuje samochód ... za chwilę - o, coś się pali, czy co ?! Biegnę do kuchni - nic, wracam do pokoju, a tu spod drzwi dym się wydobywa, otwieram - pali się pod moimi drzwiami, palą się obite boazerią drzwi sąsiadki ! Walę w drzwi sąsiadki, narobiłam wrzasku, sąsiadka się obudziła, zdążyła złapać wiadro z wodą, już paliła się boazeria w jej przedpokoju. Do mnie ogień tylko pod drzwi dotarł. Jakoś się uspokoiło, wróciłam do projektu. Po kilku dniach dostaję wezwanie na prokuraturę, pewnie sąsiadka złożyła zawiadomienie. Miły pan (chyba)prokurator wypytuje mnie o życie prywatne, zwłaszcza o moich ewentualnych wrogów, w pewnej chwili zaczyna zadawać bardziej rutynowe pytania :
- co pani robiła tego, a tego dnia, o godzinie drugiej w nocy?
- projekt robiłam
- a jak zauważyła pani pożar ?
- wrzeszczałam i pukałam do sąsiadki
- gasiła pani ogień ?
- tak, no ma się rozumieć ! (oburzam się)
- czym pani gasiła ?
- cisza
- czym pani gasiła ?
- cisza
- czym pani gasiła ?
- filiżanką ....
Tu zapadła dłuższa cisza ... w końcu ja wysiliłam się na uśmiech nr 54, a pan (chyba)prokurator, z dziwną miną, oświadczył, że w zasadzie, to moje oświadczenie nic do śledztwa nie wnosi i w zasadzie, w zeznaniach on może to pominąć ... Szarmancki mężczyzna, obciachu na całe miasto nie chciał mi robić, ale pewnie sobie w duchu pomyślał - słodka idiotka :) albo kompletna idiotka. Do wyboru ...
A ja straciłam głowę i serio z tą filiżanką. Drzwi na korytarz są u mnie przy drzwiach do łazienki. Na umywalce stała filiżanka, moczyły się w niej zaschnięte końcówki piórek kreślarskich. Filiżanka to było pierwsze, co mi wpadło do ręki po zobaczeniu płomieni ... no co ?! wiadro było w kuchni, szkoda mi było cennego czasu ...
Po czasie wyjaśniło się wszystko, otóż nade mną mieszkał ojciec z córką, siedemnastolatką, mama niedawno zmarła. Do córki zanęcił się, jak by to moje cioteczki określiły "absztyfikant" . Dziewczę młode, niewinne, ojciec za nic ręki córki obiecać nie chciał. Zrozpaczony absztyfikant postanowił więc się zemścić. Deczko nadużył alkoholu, po czym zabrał kanisterek z benzyną i postanowił spalić mieszkanie niedoszłego teścia. A że domofony wtedy jeszcze działały bez zarzutu i drzwi do klatki schodowej były zamknięte, to postanowił dostać się przez piwnicę. Światła na wszelki wypadek nie świecił. Niestety, z powodu wcześniejszego nadużywania kapkę mu się popierwiastkowało i źle obliczył - zapomniał, że idzie z piwnicy i pokonując dwie kondygnacje myślał, że jest na drugim piętrze, pod drzwiami wybranki, a w rzeczywistości znajdował się na pierwszym piętrze, pod moimi ... Takim to sposobem nieszczęsny Romeo, zamiast na Julii, zemścił się na mnie. Miała spłonąć Julia, spłonęłam ja, tyle, że ze wstydu. Wyszłam przed tym miłym (chyba)prokuratorem na koszmarną kretynkę ... Jak ja to lubię !
Ten drugi raz :
Było to w czasach, gdy komputery dopiero wchodziły do użytku, a już w prywatnym biurze były ogromnym luksusem, wręcz awangardą. Mieliśmy dwa PC-ty, składaki, bardziej do ćwiczeń niż do pracy nam służyły. W końcu zdecydowaliśmy się wziąć kredyt inwestycyjny i kupić komputer z prawdziwego zdarzenia i autoryzowany legalny program Auto-CAD. Koszmarnie był wtedy drogi taki program, działał wyłącznie z kością, czyli kluczem, wkładanym do komputera, a zainstalować program przyjechał do nas przedstawiciel Autodesku. Przez pół Polski się targał. Byliśmy straszliwie dumni i nawet zapisaliśmy się na Politechnikę, na kurs komputerowy. Tak za długo to się nie nacieszyliśmy. Pewnej nocy ktoś, od strony podwórza, przepiłował kraty, włamał się i ukradł nowy komputer, oczywiście z programem i kluczem. Przyjechała policja, zrobiło się straszne zamieszanie. Policjanci zaczęli nas przesłuchiwać, mnie jeden taki zaczął wypytywać o ceny. Jak usłyszał ile komputer kosztuje, to się lekko zdziwił, jak mu powiedziałam, że w komputerze był klucz do programu, wart mniej więcej tyle, co sześć komputerów, to się zdziwił ciężko. A potem zażądał ode mnie dokładnych wyjaśnień, co zacz to ten klucz. Jak powiedziałam, że taka kość niewiele mu to dało, więc wytłumaczyłam po kobiecemu, że to taki mały dinks , takie coś, mniej więcej jak wtyczka do żelazka.
- No coś takiego !!!! zdziwił się. I takie g**no tyle kosztuje ?!!!!
Nooo, nie da się ukryć błysnął !
To jeszcze nie był koniec "zaproszono" nas na komendę, pobrać odciski palców. Jednego dnia pracownicy na drugi dzień my. Poszłam tam ze wspólnikiem. Grzecznie usiedliśmy za biurkiem, wsadziliśmy paluchy do czarnej mazi, potem odcisnęliśmy na papierze, a potem pan policjant dał nam służbowy ręczniczek i pozwolił umyć ręce. Chyba zbyt energicznie się zerwaliśmy z krzeseł, bo nagle rozległo się takie przeraźliwe iiiiiiiii... i otworzyła się szafa, stara, pamiętająca głęboki socjalizm szafa. Z szafy wytoczyła się nadpalona farelka i jeszcze jakieś rupiecie. Tym razem to pan policjant zrobił uśmiech numer 54 (głupawy), a potem wyjaśnił - proszę państwa, tu przechowujemy dowody rzeczowe .... Noooo - marnie widzę odnalezienie naszego komputera, szepnęłam jadowicie, jak tylko opuściliśmy pokój przesłuchań. Chyba ze mnie czarownica - jak przewidziałam, tak się stało. Komputer się nie znalazł, za to nasze odciski znalazły się w kartotece.
*
a teraz będzie :
UŚMIECH PRAWDZIWY
CZYLI NAJPIĘKNIEJSZY NA ŚWIECIE
.
W poniedziałek spaliłam dwie patelnie. Projekt pochłonął mnie całkowicie. Napoleon to ja, jak widać, nie jestem. Wrrrr - poniedziałek gorszy jest od
czarnego kota ! Nie wierzycie ? U mnie sprawdziło się. Dowód - w środę nadpaliłam czajnik, a w sobotę
... w sobotę masakra - spaliła się moja pieczeń na dziko ! Pachnące mięsko z sosikiem, a w nim cebulka, duuużo smażonej cebulki i liście laurowe, i ziele angielskie, i ocet, i cukier, i ach ! śmietanka, gęsta, prawdziwa ... miodzio. Ech, wszystko się zmarnowało, cała pieczeń się spaliła ! Sama się, ma się
rozumieć, spaliła. Doszczętnie i na węgiel ! Spaliła się też ulubiona
rynka Mamci. Czarna seria - muszę udokumentować swoją wywrotową
działalność, pomyślałam, wzięłam aparat, ustawiłam "dowody zbrodni", wołam Mamcię, a
Mamcia patrzy na dowody, patrzy na mnie, uśmiecha się i ...
i cieszy się że jestem ...
TO SIĘ NAZYWA MIEĆ SZCZĘŚCIE !!!
*