.
"zimne" zdjęcia jeszcze cieplutkie - prościutko z obiektywu
.
taka jest sudecka Pani Zima ... noooo, jeszcze panienka
magiczna w tej szarości i modna ... popiele ciągle jeszcze na topie :)
❆
Za oknem biało i szaro. Trochę mży, trochę prószy ... a my jak zwykle
zabiegani, szara codzienność nas przydeptuje, jak ranne pantofle. Ciągle
zapracowani, ciągle zmęczeni, ciągle coś ważnego, a tu Święta idą, pora
najwyższa otworzyć serducha, pora odczytać listy do Świętego Mikołaja. Może
odfrunąć na Mleczną Drogę, z reniferem, może zobaczyć wesołą gwiazdę,
może zrobić coś innego, niż zwykle. A może ... no właśnie ...
POBUDKA !!!
JEST ROBÓTKA !
sercowa i wyjątkowo chałwowa !
Klnę się, jakom chałwianka, że od tej robótki nikomu nie ubędzie,
za to przybyć radości może, całe morze ! Co daj Boże !
Dom
to najcudowniejsze miejsce na świecie,
ciągniemy do niego jak do miodu. Bo ktoś na nas czeka, bo komuś na nas
zależy. Nie
do ścian czy mebli ciągniemy, ale do tych, którzy nas kochają. Ale nie
wszyscy mają własny Dom. To właśnie dla tych, którzy go nie mają, jest
Robótka.
JEST TAKIE SZCZEGÓLNE MIEJSCE
Dom Pomocy Społecznej dla Dzieci
w Niegowie
Oto, co piszą o Domu i jego Mieszkańcach tamtejsi Opiekunowie:
***
"Naszym celem jest jak zawsze wyjątkowa i charakterna brygada mieszkańców
Domu Pomocy Społecznej dla Dzieci w Niegowie pod Warszawą. Niegowiaki
to garstka maleńtasów, sporo młodzieży, bardzo wielu emerytów i
seniorów. Różnymi drogami, zwykle przed wielu laty, trafili do tego domu
i tu już zostaną do śmierci. Dzieciaki-Starszaki. Żaden Niegowiak z tej
gromady - czy to ze względu na wiek, czy problemy zdrowotne, czy też
stopień niepełnosprawności - nie będzie już miał innego, prawdziwego
domu. I chociaż Opiekunowie starają się Dzieciakom-Starszakom odkrajać
nieba po kawałku, to nigdy nie zastąpią im też prawdziwej rodziny.
Tęsknoty
i smutki najbardziej dają się we znaki w okołoświątecznym,
Bożonarodzeniowym czasie, gdy serca Niegowiaków rwą się ku rodzinom,
których już nie ma albo których nigdy nawet nie było. l dlatego listem
lub kartką z życzeniami możemy, choćby i na odległość, przytulić
wybranego Starszaka i sprawić by jego Boże Narodzenie było mniej smutne i
samotne.
Niepełnosprawni
intelektualnie dorośli żyją spychani na margines naszego "normalnego"
świata. Robótką cierpliwie i uparcie przerzucamy tu naszą mikroskopijną
kładkę nad przepaścią tej obojętności. Tyle możemy zrobić. Tylko tyle i
aż tyle! Chwyćcie za długopisy i papeterie i chodźcie z nami! No bo jeśli nie my, to sami wiecie, nikt Starszakom nie zrobi tych nadchodzących świąt lepszymi. Nikt.
DLA KOGO ROBÓTKA ? Dla koedukacyjnej
brygady niepełnosprawnych intelektualnie mieszkańców Domu Pomocy
Społecznej w Niegowie, dla Dzieciaków-Starszaków, o których w detalu
przeczytacie w zakładkach.
CO ZROBIĆ, BY ZOSTAĆ ROBÓTKOWICZEM ? Poczytać
rodzinkowe zakładki i wyłuskać sobie spośród Starszaków konkretnego
ulubieńca i wysłać mu słów kilka napisanych z serca. Niech się Wasz
ulubieniec przez chwilę poczuje wyróżniony i wybrany. Jedyny, wyjątkowy,
specjalny. Pamiętajcie, Niegowiacy nie umieją czytać, więc Wasze słowa będą czytać im Opiekunowie."
***
❆
No to zakasałam rękawy i do dzieła ! Przygotuję jakiś prezent, ale przede wszystkim wyślę kartki. To będą specjalnie wykonane kartki. Znalazłam usługę Poczty Polskiej. Można wysłać kartkę - albo gotową, albo własną. Jasne, że wyślę kartki własne ! Oczywiście, mogłabym te kartki sama, wydrukować, w biurze, ale ... tamte, pocztowe, będą bardziej prawdziwe, pocztówkowe, na odpowiedniej tekturce z odpowiednim formatem. Kartki będą absolutnie "autorskie" i absolutnie od serca ! mam tyle wesołych zimowych zdjęć z poprzednich lat. Świeżynki z tego roku urokliwe są, ale zbyt nostalgiczne i chyba niezbyt dla Starszaków odpowiednie.
.
Pierwsze koty za płoty, moja pierwsza kartka gotowa ... może ucieszy ???
Ten domeczek - kapliczkę na Puhaczówce fotografowałam ze sto razy, a takie serduszka właśnie kupiłam do prezentów pod choinkę. Kartkę wyślę pocztą, sama do siebie i zobaczę, jak w naturze wyszła, jeśli dobrze, następne kartki do wybranych Starszaków pofruną ... A może ktoś z Was zechce uszczęśliwić Starszaka i napisać kartkę, albo kartki, do Domu Dziecka w Niegowie. Podaję adres :
Dom Pomocy Społecznej dla Dzieci w Niegowie
Rodzinka ... dla ... (wpisać rodzinkę i dla kogo)
ulica WIERZBOWA 4
07-230 ZABRODZIE
następne zdjęcia czekają w kolejce ...
Puhaczówek ci u mnie jak psów
❆
Hej - Bratki -
REAKTYWACJA !!!
W końcu jest z nas Bractwo Życzliwego Bratka, czy nie ?!
Nosimy bratkowy Order, a to przecież zobowiązuje !
Jako dodatek do zupy, której nie ma, polecam sposób mojej Babci Walerii:
dwa naleśniki zwinąć ciasno w rulonik, wziąć bardzo ostry nóż i pokroić cieniutko, tak, jak kroi się ciasto na makaron. Takie kluseczki naleśnikowe wychodzą wyjątkowo delikatne. Naleśniczanki Hanki, lepsze niż łazanki :) Zawsze jak robię naleśniki zamrażam sobie kilka, lekko odmrożone kroją się nawet lepiej, niż świeże. Do pomidorówki - miodzio.
Do końca wredna nie będę, skoro obiecałam, że coś na talerzu się pojawi, to pojawić się musi ! Grzyby pachną, zupy nie ma... jest za to studzienina. Prawdziwa, kresowa studzienina, z golonki i nóżek, z czosnkiem i grubym pieprzem ... Tu w wersji dla gości - z filiżanek, z kolorowymi dodatkami, ale ja tam wolę "wersję podstawową" - bez dodatków, prosto z salaterki i najlepiej żeby pieprze osiadły na spodzie ... mniammm
Dlaczego akurat Królową, ano matematyce zawdzięczam to, że zostałam architektem. Matematyce, a dokładniej mówiąc naszemu Matematykowi. Ale od początku: ja jestem z wyżu demograficznego, wtedy dostanie się na architekturę bez
punktów za pochodzenie, graniczyło niemal z cudem. Zdecydowana w szkole to ja
byłam "dziko". Raz chciałam być reżyserem, drugi raz znowu chirurgiem ... hmm, nie da
się ukryć pokrewne profesje. Moi dwaj przyjaciele niezmiennie wybierali
się na politechnikę. W ostatnim tygodniu, przed składaniem papierów,
nagle mnie oświeciło - też idę na politechniczne studia.
Najbardziej kochałam język polski i Królową Nauk, a że od zawsze
lubiłam rysować, to połączyłam te elementy i wyszła mi architektura.
Problem w tym, że ludzie zdający na architekturę, zwykle rok albo i dwa,
uczyli się prywatnie rysunku. Ludzie w technikum budowlanym mieli taki
przedmiot, jak geometria wykreślna, w ogólniaku tego nie było. Problem w
tym, że egzamin z rysunku, to nie egzamin z malarstwa, tutaj elementy geometrii wykreślnej i odpowiednia "kreska" to podstawa.
taką oto mam "kreskę"
Lubię ryzyko, więc zaryzykowałam. W razie klęski mogłam zdawać
na inny kierunek. Egzamin z rysunków odbywał się u nas dużo wcześniej,
niż pozostałe egzaminy. Nic dziwnego, to pierwszy
przesiew. Kandydatów był tabun. Kilka
dni trwał egzamin. Prawdę powiedziawszy nie liczyłam na zdanie. Ludzie
byli doskonale przygotowani. Jeden z tematów : narysuj z pamięci 4
dowolne obiekty. Pamięć i owszem, mam, ale narysować ???! Narysowałam -
mgliście nieco i nieco wrażeniowo. Chyba jeszcze bardziej wrażeniowo, niż ten kościół wyżej. Szczęka mi opadła, jak zobaczyłam
kolegę obok - rysował Bazylikę Świętego Piotra w Rzymie i to z detalami !
Z czym ja do gościa ! Jednak cud się zdarzył i wprawdzie w "stanach
średnich", ale zdałam. Fruwałam z radości, światełko w tunelu
zamigotało. Jeszcze wszystko przede mną. Mam jeszcze asa w rękawie, to Królowa Nauk. Wiadomo, że jeśli architekci
czymś grzeszą, to w ogólności nie jest to raczej matematyka. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.
Nadszedł termin egzaminów z matematyki. Bałam się straszliwie. To był
egzamin pisemno-ustny. Dostaliśmy zadania, po rozwiązaniu była część,
przeznaczona na pytania teoretyczne. Ręce mi się trzęsły, zdenerwowana
byłam do granic wytrzymałości. Zadania zostały rozdane, uffff - o niebo
łatwiejsze, niż na zwykłej klasówce. No tak, może i były łatwiejsze, ale
mnie wyleciał z głowy wzór, potrzebny akurat do rozwiązania pierwszego
zadania. Pytać sąsiada nie miało sensu, bo tu walka o być, albo nie być.
Pokombinować na brudno nie było szansy, bo kartki podpisane i "ściśle
zarachowane". A w moim umyśle czarna otchłań, nic, zero, null, wzoru nie
pamiętam i marne szanse, że aż tak zdenerwowana, sobie przypomnę.
Przypomniałam sobie za to krzaki naszego Stefcia. Ano, pani koleżanko, prosto nie da
rady to trzeba w maliny, znaczy w krzaki ... Kłujące były. Kombinowałam,
jak cztery konie pod górę, coś mi wyszło, ale pewności nie miałam, że
to. Ryzyk, fizyk - założyłam, że dobrze i wyprowadzony wzór zastosowałam do zadania. Pozostałe zadania były już normalne. Skończyłam.
Zaraz jednak "zaczęła mną targać" niepewność: a jak wzór nie taki ? W
końcu doszłam do wniosku, że nie jestem w stanie niczego już wymyślić, a
jak jeszcze posiedzę trochę nad tym, to nie będę już w stanie na żadne
teoretyczne pytanie odpowiedzieć.
Zamknęłam oczy i podniosłam rękę. Coś się pani stało ? zapytała mnie "wysoka
komisja". Już skończyłam, odpowiedziałam. Komisja lekko się zdziwiła -
no to proszę bardzo. Podeszłam do stołu, rozłożyłam kartki z zadaniami.
To proszę od pierwszego zadania, uśmiechnął się do mnie pan. No,
pierwsze to właśnie było to pechowe. Uff - nabrałam powietrza i ruszyłam -
najpierw wyjaśniłam, że "mi się zapomniało" a potem, po kolei, opowiadałam co, z
czego, mi wynikało. Przebrnęłam jakoś przez ten wzór, komisja miała trochę
dziwne miny, ale brnęłam dalej. Podałam końcowy wynik i mówię: teraz
przechodzę do drugiego zadania, a komisja na to: jak to do drugiego? a
to pierwsze ? Tu zrobiłam zdziwione oczęta, jak to pierwsze ? no proszę
dalej, pierwsze, do końca, wyjaśniła Pani z komisji ... Tu mnie olśniło i
wyparowałam: aaaa - do końca ! dalej to ja już nie robiłam, bo dalej to
banalne rachunki ... Zrobiła się cisza. Tym razem to komisja miała
zdziwione oczęta - powiada pani: banalne rachunki ? No to my pani już
podziękujemy ... !!! Zrobiłam się czerwona, jak ta piwonia, bąknęłam
dziękuję, wyszłam na korytarz i dostałam histerii. I co ???? pod salą
czekali Andrzejek i Henio. Zdałaś ??? - oblałam !!! ...... Ech, fajnie
jest mieć prawdziwego przyjaciela, a jeszcze fajniej dwóch.
Zabrali mnie do domu, pocieszali jak mogli i obiecali, że rano przyjdą i
pojedziemy znowu, tym razem żeby zobaczyć wyniki. Nigdzie nie jadę ! Kropka !
Jedziesz, jedziesz ! Rano stawili się obaj i wytargali mnie z domu.
Marudziłam jak ta durna i na pociąg nie zdążyliśmy. Szczęściem był
autobus. Pod dziekanatem zebrał się spory tłum, o 12 pani wywiesiła
listę. Ja nie idę, znowu zaczęłam histeryzować. Poszedł Heniu, wrócił
za moment. I co ? jęknęłam. A zgadnij ? A co mam zgadywać i tak wiem
... No zgadnij ?!! ... masz 5 !!! Nie uwierzyłam, Andrzej popędził sprawdzić. Aaale była radość, cała
nasza trójeczka z piątkami ! A nasz Pan od matematyki ? Kiedy mu
opowiedzieliśmy, tylko się uśmiechnął - wiedziałem, że tak będzie ...
Jeśli ktoś myśli, że to koniec egzaminacyjnych perypetii, to nic
bardziej mylnego. Matematyka na 5 bardzo mi pomogła przy "średnio"
zdanym rysunku. Wkrótce ogłoszono listę osób, zakwalifikowanych do rozmowy z
dziekanem. Hurrrrra - byłam na liście. Ubrałam się niczym pensjonarka,
co u mnie w domu raczej trudne nie było i poszłam. Rozmowa wcale nie
była taka straszna, jak się spodziewałam, musiałam powiedzieć dlaczego
chcę być architektem, po czy dowiedziałam się, że jestem przyjęta na
wydział. Wyznaczono mi praktyki studenckie na wrzesień. Wybiegłam na
skrzydłach. Fruwałam, niczym ta gołębica, przez cały tydzień.
tu miałam studiować
Po tygodniu spadłam na twarz - uczelnia z przykrością mnie informowała,
że z powodu braku miejsc jednak się nie dostałam, mogę jeszcze zdawać egzamin z
fizyki na inny kierunek politechniczny. Lepiej nie mówić, w co wpadłam,
ale rodzice i koledzy jakoś mnie do pionu postawili. Niestety, z fizyki
to ze mnie nie tylko orzeł, ale nawet kawka, nie była, o wzlatywaniu na
wyżyny nie było co marzyć. Wiedziałam "w temacie" mniej więcej tyle, ile w książce,
niestety, z akcentem na mniej, a do tego ja pisałam zadania domowe z
polskiego koledze Heniowi, a Heniu dawał mi zadania z fizyki.
Wpadłam w popłoch, trzy dni ryliśmy jak dzięcioły. Chłopcy wybierali się
od początku: jeden na elektronikę, drugi na chemię, więc mieli fizykę w
jednym palcu, obaj robili, co mogli, żeby ze mną braki nadrobić.
Przyszedł egzamin i ... sprawdziło się powiedzenie naszego Pana od
matematyki "masz więcej szczęścia, niż rozumu" zadania mi podeszły, była
optyka, dostałam całą czwórę. Uffff - cud. Przy średniej 4,5 miałam
możliwość wyboru kierunku. Matuniuuu, jaka ja byłam durna ... wybrałam sobie
hmm "romantyczny" kierunek (???) czyli ochronę środowiska, czyli
inżynierię sanitarną. Po raz drugi poszłam do dziekana na rozmowę, tym
razem do "sanitarnego" dziekana. Weszłam, pan rozłożył moje papiery,
popatrzył na mnie takim wzrokiem, jak na rozduszoną żabę i lodowato
oświadczył - widzę pani była na architekturze, widzę ma pani 4,5 ... ja
panią muszę przyjąć, nie mam wyboru, ale my tu baaaardzo nie lubimy
artystów ! Koniec rozmowy. Ojjjj - koszmar. I ja miałam pięć lat się
tam mordować ?
wtedy - nasze ławeczki pod Architekturą
Zrobiło mi się strasznie smutno, wyszłam z ponurego gmachu inżynierii i
zniechęcona poczłapałam do "mojego" cudnego, trochę sobie pomarzyć. Architektura
była na uboczu, przed budynkiem piękny staw ... usiałam sobie na ławce i
z żalem patrzyłam na łabędzie ... eeech, to życie moje. Przypadkiem na
sąsiedniej ławce siedziało kilka osób, które pamiętałam z egzaminów.
Dostałaś się ? Nie, a wy ? Też nie, ale my właśnie piszemy
odwołaniea, wiesz jaka była afera ?! Nie, skąd, nic nie wiem. Nastawiłam
uszu, okazało się, że już po przyjęciach przyszła "z góry" dyrektywa, że
wydział wygląda na elitarny, za mało ludzi z punktami za
pochodzenie i należy wprowadzić korektę. No to wprowadzili. Jak się
dowiedziałam, to też kurcgalopkiem napisałam odwołanie. Nadzieję miałam
niewielką, ale okazało się, że prawie wszyscy przyjęci a potem wywaleni,
odwołania napisali. Chryja się zrobiła niewąska ! Chcąc, nie chcąc,
rektor stworzył dodatkową, czwartą grupę. Wróciłam więc na moją
architekturę. Nota bene nasza grupa była potem najfajniejsza i
najbardziej bojowa. To u nas kolega rysował świnki z dymkami "związek
radziecki to ja" to z ćwiczeń w naszej grupie pani od nauk politycznych
wypadała z sali czerwona, bo niezmiennie pytaliśmy o Katyń, to nasza
grupa najczęściej maszerowała do dziekana, na dywanik, wprawdzie
maszerowaliśmy, ale ... ale włos nam nigdy nie spadł z głowy,
wykładowców i profesorów to my mieliśmy cudownych, wspaniałych, cały Lwów i Wilno, a
jaka kultura !!! chyba nas, niepokornych trochę lubili ?
Lata siedemdziesiąte. Wrocław, miasto młodych i niepokornych.
.
Moi koledzy. Ten w cudnym bereciku to Kuba, później jeszcze o nim powiem. Studenckie imprezy, YAPA, Jazz Nad Odrą, rzadko na nich bywałam, bo na soboty i niedziele wyrywałam się do domu. Za to na obozy rysunkowe jeździłam. Fajne były, choćby taki w Paczkowie, nad jeziorem. Domki ledwie przetrzymały, chociaż... jeden "jaś" nie doczekał :). Przy okazji wyjazdów na plenery
rozwijaliśmy się też muzycznie, znaczy, po drodze ryczeliśmy, przy akompaniamencie gitar. Politycznie ostro było, a kierowca tylko prosił – „w mieście
ciszej proszę, ciszej, ja mam żonę, ja mam dzieci”
*
.
Nie ma trwalszej rzeczy niż prowizorka, mawiał jeden z moich ulubionych Profesorów. W takim oto cudnym baraczku, po pięciu latach studiowania, obroniłam swoją pracę dyplomową. Temat projektu - "Klinika chirurgiczna we Wrocławiu, na Niskich Łąkach". Był rok ... no, mniejsza o to.
Temat wybrałam sobie sama, promotora od szpitali zupełnie nie znałam. Współpracowało nam się doskonale. Jak wymyśliłam w szpitalu kaplicę i uparcie przy tym trwałam, to Pan się zgodził. Ojjj , na tamte czasy trzeba było mieć odwagę do wyrażenia takiej zgody, ryzykowało się sporo. Pan postawił mi warunek - kaplica będzie, ale oprócz kaplicy zaprojektuję też kawiarnię i fryzjera. Trochę mi się ten projekt rozrósł. Przygotowania do dyplomu rozpoczęłam od wędrówki po szpitalach i przyglądania się jak tam praca "od kuchni" wygląda. Hmm - "ambitna" byłam, postanowiłam osobiście przyjrzeć się operacji, no skoro klinika miała być chirurgiczna.
.
Rysunki, rysunkami, ale praca dyplomowa musiała też zawierać część opisową. Spora książka. Moja ilustrowana była "dowodami rzeczowymi" Ubrana w fartuch, maseczkę, czapeczkę i klapki dwie operacje przy stole przetrwałam. Cudem. Zachowałam sobie na pamiątkę odbitki. Robione "Zorką 4" jeśli ktoś jeszcze pamięta taki ówczesny cud foto techniki.
Nadszedł czas obrony. Wysoka i Przemiła Komisja oceniła "ascetyczną" formę bryły budynku, uśmiechnęła się do rysunku sali operacyjnej, tudzież stada chirurgów, pochylonych nad stołem operacyjnym. Ze zrozumieniem przyjęła "nieco odlotowy" pomysł umieszczenia sali operacyjnej na dwóch różnych poziomach - "w celu oddzielenia strefy brudnej od strefy czystej".
Ech Kochaneńcy, co to była za sala ! Dziwaczniejszej ze świecą szukać. Moi chirurdzy myli się na parterze, wchodzili do sali operacyjnej, gdzie czekał pacjent i reszta personelu. Tu pacjenta się usypiało. Potem całe towarzystwo, oczywiście wraz ze sprzętem i stołem, fruuu - na pierwsze piętro, na ruchomej podłodze. Podłoga sali poruszała się przy pomocy podnośnika teleskopowego. Na piętrze, w strefie idealnie sterylnej i jałowej, odbywała się właściwa operacja. Jednym słowem cuda na kiju. Życie jest życiem, ale na dyplomie na takie ekstrawagancje można sobie pozwolić, toteż komisja nie protestowała. Potem nastąpił krzyżowy ogień pytań. Bardzo konkretnych pytań - od konstrukcji, sił i momentów, poprzez ochronę pożarową, z czujkami i klapami, aż do anatomopatologii. Uffff ... Z nieboszczykiem to prosto jest u Sir Artura, albo u Agaty Christie, tam nieszczęśnik dematerializuje się w cudowny sposób. Niestety w szpitalu nie. Pewnie bym poległa na tym nieboszczyku, na szczęście Wysoka Komisja nie zadała mi pytania, tylko bez ogródek zarzuciła - błąd ! nie przewidziała pani rozdziału dróg ... ooo, na mnie zarzut działa niczym płachta na byka, jak to nie przewidziałam ?!!! (no, fakt, nie przewidziałam) na poczekaniu wymyśliłam historię równie prawdopodobną, jak ta jazda chirurgów na podnośniku. Ufff - Agata Christie się do mnie uśmiechnęła, bajkopisarze też, projekt "się obronił"
*
Na koniec smaczek z mojej młodości,
wcale nie takiej durnej, wcale nie takiej chmurnej:
.
Kuba Wencel, z mojej grupy (ten po prawej) i Jacek Zwoźniak, z mojego roku, czyli swego czasu znany i bardzo lubiany wrocławski zespół BABA.
Tatusiu – żyję jak mnie uczyłeś
Być przed mieć i zawsze prosto w oczy
pamiętam
Chłopcy - już tam macie towarzystwo
„orłów nie ma, nie wylecą” …
pamiętam
.
o wszystkich, których pamiętam
o wszystkich, których zapomniałam
nie zapomnij ...
.
o wszystkich, których kochają Ci, którzy tu wchodzą
o wszystkich, których zapomnieli Ci, którzy tu wchodzą
nie zapomnij ...
*
POST SCRIPTUM
Madonna z mojej fotografii czeka na renowację, anioły są już po ...
Grób moich Dziadków ... uśmiecham się do wspomnienia ...
Dawno temu, kiedy jeszcze nasz Misiu był malutki poszliśmy razem na cmentarz. Popatrz Misiu tu leży twoja prababcia Waleria i pradziadziuś Romuald. Pomódl się ładnie za nich. Dziecię popatrzyło na mnie, posłusznie złożyło rączki, a potem wypaliło:
- Bożiu daj zdrówko mojej prababci i pradziadziusiowi ...
no nieeee. ... zagryzłam wargi, żeby nie parsknąć
Wiele lat później, dorosły już Misiu obiecał, że nad moim grobem zagra mi ulubioną "Modlitwę" Okudżawy. Ciekawe, czy słowa dotrzyma ...