czwartek, 20 lipca 2017

WITAJ W DOMU

bez tych strasznych rurek, monitorów, kroplówek, cewników, strzykawek, wenflonów, wózków, z hałasem przemierzających korytarze, nawet bez uwijających się, jak w ukropie, pielęgniarek i pielęgniarzy. To wszystko zostawiłaś za sobą, tylko jeszcze z wózkiem nie udało Ci się pożegnać ...


.
Na zdjęciu już nie w szpitalu, a w przychodni hematologicznej. Fryzurę masz cud ! Ten cud to moje dzieło. Hej, szabla w dłoń ! zakrzyknęłam i uzbrojona w tępe nożyczki ruszyłam do dzieła. Musiałam -  w szpitalu miałaś smętne długie włosy, w końcu sympatyczny pielęgniarz związał je na czubku głowy w śmieszny kucyk, bojowa fryzura "na Szoguna", tylko sam Szogun niezbyt bojowy. 

Na zdjęciu jeszcze na wózku, ale już z uśmiechem ... bo jak tu nie uśmiechnąć się na takie "powitanie" Prawnuczka to magiczny eliksir , wystarczy kwadrans, a zły czas idzie w zapomnienie. 

I dobrze, że idzie, bo wyjątkowo zły to był czas, gdybyż tylko ten zawał, ale do tego hematologia i powikłania, nie dość, że zawał to gigantyczna wielopłytkowość krwi, do tego nie gojąca się rana na nodze, do tego zapalenie oskrzeli, a teraz jeszcze zapalenie żyły i powrót na badania do szpitala, szczęściem po USG można było wrócić do domu... Jak te harpie rzuciły się choroby. Od przybytku głowa nie boli, ale od takiego zwariować można ! Dla mnie czas się wtedy zatrzymał ... rano wychodziłam do szpitala, wracałam wieczorem, jakaś kromka starego chleba, herbata, potem telefony do bliskich, ze sprawozdaniem, a potem zapadałam w sen i od rana to samo. Długie godziny patrzenia na cierpienie, tego nie da się zapomnieć, nie da wymazać z pamięci. Była trochę spokojniejsza, kiedy siedziałam, pozwolono mi więc siedzieć, za parawanem oddzielającym łóżko od innych łóżek. Godzinami śledziłam wskaźniki monitora, chociaż prawdę powiedziawszy to dla mnie czarna magia, tyle się domyśliłam, że jak coś pulsowało, to znaczy - "uwaga !!!" wtedy kurczyłam się ze strachu. Obok toczyła się stała walka o czyjeś życie ... co pewien czas padała komenda - "prosimy państwa o opuszczenie sali" wiadomo było, że wtedy następowała przy którymś z łóżek "akcja", biegali lekarze, wjeżdżały różne aparaty, nawet przenośna ścianka do rentgena ...

Mimochodem zaczęłam podpatrywać i skrzywienie zawodowe dało znać o sobie. Aaaa, teraz to ja już wiem, ile miejsca trzeba, żeby łóżko w pędzie bezpiecznie "wykręciło" a wózek z niesfornym pacjentem "wyrobił zakręt"  Z autopsji teraz wiem, nie tylko z przepisów. Kiedy tak raz siedziałam na korytarzu nagle przypomniały mi się studia, zwłaszcza obrona projektu dyplomowego. Szpital projektowałam. Najbardziej podchwytliwe pytanie - "a jak pani rozdzieliła drogi pacjenta i zmarłego" ... mój projekt był nieco kosmiczny, więc i z takim rozdziałem problemu nie było. Teraz, niestety, przyszło mi przekonać się jak to na prawdę wygląda. Jednego dnia, kiedy siedzieliśmy z bratem przy łóżku Mamci, nagle padła komenda - "prosimy państwa o opuszczenie sali"  Przyzwyczaiłam się do tego, więc spokojnie usiedliśmy na korytarzu, tymczasem do sali wjeżdżały i wyjeżdżały różne urządzenia. Po jakimś czasie zjawiła się pielęgniarka z takim dziwnym wózkiem, na którym było coś w rodzaju szarej wanienki. Ooo, chyba będą kogoś kąpali, odezwałam się do brata, tylko dlaczego wanienka ma taki dziwny kształt. Za jakiś czas wózek jechał z powrotem, tylko ta dziwna wanienka była przykryta ... zrozumiałam i nogi wrosły mi w ziemię. Za kilka minut poprosili nas na salę. Na sali było jak gdyby nigdy nic, nikt z leżących pacjentów nawet się nie zorientował. Życie biegło dalej. Zrobiło mi się jakoś tak głupio, ja o projektach a tu rzeczy ostateczne. Dziwne to zawodowe skrzywienie, w dziwnych momentach się pojawia. Czasem, na przykład, jestem w jakimś kościele, nagle w środku Mszy patrzę na prezbiterium i co widzę - piękne, stare, wielkie cegły. Główka, wozówka, główka, wozówka, główka, wozówka, ooo - wiązanie polskie, czyli krzyżykowe . Ech człowiek to jednak niezbadana istota ...



Nasz OJOM, to tutaj Mamcia leżała.


Do szpitala Mamcię zabrało pogotowie, to był dla niej koszmarny stres, zwłaszcza znoszenie do karetki. Ze względu na układ schodów nie dało się na noszach, tylko w nosidełku, czyli po ludzku mówiąc, w worku z ceraty, która przypominała mi podłogę od namiotu ... ... brrr. Nie wrócę karetką, oświadczyła Mamcia, jak tylko poczuła się trochę lepiej. Problem był poważny, stres po zawale to nie przelewki. Ale, ale, od czego mamy naszych konstruktorów ! Nie martw się babcia, orzekł bratanek i razem z bratem zabrali się do twórczej, konstrukcyjnej pracy. Owocem była ich autorska konstrukcja, czyli zmontowany z kwadratowych rur szkielet, w który sprytnie wmontowali lekkie biurowe krzesełko. Cud, miód, malina - prawdziwa lektyka. Wypróbowali, hmmm, na mnie, a potem Mamcia, niczym Kleopatra, wjechała w lektyce na pierwsze piętro.

*

Na czas pobytu w szpitalu praktycznie całkiem wyłączyłam się z życia zawodowego. Mogłam, miał mnie przecież kto zastąpić. Nie zapomnę jak na korytarzu szpitalnym, w czasie przerwy na "akcję" oglądałam sobie w komórce zdjęcia wizualizacji, którą w biurze przygotował mój Bratanek. Osobliwe to były "konsultacje". Ciocia, włączyłem rendering, komputer pracuje a ja przyjechałem do babci. Czym sobie na to zasłużyłam? pytała Mamcia, gdy ciągle ktoś przyjeżdżał albo przychodził. No jak to czym ?!!!!!

A teraz może pokażę te pamiętne dla mnie wizualki parku.




.
Świetny jest w tym mój bratanek, rysunki wyglądają "jak żywe" fotografie.



.
Wykonanie rysunków, nawet bez nakładania faktur, to żmudne godziny, dni, a nawet tygodnie pracy. Popadło akurat na czas choroby Mamci.


.
Szczęściem renderowanie, to znaczy pokrywanie fakturami drucianego rysunku, można było niejako automatycznie, zaprogramować i wyruszyć do szpitala, a program to zaprogramowane liczył, liczył, zliczał, przeliczał i pracowicie pokrywał, co pokryć miał, asfaltem, trawą, wodą, betonem ...


.
Rośliny to odrębny rozdział, nie gotowce tylko z drobnych elementów pracowicie zmontowane. Jeszcze tylko "smaczki", czyli wieża, ludziki  i ... no nieeee !!! ja protestuję ! ja się na kaczki nie zgadzam !





od FB dostałam:)
uśmiecham się do Was


Świat wirtualny leżał odłogiem, podobnie jak praca i dom ... teraz powoli wracam do świata, nadrabiam zaległości, odwiedzam przyjaciół ... 

WRÓCIŁAM DO WAS I Z CAŁEGO SERCA DZIĘKUJĘ !
za obecność, za wsparcie, za modlitwę, za dobre myśli ...
Lżej człowiekowi, gdy wokół życzliwi ludzie.


Nie zapomnę słów wsparcia i pociechy ... tak bardzo potrzebowałam tej życzliwej obecności, tak bardzo potrzebowałam podtrzymania na duchu ... Będzie dobrze, powtarzałam sobie, a potem , w szpitalu, opowiadałam Mamci o tym, że jesteście. Pewnego dnia przeczytałam jej też wiersz, który napisał Damian, taka była wzruszona - prawdziwy wiersz o Niej! Czym sobie zasłużyłam ? zapytała ...

*

Szarość dnia rozjaśniasz słońcem
pisząc kolorowy list uśmiechem
szczebiotem zakochanych ptaków
przywołujesz rozkwit słodkich jabłoni

Nad twoim szczęściem
rozpościera się wielobarwna tęcza
most nadziei dla marzeń
zwyczajnych obłoków

Biała róża kwitnie w twojej dłoni
i pachnie wolnością sumienia
Muzyka motyli
porywa duszę do tańca....

Dzielisz codzienny chleb
na okruszki dobroci
swoim skromnym sercem
nie pomijając nikogo...

Dobrze jest być człowiekiem
który jest pieśnią życia
podarowaną innym
przez odwieczną miłość ...

27.06.17 
Damian 


*

JAK DOBRZE JEST MIEĆ PRZYJACIÓŁ ...


*


                        wszystkim z serca dziękuję - Malina M *                          
strona liiil