sobota, 31 maja 2014

DUSZNIKI MOJA MIŁOŚĆ

słońce we włosach, powietrze jak kryształ, w rzece pstrągi a w stawie kaczki ... sosny pachną, stokrotki kwitną całymi stadami a do tego spokój i muzyka ... i pal sześć, że włosy siwe, chce się żyć !!!




Dwa tygodnie w najpiękniejszym zakątku Kotliny Kłodzkiej.
Odpoczynek w zabytkowym szpitalu uzdrowiskowym, kuracja wodami z mineralnych źródeł, grająca fontanna, koncerty i inne atrakcje. Wyruszamy obie - moja Mamcia i ja. W tym czasie męska część naszej rodzinki, jak przystało na prawdziwych mężczyzn, zabiera się za generalny remont naszej łazienki. W domu armagedon a my pakujemy ulubione ciuchy, zostawiamy problemy, kłopoty, projekty, stres, urywające się telefony i w drogę. Zostawiamy nawet komórki. Żegnaj internecie, witaj piękny, zielony świecie.

Ten czas będzie tylko nasz




Popatrzcie, jak piękne wiosną są Duszniki
Miejsce o cudownym alpejskim mikroklimacie, bujnej roślinności i kryształowo czystych górskich jeziorkach. Nie tak daleko ma swoje źródła Bystrzyca Dusznicka. Jest tak czysta, że można zobaczyć pływające pstrągi. Co kawałek wodospad albo jaz. W dzień, w parku, zawsze jest gwarno ale w nocy, gdy otworzy się okno, słychać szum wodospadu. Ze wszystkich stron góry porośnięte lasami.



.
Miejsce, które niegdyś wybrał i ukochał Chopin
Teraz Maestro z wysoka spogląda na kuracjuszy.




.
W jego dworku bez przerwy rozbrzmiewa muzyka.
Tutaj nuty płyną w cudnej harmonii z otoczeniem. To miejsce ma duszę.

 „Gdy nie ma duszy, nuty stają się fałszywe”
 mawiał, gdy z pasją komponował arcydzieła.

Zatrzymamy się w największym i chyba najpiękniejszym szpitalu uzdrowiskowym Dusznik. Jeździmy tam od lat i za każdym razem wybieramy sobie inny pokój, żeby była jakaś odmiana.



.
Jan Kazimierz to samo serce parku zdrojowego. Z okna widok na pijalnię wód i muszlę koncertową. Z innego okna widać grającą fontannę, a jeszcze z innego Dworek Chopina. Cisza, spokój, cudowny park, zero samochodów. I bezpieczeństwo. Danusia przeszła dwa zawały, fakt że na miejscu czuwa lekarz to atut nie do przecenienia.


.
Szpital uzdrowiskowy jest ogromny. Na parterze piękna jadalnia, basen, grota solna, wypoczynkowe patio i sklepik dla kuracjuszy. Na piętrze strefa zabiegowa a pokoje kuracjuszy na poddaszu.
Lubię taką atmosferę sanatoryjną. Spotyka się ciągle tych samych ludzi, nigdzie się nie spieszą, chętnie rozmawiają . Przed posiłkami siadają na parkowych ławeczkach przy małej fontannie. Stąd widać okna jadalni.




.
A jadalnia to bardzo sympatyczne miejsce. Mamy tu swój stolik przy oknie. Z widokiem na park i muszlę koncertową. Zawsze ten sam, z numerem trzy. Miłe panie sadzają nam sympatycznych kuracjuszy. To tutaj skupia się sanatoryjne życie towarzyskie.


 .
Dalsza część jadalni też jest ładna, ozdobiona wielkimi obrazami ale że nic nie zastąpi naturalnego widoku, więc zdecydowanie wybieramy przy oknie.



.
Jedzonko jest super a obsługa na medal. Z tą jadalnią wiąże się zaskakująca historia.
Pewnego razu do naszego stolika przysiadła się sympatyczna pani Halinka. Jak zwykle zeszło na wspomnienia, każdy opowiadał, o mężach, o dzieciach, o szkole. Mój mąż chodził do szkoły w Brzegu, stwierdziła w pewnym momencie Halinka … oooo – nadstawiła uszu Danusia … i tak od słowa do słowa, okazało się, że mąż Halinki to kolega z klasy Danusi. Nooo – się działo !!!

Mąż Halinki , czyli Rysio przyjechał po kilku dniach po żonę. Wiedział, że czeka go niespodzianka ale nie wiedział jaka. Poprosiłyśmy obsługę, żeby pozwoliła nam dłużej zostać. Po kolacji wpada Rysio kłania się pięknie.
Poznajesz ??? pyta Danusia ... Rysio patrzy, patrzy i chyba nie tak całkiem poznaje ... Halinka deliktnie podpowiada  - to koleżanka z klasy ... ojjjjjj !!! te oczy !!! Danusia !!! No nie !!!

Ponad 50 lat się nie widzieli. Panie kelnerki się popłakały, ze wzruszenia. A potem, na naszym tarasiku, przez całą noc, wspominali(śmy) dawne czasy. Przy dobrym winku i przy  asyście uzdrowiskowych komarów.

*

Obie uwielbiamy są zdjęcia.
Zabieram więc aparacik i co na drodze to nieprzyjaciel, nawet uzdrowiskowa kawiarenka !

 


W naszym oknie park się przegląda
a z wnętrza pokoju wyglądają dowody szalonych wędrówek po uzdrowiskowych sklepikach.




Ech – tutaj zawsze można kupić rozmaite miody z dusznickich pasiek a nawet świeżutkie kosmetyki Tołpy. Świeższe, niż w normalnym sklepie. Szalejemy sobie jak pijane zające w kapuście.




A co – jak szaleć, to szaleć !
Można nawet głową w dół albo tak jakoś na ukos. Radości i miłych drobiazgów nigdy dosyć.

Pozdrawiam serdecznie wszystkich pracujących i tych na urlopie
odezwę się za dwa tygodnie  ... pusto będzie bez Was ...


*

                          do zobaczenia  Malina M *                        

poniedziałek, 26 maja 2014

WIĘKSZA POŁOWA

teoretycznie taka nie istnieje
a praktycznie ?

Praktycznie, gdy mama dzieli bułkę na pół
twoja połówka zawsze będzie większa.
Praktycznie, gdy mama dzieli smutek na pół
jej połówka zawsze będzie większa od twojej.





Czy może być piękniejszy widok niż taki ?




.
albo taki ? czy jest piękniejsze słowo niż mama albo tata?


 
Ona pierwsza mnie wzięła na ręce.


Ona pierwsza pokazała nam księżyc i mleczną drogę,
i nauczyła patrzeć na słońce przez zielone liście klonu.
Ona pierwsza wysłała bożą krówkę do nieba
po uśmiechnięty kawałek chleba z cukrem.

I jeszcze powiedziała, że pszczoła
daje słodki miód i kąsa boleśnie,
a choć stłuczone kolano boli
to łzy wcale nie muszą być słone


*

To Jej współczesne  portrety. Najpiękniejsze, jakie udało mi się zrobić.


 

W tym portrecie jest wszystko.
Łagodne, rozmarzone spojrzenie, delikatność,
takie wewnętrzne ciepło i przede wszystkim uśmiech.
Uśmiech, który zjednuje przyjaciół.




Tyle trosk przynosi życie. Kocham zmarszczki mojej Mamusi,
kocham te kurze łapki wokół oczu.




Ten portret z królewiczem jest zaczarowany. A jakże !
Przecież ktoś, kto nauczył mnie marzyć musi mieć zaczarowany portret !




.
Na koniec "słitfocia"  Wespół, w zespół. Obie, dwie !



i najpiękniejszy uśmiech na świecie


 *

KOCHANA MAMUSIU 




Dam Ci dzisiaj róże bez kolców
pachną wanilią, jak moje dzieciństwo.
Dam czekoladowy księżyc i szczęśliwą gwiazdę
dam najlepszy kawałek mojego serca.
i modlitwę o uśmiech Twoich oczu

Za szczepionkę przeciw złu tego świata,
za to, że nauczyłaś mnie jak dzielić bułkę,
jak dać siebie i otworzyć zaciśnięte dłonie.
Za  parasolki z liści kasztanowca,
za bożą krówkę i chleb z cukrem,
za otarte łzy i nieprzespane noce.

Za to, że JESTEŚ !

*

                     z przyjemnością  polecam  Malina M *                         

jeśli podobał Ci się ten wpis
to wejdź na liiil    i zagłosuj



poniedziałek, 19 maja 2014

1053, 1054, 1055

sama nadałam takie numery "moim" walczącym pod Monte Cassino. 

* 1053 - Bolek, brat Dziadzia
* 1054 - Stasiu, brat Babci
* 1055 - Zbysiu, syn Stasia

i pobiegłam wirtualnie dla Nich, w biegu dla 1052 żołnierzy poległych.
Pewnie, szkoda, że tylko wirtualnie ale cóż, jak się nie ma, co się chce, to się chce, co się ma a wirtualnie lepiej niż wcale.
 
Swoją drogą to błąd, że nikt tego biegu na Monte Cassino u nas nie rozpropagował, nie pokazał tak, jak pokazuje się inne biegi. Trudno. Ja biegłam na swoim profilu na FB . Wirtualnie. Sporo osób "biegło" ze mną, 123 polubienia, tylu nigdy nie miałam. Ale to nie dla mnie, to dla Nich ...




Zrobiłam sobie dzisiaj na pamiątkę zrzut z ekranu. Akurat ustawił się ostatni komentarz, bardzo dla mnie sympatyczny, od mojego ulubionego reżysera. Wasze też tam są ! tylko trochę wcześniej. Wspaniale było poczytać, co piszecie. Ludzie wcale nie są obojętni. Pamięć zostaje. W sercach jest potrzeba wdzięczności.

Opowiem teraz coś więcej o biegu:
Odbył się 17 maja w Cassino, na dystansie 10 kilometrów. Trasa prowadziła wzdłuż szlaku, którym żołnierze 2 Korpusu Polskiego, generała Andersa, forsowali Wzgórze Monte Cassino.
  
* Polacy, uczestnicy biegu, otrzymali 1052 pakiety startowe. 
* Ogółem było 2014 pakietów.

Gdyby tak jeszcze 70 nagród ale może nie wymagajmy zbyt wiele :-)
Świetnie to ktoś wymyślił !!!
Po pierwsze - nawiązanie do liczby imiennych grobów żołnierzy na Cmentarzu Wojennym Monte Cassino.
Po drugie - każdy uczestnik biegu wystartował dla jednego z pochowanych żołnierzy. Zawodnicy mieli dowiedzieć się czegoś więcej o żołnierzu, dla którego biegną. 
Po trzecie - żeby dodać rangi takiemu biegowi, który odbywał się za granicami, honorowym patronatem objął Prezydent Komorowski a najszybszym zawodnikom medale wręczył na mecie nasz Pan Premier.
Po czwarte - oprócz Polaków biegło tam prawię tysiąc obcokrajowców 
Po piąte - wszyscy biegli w hołdzie.

Niestety, nie oglądaliśmy tego, bo i gdzie ???
Pewnie też niezbyt wiele osób o biegu wiedziało.
Mówimy powszechnie, że nasze opowiadanie o historii jest napuszone, beznadziejne, na najwyższym C i na koturnie. Mówimy, że młodzi tego w życiu słuchać nie będą chcieli. Ale jak nagle pojawia się przekaz nie na koturnie, tylko w trampkach, to dziennikarze tego przekazu nie chcą ! Kompletnie ich nie interesuje ! Nie było transparentu "Donald matole" to nudy na pudy, szkoda głowę zawracać. Nagle stają się obiektywni i do bólu poprawni politycznie. Jeszcze by ktoś pomyślał, że są prorządowi, a to by była tragedia, a feee !!! jak pokażą w to miejsce sto razy Gowina z pluszowymi kaczorami to będzie to !!! obiektywnie i jak się należy, i jeszcze słupki oglądalności do góry.

SZKODA, taka szansa się zmarnowała! Może od uczestników młodzi by się czegoś dowiedzieli, może by te wiadomości łatwiej przyjęli od swoich rówieśników. Czas płynie, szanse przechodzą obok, tego co dzisiaj jest jutro może zabraknąć. W oczach starych żołnierzy jest prawda o tamtych czasach, najszczersza. Z tych oczu młodzi powinni ją odczytywać i to nie na akademiach ale właśnie przy takich okazjach jak ten bieg. 

Może za rok ? ale za rok też kampania niechcący krzyżuje szyki
Nic to. Ja tam bezczelnie odgapię pomysł z biegiem i na fejsie zorganizuję wirtualny wyścig. Jeszcze nie wiem jak, ale od tego mam rozum i głowę, żeby ich używać. Wymyślę plakietki i nagrodę. O pomoc zapukam, gdzie się da. Każdego z Was poproszę indywidualnie, w jęczeniu mam już niejaką wprawę. W końcu bratkowe rabatki może też ruszą płatkami ? Mam cały rok.  A za rok, jak Pan Bóg da doczekać, może  posieduszcze starsze panie, takie jak ja, będą mogły wirtualnie pobiec a i panowie może do nas dołączą. 

Wiem, trochę mam na tym punkcie fisia ale ... 
jeśli nie ja, to kto ?


*

                     z przyjemnością  polecam  Malina M *                         

jeśli podobał Ci się ten wpis
to wejdź na liiil    i zagłosuj

czwartek, 15 maja 2014

JEŚLI NIE DZISIAJ

to kiedy ?
jeśli nie ja, to kto ?



.
Kochałam go jak wnuczka, chociaż prawdziwą wnuczką nie byłam.
Miał duszę malarza i jak malarz opowiadał o świecie obrazami, a ja jak gąbka te opowieści chłonęłam. Były prawdziwe, tak, jak prawdziwe były zasuszone w książce czerwone maki.  Ostrożnie brałam w dłonie kwiaty, które przetrwały dłużej, niż ci, co po nich szli. Jak kruche jest życie ludzkie, myślałam, gdy jeden płatek rozkruszył się w palcach. Jak wielka jest jest odwaga i ofiara krwi, myślałam patrząc na rdzawe kwiaty.

Leopold, młodszy brat mojego Dziadzia.
Wujciu Bolek, jak go zawsze nazywałam.




To on pokazał mi maki, dał do ręki, opowiedział o tamtych, koszmarnych dniach. O okopach, szrapnelach, świstaniu kul, o głodzie, chłodzie, błocie i o drodze znaczonej trupami kolegów. O tym, jak okrutna i brudna jest wojna, jak odziera ludzi z człowieczeństwa. Wujciu Bolek, jeden z 2931 żołnierzy rannych pod Monte Cassino. Dostał w samą pierś ale ogromna, poszarpana rana cudem się zagoiła. Wiesz, mówił do mnie, wycięli mi tam serce. Opowiadał godzinami a ja słuchałam. Pokazał mi piekło!
I chociaż zobaczyłam je tylko oczyma wyobraźni, to do dzisiaj zapomnieć nie mogę. Więc jeśli nie ja, to kto? Jeśli nie dzisiaj, to kiedy ?


.
Dokładnie 70 lat temu, po jednej z najkrwawszych i najbardziej zaciętych walk drugiej wojny, polska Biało-czerwona dumnie załopotała zatknięta na ruinach klasztoru. Pierwsza. Dopiero kilka godzin później generał Anders rozkazał naszym wywiesić obok brytyjską. 60 lat temu, dokładnie 18-go maja w południe, w ruinach klasztoru zabrzmiał Hejnał Mariacki.
To było 70 lat temu, a czy my o tym pamiętamy ?


Leopold  nie miał dzieci, nie miał wnuków ale miał nas.
Moją Mamusię uważał za córkę a mnie przekazywał to wszystko, co pewnie by przekazał swojemu usynowi, gdyby ten syn żył. Ale zmarł kilka dni po urodzeniu. Zasuszone maki przetrwały, długo leżały między kartkami starej książki aż w końcu trafiły do szkoły, opowiadać dzieciom o honorze, odwadze, poświęceniu i miłości Ojczyzny. Inne wojenne pamiątki leżą schowane w żołnierskim, blaszanym pudełku, a listy i dokumenty w pamiątkowej kasetce. No i w naszych sercach. W taki dzień, jak dzisiaj wracam do wspomnień. Wyjmuję pierwszy z brzegu list. Powojenny.


.
Wujciu był już staruszkiem, kiedy pisał te słowa.
Widać, że ręka już niezbyt sprawna, a przecież nawykła nie tylko do karabinu, do pędzla artysty też. Bolek żył ponad 90 lat, ostatnie lata spędził niestety przykuty do łóżka, bo nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Umysł jednak do końca miał czysty i jasny.


.
Na odwrocie Jego wojenna historia. Schowaj na pamiątkę Haneczko, mówił. Schowałam. Będzie dla następnych pokoleń.

I jeszcze to: Czerwone Maki. Pieśń żołnierska.
Powstała w nocy zwycięstwa, z 17 na 18 maja 1944 roku. 60 lat temu. Ale nie od razu cała, tylko dwie pierwsze zwrotki, trzecią dopisano kilka dni później. Pieśń chwyciła za serca. Nikt nie chciał czekać. Od razu, na gorąco, zaczęto drukować słowa i nuty. W tym czasie, we Włoszech, wychodziło drukiem polskie czasopismo "Na szlaku Kresowej". Pieśń znalazła się w specjalnym dodatku.



.
Pożółkła kartka z frontu. Ze wzruszeniem dotykam.
Ze wzruszeniem czytam te słowa i odczytuję nuty. Przez ile rąk przeszła ta kartka papieru ? Co widziała ? Ile łez wycisnęły słowa, ile tęsknoty rzewne nuty ? Kto śpiewając myślał o rozkazie generała Andersa : Niech lew mieszka w waszym sercu !

Dwóch braci śpiewało mi żołnierskie pieśni.
Dziadziu zawsze Marsz Pierwszej Brygady. Ten Marsz prędzej potrafiłam zaśpiewać niż Wlazł kotek. Brat dziadzia, wujciu Bolek, śpiewał mi Czerwone maki. Ech, muzykalni chłopcy byli, w młodzieńczych latach nawet serenady, pod oknem pięknej popadii, wyśpiewywali. Ale wojna repertuar z romansowego na patriotyczny zmieniła i tak już zostało. A że we mnie drzemie serce wojownika to żołnierskie śpiewanie właśnie mnie przekazali.


.
Kiedy zaczęła się druga wojna Bolek miał 39 lat.
Stary Legionista, urzędnik państwowy, poszedł na front - jak wszyscy
Historię Bolka z czasów pierwszej wony i Legionów już tu wcześniej opisywałam. Jego medale i odznaki, te spod Monte Cassino, Tobruku i Palestyny  pokazywałam ale pokażę jeszcze raz ... bo jeśli nie ja, to kto ?










Dzisiaj, z blaszanego pudełka, znowu wyciągam żołnierskie pamiątki.
I te wcześniej pokazywane i jeszcze inne:




Srebrny Krzyż Zasługi z Mieczami. Akurat ten Krzyż nie należał do Bolka, tylko do brata moje babci - Stasia.  Bolek dostał Krzyż Brązowy ale, niestety, zdjęcie brązowego niezbyt mi wyszło.
Krzyż Srebrny ma amarantową wstążkę z niebieskimi paskami, jest ze srebra, ramiona ma z czerwonej emalii a w środku białe emaliowane pole z inskrypcją RP. Ten brązowy emalii nie ma.



 Medal Polska Swemu Obrońcy
 


Odznaki, medale, książeczki, naszywki, listy ...
Umiłowanie wolności, umiłowanie Ojczyzny. Gdyby chociaż po wojnie mógł wrócić do tej, za którą walczył. Gdybyż ! Ale nie mógł. Oczywiście, że w końcu wrócił, niestety via Londyn i dopiero w sierpniu 1947 roku. Takich bohaterów ojczyzna tu nie potrzebowała, takich sobie wyraźnie wtedy nie życzyła.




Pół świata z armią - Monte Cassino, Tobruk, Asyż czy Palestyna.


.
Podarował mi te pamiątkowe zdjęcia, tylko wcześniej, na jednym, zrobił długopisem znak x, żebym bez zbytniego dociekania mogła go odnaleźć. 



.
Widziałam na własne oczy nie tylko te zasuszone, czerwone maki, widziałam też różę z Ogrodu Świętego Franciszka, dostał ją od zakonników gdy wyzwalał Asyż.Widziałam swetry robione z lotniczych pończoch, które przysyłał z Anglii. Widziałam seans hipnozy, której nauczył się w czasie wojny od Hindusów. Widziałam też głęboką wiarę tego niegdyś ateisty. Dziwnymi drogami chadzają ludzkie losy, jednym wojna wiarę zabiera innym wiarę daje tak, jak Bolkowi. Kiedy patrzyłam na Bolka w trumnie myślałam sobie że w swoim życiu nie spotkałam człowieka który tak pogodnie odchodził do Domu Ojca dziękując za dobro, które dostał. Może tak jest, że człowiek, który doświadczył takiego ogromu zła potrafi docenić każdą okruszynę dobra ? Wydawało mi się, że śpi uśmiechnięty leżąc na boku z podkurczonymi nogami. Wujciu Bolek uśmiechał się w trumnie.



.
Dzisiaj, w rocznicę zwycięstwa pod Monte Cassino, myślę o wujciu Bolku, o człowieku, któremu wolność zabrano i który życia nie wahał się narażać, byśmy my tę wolność mieli. Myślę o jego czerwonych makach i siwych włosach. O łagodnym spojrzeniu i zawsze uśmiechniętych oczach Oczach które tak wiele złego widziały i nie oślepły na dobro.
Ciesz się wolnością dziecko, mawiał. Taką nawet jaka teraz jest, w sercu masz prawdziwą a da Bóg i ta prawdziwa przyjdzie. Przyszła.
Ja się cieszę, jestem mu to winna ! Jemu i tysiącom innych, znanych i bezimiennych. I jeszcze coś - jestem z nich dumna !

Gaude Mater Polonia
Prole fecunda nobili !
  Summi Regis magnalia
 Laude frequenta vigili.

 *

Raduj się się Matko-Polsko
 w sławne potomstwo płodna

 *

Czerwone, jak czerwona jest krew,
kruche i delikatne jak ludzkie życie ... maki  ...




Umieściłam ten wpis na fb. Zrobiłam sobie na pamiątkę zrzut z ekranu. Akurat ustawił się ostatni komentarz, bardzo dla mnie sympatyczny, od mojego ulubionego reżysera. Wasze też tam są ! tylko trochę wcześniej. Wspaniale było poczytać, co piszecie. Ludzie wcale nie są obojętni. Pamięć zostaje. W sercach jest potrzeba wdzięczności.
 

*

TEN TEKST BIERZE UDZIAŁ W KONKURSIE NA TEKST ROKU 2014
http://blogroku.pl/2014/kategorie/jel-li-nie-dzisiaj,a3i,tekst.html





*


                     z przyjemnością  polecam  Malina M *                         

jeśli podobał Ci się ten wpis
to wejdź na liiil    i zagłosuj

piątek, 9 maja 2014

TAMTA MODA TAMTA URODA

Będę miała gronostaje i lisy
kapelusze duże i obłoczne
tylko jeszcze podumam poczekam
tylko jeszcze troszeczkę odpocznę

Tak tęsknie wzdychała przed laty poetka, Kazimiera Iłłakowiczówna,
do tych naszych odwiecznych atrybutów kobiecości.




Dziewiętnasty wiek trochę surowy był a elegancja wyrafinowana. Nasze grzeczne prababcie dekoltami szokowały wyłącznie w miejscach gdzie szokować należało, w teatrze, na balu, na przyjęciu. Od szokowania na co dzień, wtedy był ktoś zgoła innej konduity. Na co dzień nasze prababcie zapięte były pod szyję, włosy układały gładko, z biżuterią też bez szaleństwa, wszak kobieta nie choinka.




Niestety, z obłocznymi kapeluszami tak jakoś nieco gorzej w tym dziewiętnastym wieku było. Na przykład ten kapelusz, na rodzinnym portreciku, bardziej przypomina mi naleśnik albo renesansowe zwieńczenie wieży, ale cóż ... taka moda, taka uroda. Pod kapeluszem oczy gorące a pod gorsetem serduszko pewnie też.




Dziewiętnastowieczni pradziadkowie też powagi i surowości strojem sobie dodawali. Garnitur nienagannie skrojony, koszule śnieżnobiałe, kołnierzyki sztywno wykrochmalone, włosy gładko przyczesane no i wąs! Pradziadkowie poważni, a nawet nieco sztywni i surowi być musieli ! Rady nie było, wszak patriarchat obowiązywał i zobowiązywał.

Wiek dwudziesty odpuścił już i surowość i gorsety i sztywne kołnierzyki.




Ech te lata dwudzieste, lata trzydzieste. Zwiewne lekkie sukienki, plisowane spódniczki, wdzięczne solejki i te białe, rozkoszne pończoszki.
I jeszcze tajemnicze spojrzenia dziewcząt. Wdzięk, szarm, styl ...
A że jeszcze Twiggy nikt nie znał więc ramiona krągłe były a panie takie raczej krew z mlekiem i biała płeć. Taka moda, taka uroda.




Nieśmiertelny kapelusz niezmiennie dodawał szyku.
Kobieta w kapeluszu nie ma lat, kobieta w kapeluszu jest ponadczasowa.

Kiedy nadszedł okrutny czas wojny kobiety też dbały o siebie. Nie poddawały się, wbrew wszystkiemu były eleganckie. I do fotografów chodziły i do fryzjera, i perfum używały, i podobać się chciały chociaż bomby leciały na głowę, głód zaglądał do oczu a do poduszki zamiast romansów często, gęsto, łzy …

Gdzie tam kobietom wrogów do kobiet naszych …
nasza krew z mlekiem i miód … no gdzie im tam !



moja babcia i jej siostry



Pieniędzy wtedy nie było ale szyło się z czego popadło, nawet ze spadochronu, czy starych zasłon. Moja Babcia pruła lotnicze pończochy i robiła na drutach żakiety, szyła siostrom nieśmiertelne i nieodzowne kapelusze. Bomby, nie bomby, kapelusz wprawdzie nie hełm ale na głowę wdziać go należało i już ! Niech wróg widzi i się nie cieszy ! Taka moda, taka uroda. Taka siła kobiecości.










Panowie od pań oczywiście też kapeluszowo nie odstawali. Panom kapelusz męskości miał dodawać i pewności siebie. To miała być wizytówka dżentelmena o nienagannych manierach. Mężczyzna w kapeluszu był elegancki, bez dwóch zdań. I bez dwóch zdań, mógł podobać się kobiecie. Na przykład ten pan ze zdjęcia niżej, tak spodobał się pani ze zdjęcia wyżej, że zostali mężem i żoną. Kapelusz zapewne odegrał w tym związku swoją rolę.




Skończyły się czasy naszych babć: kobiecych, ciepłych, jak trzeba energicznych i bojowych, jak trzeba zwariowanych, czy szalonych. Nadeszły czasy naszych mam. Lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte. Koafiury, tapiry, fryzury a'la Grace Kelly, żakiety jak Kim Nowak. Śmiała Bardotka z końskim ogonem i dekoltem po pas albo stonowana elegancja, w nieśmiertelnej małej czarnej. Jak biżuteria to często perełki. I kosmetyki: "Czarny Kot", "Być Może"," Prastara" krem Nivea czy F-18, a czasem, raz na pięć lat, od wielkiego dzwonu, paryski puder czy Antilope o cudownym zapachu.




Czasy pozbieranych kobiet, dom, mąż, dzieci, praca zawodowa, notoryczny brak pieniędzy a w tym wszystkim jeszcze czas na kosmetyczkę, fryzjera i czytanie dzieciom książek, no i na marzenia. Od babć zdobyły wiedzę jak coś zrobić z niczego i tym niczym nakarmić rodzinę tak, by uszy się trzęsły. Od babć zdobyły wiedzę jak coś zrobić z niczego i w tym niczym dobrze wyglądać, tak, by uszy czerwieniały. Takie czasy, taka moda, taka uroda.

Panowie z lat pięćdziesiątych modą raczej się nie zajmowali, panowie szaleli na swych ryczących maszynach, a jak maszyn nie mieli to pożyczali i naprzód, wiatr we włosach, komary na zębach, świat u stóp ! A na nogach oczywiście hit tamtych czasów - białe tenisówki. Tenisówki wysmarowane elegancko białą pastą do zębów. Na moje oko świetnie ! Świetna moda a co do urody to raczej nie wypada mi głosu zabierać, wszak to mój rodzony tatko.




Moda się zmienia, uczesanie się zmienia, typ urody się zmienia ale jest coś takiego, co się ma, albo nie, coś, co sprawia, że sukienka, nawet licha, leży jak ulał a garnitur, z byle czego, prezentuje się świetnie.
W odwrotnym kierunku niestety też tak to coś działa.
Patrzę czasem na różne strasznie ważne osobistości i jakże często widzę, że sukienka od Prady i garnitur od Armaniego to kompletna pomyłka, niepotrzebny wydatek, najlepiej prezentuje się na nich metka. Szkoda, że ceny zaprezentować się nie da bo ta, według niektórych, to dopiero uroku by dodała i wagi, i powagi.

A pamiętacie dziewczyny nasze czasy młodości?
Lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte, miniówy i krempliny.




Pamiętam tę swoją wymarzoną elastyczną bluzkę. Kolor wściekły pomidor. Bo wcale takie szare w tych szarych czasach nie byłyśmy, o nie byłyśmy. Sukienki szyte były z ręczników, stare koronki wyciągane z babcinych kuferków, byłyśmy kolorowe i bardzo indywidualne, na ulicach szaro a wokół kwiaty... tak na przekór wszystkiemu. Nosiło się bananowe, kolorowe spódnice albo mini. Wtedy takie "coś" jak wyżej, to była odważna miniówa. No i te okulary !!! plastikowy szał, na który oszczędzało się cały rok ! Ślepa byłam, jak ten kret, ale te okulary musiałam założyć i koniec.

I jeszcze sweterki !!!
Sweterki dziergało się w najbardziej wymyślne wzory. Nasze, zakopiańskie i te inne, z przemycanych katalogów Burdy. Było też, a jakże, miejsce na twórczość indywidualną, czyli własne pomysły.
Najładniejszy sweterek wydziergałam wtedy dla mojej Mamusi.
Włóczkę bucle kolega kupił na Mexicoplatz i bohatersko przemycił przez granicę, razem z parą butów i pięcioma stanikami. Dziergałam ten sweterek pracowicie, na wykładach z urbanistyki. Oczywiście pod ławką. Wzór sama sobie wymyśliłam. Dół i rękawy granatowe a karczek biały, na nim granatowe gwiazdki i księżyc. Z łezką wspominam teraz na ten sweterek.

Miałam jeszcze inny, sentymentalny, wydziergany nie powiem dla kogo. Też piękny był ... w jelenie na rykowisku … cóż, jelenie to temat ponadczasowy, więc kolega od serca długo z tymi jeleniami musiał się pomęczyć ... nie ma lekko, taka moda, taka uroda sweterków.




A co do kapeluszy mojej młodości to ten jest i duży, i obłoczny, tylko niestety, pożyczony. Ale sukienka jak najbardziej moja, z niezniszczalnego kaszmiru w kwiaty. Taka sukienka noszona była wtedy do upadłego. Chyba pół Polski w takim kaszmirze chodziło, bo taki właśnie "rzucili na sklepy". Jak mi się sukienka znudziła, to obcięłam kołnierzyk, guziki kaszmirowe zamieniłam na zwykłe i na tunikę do spodni przerobiłam. Był był nowy "szałowy" ciuch.  Z biżuterią to już nieco gorzej. Na wystawach jubilera biżuteria owszem była i to piękna ale ja stawałam przed wystawą, przyklejałam nos do szyby i zadawałam sobie pytanie, z gatunku retorycznych :

- pieniądze masz, pani koleżanko ?
- ano nie mam, grube wyszły a drobne się powściekały,

jak to mawiał mój dziadziu. Ale i bez pieniędzy jakoś tam sobie radziłyśmy, medalion wykonany z kawałka rogu i zwykła aksamitka za dwadzieścia groszy. i było ... bo była młodość a w młodości nawet kawałek tasiemki odpowiednio zawiązanej dopełnia stroju.

Spacerkiem przez cztery pokolenia. Prababcia, babcia, mamusia i ja.
Tak sobie, ni z tego ni z owego, wróciłam do przeszłości.
Dlaczego? sama nie wiem …

czy musi być powód do wspomnień …

*

                     z przyjemnością  polecam  Malina M *                         

jeśli podobał Ci się ten wpis
to wejdź na liiil    i zagłosuj