czwartek, 24 września 2015

ZŁOTY PIERŚCIONEK

maleńki, wąziutki jak obrączka,
z małym, owalnym oczkiem z rubinu
Jedyny pierścionek jaki miała i ma do dzisiaj Danusia.



             
Kiedy przyjechali do Brzegu Danusia miała 14 lat i wyglądała jak na zdjęciu. Wesoła dziewczynka z warkoczykami i kokardami we włosach.

Akurat rozpoczynał się rok szkolny.
Trzeba było wejść w nowe środowisko i od razu zabrać do nauki. W czasie okupacji polskiej szkoły nie było, pierwszą, drugą i trzecią klasę Danusia zrobiła chodząc na tajne lekcje, do jednej z nauczycielek. Do czwartej klasy poszła do szkoły rosyjskiej w Złoczowie a do piątej i szóstej do szkoły w Gliwicach. Danusia zawsze była świetną polonistką, pochłaniała wprost książki, inne przedmioty dało się szybko w Gliwicach nadrobić. Niestety, matematyka bez podstaw to makabra, po prostu się nie da. Królowa nauk stała się piętą Achillesową mojej Mamci.

Danusia była nieśmiała i delikatna a dzieci od razu ustawiły się na nie do nowej koleżanki. Dziewczynki oświadczyły , że z rudą (?) nie będą siedziały, dopiero jeden z chłopaków ochoczo zaproponował – ja tobą usiądę. I siedzieli tak razem aż ze zwolnienia wróciła do klasy druga Danusia. Dziewczynki od razu przypadły sobie do gustu. Zaprzyjaźniły się a przyjaźń dwóch Danuś przetrwała aż do końca.  W klasie dzieci wołały - biała Danka i czarna Danka.


 
Biała Danka



 Czarna Danka.


Gdzieś tak pod koniec siódmej, albo na początku ósmej, klasy obie Danusie zakochały się w przystojnych kolegach. Moja Danusia swego Witka nazwała Sokole Oko a druga Danusia swojego ukochanego Postrzępiona Strzała. Owi dzielni wojownicy byli harcerzami, zapraszali swoje wybranki na ciastka z oranżadą, chodzili za rączkę na spacery a czasem nawet na potańcówki, które organizowały ich klasy. Ma się rozumieć byli bardzo rycerscy.

Niestety chłopcy byli sporo starsi od dziewczynek. W ósmej klasie przyszedł czas pożegnania. Witek zdał maturę i musiał wyjechać na studia do Krakowa. Zrozpaczona Danusia, pod wierzbą, przysięgała miłość do końca życia. Ale, jak to w życiu ośmioklasistki bywa, ten koniec nastąpił niespodziewanie szybko. Gdzieś tak w okolicach klasy dziewiątej.




      
To zdjęcie Danusi z ósmej klasy. Sokole Oko, jak widać, sporo starszy.

W ósmej klasie Danusia pisała wiersze, wierszykami obdarowywała, z różnych okazji, wszystkie koleżanki i kolegów, bo już wtedy była bardzo lubiana. Wtedy też napisała pierwszą książkę „Wyspa cichej śmierci”
Ooooch to musiał być bestseller !!! Niestety, w żaden sposób nie mogę namówić jej do przeczytania choćby maleńkiego urywka ;o).

Ela, siostra Witka zapraszała Danusię do domu i tam dziewczynki razem się uczyły matematyki. Uczyły się i uczyły a czasem przez okno sobie wyglądały. A za oknem boisko i chłopcy grali w siatkę. Zwłaszcza jeden taki, bardzo wysoki student, zawsze w jasnych spodniach niebieskiej koszulce i białych tenisówkach. Ela wzdychała do studenta a Danusi nawet do głowy nie przychodziło, jaką jej życie niespodziankę zgotuje.




To właśnie ten chłopak.


Kiedy Danusia była w ósmej klasie to on już na drugim roku we Wrocławiu. Przyjeżdżał na soboty i niedziele do domu, to znaczy do domu swojego brata. Dużo starszy Brat, ksiądz, zabrał Antosia do siebie, do Brzegu i chłopak przez kilka lat mieszkał na plebanii. Motor oczywiście nie Antosia tylko brata, wtedy ksiądz jeździł nim po okolicznych wioskach i uczył dzieci religii.

Rodzicom Danusi bardzo źle się powodziło, byli biedni. Romek znalazł wprawdzie pracę w zakładzie zegarmistrzowskim ale zarabiał grosze. W domu brakowało wszystkiego. Jedna mała pensja na czwórkę, bo wzięli do siebie babcię. A jeszcze za jakiś czas do tego samego domu, tylko piętro wyżej, wprowadziła się starsza siostra Romka z dwiema wnuczkami, których rodzice byli na Syberii. Rodzinie siostry też trzeba było pomóc. Jedna marna pensja na siedem osób to bardzo kiepsko.

Danusia skończyła 9 klasę.
Jak każda dziewczynka lubiła się ubierać Waleria oszukiwała biedę, szyła córce sukienki ze starych sukienek po ciotkach, jak choćby tę sukieneczkę na szkolną wycieczkę do zoo.




Szyła bluzeczki ze spadochronu i robiła na drutach piękne żakiety z poprutych lotniczych pończoch. Ten spadochron i pończochy lotnicze to prezenty z Anglii, od brata Romka. Z Anglii nadchodziły też konserwy – konina z jabłkami.

Pewnego dnia do zakładu zegarmistrzowskiego przyszedł biednie ubrany chłopina. Przyniósł trochę złota, ot tyle co na dwie obrączki. Chciał sprzedać, żeby mieć na życie. Władziu, kolega Romka był nie tylko zegarmistrzem ale i złotnikiem, córka Władzia właśnie miała wychodzić za mąż. Romek pomyślał, że zrobi pierścioneczek dla Danusi. Kupili i Władziu zrobił obrączkę dla córki i malutki pierścionek dla Danusi.

Śliczny był ten pierścionek. Miał malutkie oczko rubinowe a dookoła, zamiast koronki, obwódkę ze złotych miniaturowych kropeczek – cacuszko delikatne i subtelne jak Danusia.

Niestety – okazało się, że chłopina to nie chłopina tylko podstawiony ubek. W tym czasie była ustawa zakazująca handlu złotem. Przyszli po Romka, skuli go kajdanami jak najgorszego zbira i wywieźli do więzienia do Opola. Do kompletu – więzili go Niemcy, więzili bolszewicy to PRL miał być gorszy ? Ubrali w więzienny uniform, odpowiednią czapeczkę na głowę – i cacy.  W tym czasie Wala rozchorowała się tak bardzo, że szpital w Brzegu nie chciał jej przyjąć twierdząc że nieboszczyków nie przyjmują. Jakoś cudem udało się załatwić szpital w Opolu.
Danusia została sama. Nie miała z czego żyć a jeszcze trzeba było wozić paczki do więzienia i do szpitala. Danusia przerwała naukę, nie poszła do dziesiątej klasy. Koleżanka przez swojego ojca, postarała się o pracę i Danusia zaczęła pracować w Inspektoracie Szkolnym.




To zdjęcie ma nawet pieczątkę z pracy.
Po kilku miesiącach Romek wrócił do domu a Walę w szpitalu uratowali. Danusia wróciła do szkoły ale już nie do swojej klasy.







.
Wtedy, w Brzegu był taki zwyczaj że w maju,
po Nabożeństwie Majowym dziewczynki szły sobie pospacerować. Jedną stroną ulicy spacerowały dziewczynki, drugą chłopcy. Pewnego majowego dnia Dwie Danusie szły sobie zaśmiewając się z jakiegoś filmu a tu nagle podchodzi do nich starsza koleżanka z dwoma chłopcami :

- czy mogłabym poznać koleżanki
  ze swoimi kolegami studentami ?
- w żadnym wypadku ! mamusia mi mówiła,
  że chłopców nie wolno poznawać na ulicy
- ależ coś ty Danka ! chłopcy to żadni nieznajomi,
  przecież oni są ze mną
- nnnoo, to niech będzie

I tak poznali się moi Rodzice.

Antoś był świetnym matematykiem.
Wysoki, przystojny, o falujących ciemnych włosach. Na strzelnicy tłumaczył Danusi matematyczne zadania. Czas mijał, zadania były coraz trudniejsze, nie mógł więc w żadnym wypadku przestać. A potem zaczęli chodzić na dłuższe spacery nad Odrę. W końcu pewnego dnia Danusia zaprosiła Antosia do domu. Akurat okazało się, że rodzice Danusi gdzieś wyszli a w domu była tylko Babcia staruszeczka. Babcia zmierzyła chłopaka wzrokiem i powiedziała - no to kochane dzieci zmówcie teraz ze mną różaniec. Potem wrócili rodzice. Niestety, pierwsza wizyta zakończyła się "kompromitacją". W domu nie było nawet łyżeczki cukru do herbaty.




Tak zaczęli "chodzić ze sobą" moi Rodzice. Inaczej niż dzisiaj – wtedy to tylko za rączkę a do dziewczyny przez pierwsze miesiące per „koleżanko”.




Pierwszy raz w życiu Danusia namalowała się zaraz po maturze. Pomadkę w kolorze marchewki przywiózł jej Antoś z Wrocławia. Szkoda, że na tym maturalnym zdjęciu koloru nie widać. Chyba miał chłopak oko bo moja mamusia do dzisiaj używa tego koloru, w żadnym innym nie jest jej tak dobrze. Jak ktoś pamięta dawne czasy to - Celia jedynka.





.
A potem były przyjazdy ze studiów, zwykle w studenckiej czapeczce, bo bujne włosy coraz mniej były bujne. Były długie spacery po Brzegu. Wyprawy na brzeski zamek. Randki pod czujnym okiem Piastów Śląskich.






.
Wycieczki do parku i nad Odrę.
Czasem sam na sam a czasem z rodzicami.






.
Romantyczne wyprawy nad Kanał.
To była biała sukienka w zielone groszki. Pamiętam tę sukienkę. Ja też wiele lat póżniej chodziłam w niej na wcale nie mniej romantyczne spacery.






.
"Na rybach" Antoś świetnie dogadywał się z Walą i Romkiem.
A potem oświadczył się. Chłopak był biedny, nie miał pierścionka.
Danusi został więc ten "tatusiowy" mały, złoty, z rubinkiem.

Siedem lat starszy Antoś nie chciał już czekać, aż Danusia skończy studia. Stanął na głowie i udało mu się w końcu przekonać wszystkich, by nie szła na wymarzone Leśnictwo. Tym sposobem, w wieku 19 lat moja Mamcia wyszła za mąż. Po roku na świecie pojawiłam się ja.







.
Od zawsze, od kiedy pamiętam, Danusia nosiła na serdecznym palcu obrączkę i mały, złoty pierścionek z rubinkiem .

Tylko tę jedną obrączkę
i tylko ten pierścionek.

Innych nie potrzebuje,
w tych jest wystarczająco
dużo serca i miłości.

*



                       z przyjemnością polecam  Malina M *                          

strona liiil  



wtorek, 15 września 2015

STÓŁ KRÓLA CYGANÓW

wiele lat odrabiałam przy tym stole lekcje.
Był wielki, czarny, rozkładany na pół pokoju,
miał masywne, lekko profilowane nogi.

Skąd się u nas wziął ?
aaa - to dłuższe opowiadanie.

Opowiadanie zacznę od początku, czyli od końca wojny.
Jest rok 1945, jednym z ostatnich transportów wyjeżdża za Złoczowa rodzina mojej Mamusi. Dostają pół towarowego wagonu, w drugiej połówce muszą pomieścić się ich sąsiedzi. Zabierają ze sobą, do nowej Ojczyzny, najpotrzebniejsze rzeczy, dokumenty, zdjęcia, rodzinne pamiątki, wielki materac do spania, taki niebieski w srebrne chryzantemy, trzydrzwiową szafę z lustrem, taboret, wannę no i przymusowo sitzbad.

Babcia Waleria pakuje jakieś garnki, stolnicę, wałek do ciasta, maszynkę do orzechów, wagę, zapas jedzenia, mąkę, sól, cukier, wianki cebuli. Do dzisiaj wałkuję ciasto wałkiem Babci Walerii, robię falbanki w ruskich pierogach, tak jak to robiła to Ona a tamtej maszynki do orzechów używam, gdy piekę Jej pyszny, orzechowy tort.







.
Dziadziu Romuald zabiera kilka ulubionych obrazów, gobelin, kilimek, karnisze, w których w czasie wojny chował dokumenty i pieniądze. Danusia pakuje kanarka Kubusia, klatkę, naczyńka i trochę ptasiego pokarmu na zapas. No i swoje lalki.

Przed nimi droga daleka a kres drogi nieznany.

Siedem tygodni trwa ta najdłuższa w ich życiu podróż.
Pociąg trochę jedzie, potem odstawiają go na bocznicę. Na bocznicy pasażerowie wychodzą z wagonów i kwitnie życie. Panowie budują z cegieł małe paleniska, panie wynoszą stolnice i robią pierogi, na ścianach wagonów suszą się wianki cebuli a dzieci, jak to dzieci, biegają wokoło i robią strasznie dużo zamieszania. A potem gwizdek, wszyscy się pakują i dalej w drogę. Są wagony w których pasażerowie podróżują razem ze swoimi zwierzakami, jest więc mleko są też jajka.

To jeden z ostatnich transportów, jadą od miasta do miasta ale miasta już pozamykane, nie przyjmują. Wreszcie transport trafia do Stargardu. Piękne miasto ale niespodzianka – coś niesamowitego, domy zapaskudzone, napaskudzone na podłogach, na sprzętach, nawet w garnkach … ot taka wizytówka na przywitanie. Noooo – to panie hurmem orzekają – tu nie zostaniemy! Nie pomaga to, że panowie przysięgają, że wszyściutko uprzątną – koniec, kropka , one nie będą w takim miejscu i już ! Transport rusza dalej , po drodze niektóre rodziny zostają, ale niewiele. Ostatni przystanek to Gliwice. Wszystkich wyładowują na rampie. Jest zimny jesienny dzień, pada deszcz. Czarna rozpacz.

Rodziny powoli się rozchodzą. Waleria płacze a Romek usiłuje jakoś to wszystko ogarnąć. Nagle na pustoszejących torach pojawia się stara Niemka, zbierała węgiel na opał. Pochodzi do nich i proponuje – zabiorę was do siebie, jestem biedna, nie mam co jeść ale mam dach nad głową to wam kawałek tego dachu odstąpię. I tak cała trójka zabiera dobytek i idzie z Niemką do swojego nowego miejsca na ziemi.

Zamieszkują na poddaszu niewielkiego domku, na ulicy Kolberga.
Zaraz Wala i Romek zaczynają chorować. Panuje wtedy czerwonka. Danusia musi sobie jakoś sama radzić. Jak już nie ma niczego do zjedzenia i nie ma na lekarza to bierze lalki i idzie na most, żeby je tam sprzedać. I tu dziwne zrządzenie Opatrzności, mostem przechodzi jeden z sędziów, znajomy rodziny, jeszcze ze Złoczowa. Poznaje małą Danusię i zabiera ją i idzie do ich domu. Pomaga przyjaciołom, wzywa lekarza, ofiarowuje pieniądze.

Niedługo znajduje im też mieszkanie,
na ulicy Tarnogórskiej 95a.
To ten dom, który widać na zdjęciu.


.
I jeszcze coś. Sędzia proponuje że znajdzie Romkowi pracę w sądzie. Ale tu pojawia się problem, Romek nie chce, nie będzie w komunistycznym sądzie pracował - nigdy i za nic na świecie. Koniec, kropka.

No więc biedują nadal. W końcu Romek pokątnie znajduje jakąś pracę, naprawia ludziom zegarki. Jeszcze na froncie nauczył się tego naprawiania. Kiepskie z tego pieniądze bo i pewnie trochę z Romka kiepski zegarmistrz. Codziennie mała Danusia, po drodze do szkoły, przechodzi obok sklepu wędliniarskiego. Tam, na progu, czeka na nią sympatyczna właścicielka, teściowa owego Sędziego. Codziennie wręcza Danusi zawiniętą bułkę a w bułce pachnąca pasztetówka z białym tłuszczykiem na brzegu, czasem nawet plasterki szynki.

Na ulicy Tarnogórskiej mieszkają w czterorodzinnym domu. To bliźniak, po jednej stronie dwie rodziny i po drugiej dwie. Każda z rodzin ma swój własny ogródek a w nim kwiaty i warzywa. Ten ogródek to oczko w głowie Romka. Hoduje tam pomidory, kukurydzę, rzodkiewki i potrzebne w kuchni warzywa no i specjalnie dla Danusi jej ulubiony zielony groszek.
 



W takiej jednej części bliźniaka mieszkają dwie rodziny. Mają wspólny przedpokój - jedni kuchnię i pokoje na parterze, drudzy na piętrze. Wszystko jest otwarte, dostępne, jak wspólne, nikt niczego na klucz nie zamyka. Dodatkowo z kuchni prowadzą drzwi do małego przedsionka, trzy stopnie w dół a stamtąd do łazienki, to znaczy czegoś, co miało być łazienką, do składziku i na schody zewnętrzne, prowadzące do ogrodu.



Na zdjęciu Wala i Danusia w kuchni na Tarnogórskiej.


Kuchnia była widna ale strasznie ponuro pomalowana. Ponoć praktyczna granatowa lamperia okazała się przygnębiającym koszmarkiem i Wala jak mogła upiększała to miejsce. W kuchni powiesili przywieziony z ukochanych Kresów, obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej, żeby czuwała nad Nimi w tym obcym miejscu. Trochę nawet ten obraz widać na zdjęciu.

Dom był czysty.
Niestety były w nim robaki, karaluchy, prusaki i pluskwy.
Danusia panicznie bała się robactwa. Kiedyś przyjechali goście. Dostali największy pokój i czuli się bardzo dobrze. Mała Danusia miała jednak problem - jak tu się myć . Wymyśliła, że zrobi to w nocy, po ciemku. Wzięła wielką miednicę, nalała sobie wody z pojemnika w kuchni i niosła miednicę, żeby postawić na taboret. I nagle trrrach ! buuuum! sruuuu !!! Danusią się na czymś pośliznęła i pooojechała jak długa ! a miednica na nią. No na czym mogła się pośliznąć mała Danusia ??? na karaluszku oczywiście. Wrzask był straszliwy, łącznie z żądaniem obcięcia nogi. Dopiero brat Romka przysłał z Anglii DDT i robactwo zostało wytrute, tak skutecznie, że przez rok żadna mucha nie siadła na ścianie.


W tym miejscu 
zaczyna się historia mojego stołu.


Obie rodziny żyją zgodnie i w przyjaźni. Rodzina z parteru to król Cyganów i jego piękna młodziutka żona. Niestety ich losy są smutne, żona króla umiera a on pogrąża się w rozpaczy a nawet załamuje, nie chce już tu mieszkać. Przed wyjazdem, w dowód przyjaźni, ofiarowuje moim swój stół, jeden z ważniejszych mebli w jego domu.

I tak majątek mojej rodziny się powiększa.
Do szafy, taboretu i materaca dochodzi stół.

Niestety, Gliwice ciągle są miastem zamkniętym, nie ma mowy o zameldowaniu się. Danusia chodzi tu jednak do szkoły, do piątej a potem do szóstej klasy. Po dwóch latach wadze brutalnie wyrzucają ich z domu do baraku na przedmieściu. To mieszkanie potrzebne jest dla inżyniera.

Romek wyrusza w Polskę na poszukiwanie jakiegoś lokum. Trafia do Brzegu. Znajduje w końcu mieszkanie na drugim piętrze kamienicy, na ulicy Chopina. Kamienica ładna ale zniszczona. Mieszkanie zimne, wilgotne, ponure, oświetlenie gazowe. Jeden normalny pokój i jeden mały bardzo zawilgocony pokoik, taka bardziej pakamerka, w przedpokoju wydzielone miejsce na kuchenkę, wspólna ubikacja na półpiętrze. Nie ma co marudzić, trzeba brać – jest tylko to. Za to okolica piękna, samo centrum Brzegu, śliczny Rynek, pod nosem Akademia Rycerska, niedaleko Zamek Piastów, no i Odra, Kanał i nadodrzański park.

Cały dobytek rodziny, wraz z cygańskim stołem,
wędruje na duży samochód z plandeką i wiooo !!!
Rodzina zaczyna nowy etap …
Szczęśliwy, choć bardzo, bardzo biedny.


Ale o tym to już opowiem w innym wpisie.


*
  
                       z przyjemnością polecam  Malina M *                          

strona liiil  

wtorek, 8 września 2015

KAZANIE NA DOLE

No to powiedział nam Pan Bóg "sprawdzam"...
I co ? i nico ! Egzamin z wiary - oblany.
Egzamin z miłości - oblany po dwakroć.
O nadziei w tym kontekście lepiej już nic nie mówić, bo beznadzieją zionie.
   
O czym mówię ? Oczywiście o problemie uchodźców. Mówi o tym do nas Papież Franciszek, mówią niektórzy biskupi ale nas to raczej średnio obchodzi. Bo przecież my jesteśmy wspaniali, a przynajmniej takie takie to o sobie wysokie mamy mniemanie. My to za bliźnim w ogień, ale pod warunkiem, że bliźni odpowiedni, znaczy nasz, no i że ogień nas nie poparzy. My to bliźniemu wszystko ale po warunkiem, że najpierw sobie i swoim dzieciom: pierwsze danie, drugie danie i deser a jak nam okruchy zostaną to niech się bliźni pożywi i niech mu pójdzie na zdrowie. Pójdzie na zdrowie ale  nam, bo dobre samopoczucie i wysoka samoocena to jest to. No my to rycerscy i bohaterscy jesteśmy ! Winkelrid kiedyś ożył a z nas przedmurze od zawsze było, jest i będzie. Na sztandarach szczytne hasła, na ustach miłosierdzie od świtu do nocy. Powinien nam Pan Bóg na słowo uwierzyć!  Dziwnie jakoś Pan Bóg nam nie uwierzył i nagle sprawdzam powiedział ? No jak tak mógł !!! Za modą nie podąża, czy co ? Naszych najnowszych trendów nie zauważył ??? Przecież u nas teraz moda na parawany. Parawaning na całego. Duchowy też, a jakże !




 Bóg zapala słońce i gasi gwiazdy tak samo dla każdego ...
dla KAŻDEGO ... 


A my piszemy naszą nową Ewangelię, Ewangelię prawdziwych katolików. Nasze przypowieści są lepsze, bo mądrzejsze i bardziej praktyczne. Nasz miłosierny Samarytanin jest przewidujący, nie opatrzy tego innego, bo jeszcze ten inny wyzdrowieje i swoją inność głosić będzie, zagrożenia dla własnych dzieci i wnuków nasz Samarytanin nie sprowadzi. Nasz Dobry Pasterz życie odda za owce, ale tylko za te białe, prawdziwe, czarne won, bo jeszcze białe zdeprawują. Piszemy naszą nową Ewangelię i ulepszamy KAZANIE NA GÓRZE, bo przecież z nas spece od wiary i to my wiemy lepiej, co Chrystus miał na myśli. Do każdego słowa potrafimy dodać gwiazdkę i przypisy, oczywiście takie, jakie nam właśnie pasują. Potrafimy przefilozofować najbardziej proste i oczywiste prawdy. „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” Cokolwiek, to u nas wcale nie oznacza zwykłe cokolwiek, to cokolwiek pod warunkiem. Musi to cokolwiek uczynić odpowiednia osoba, bo jak uczyni na przykład Owsiak to jest be i cokolwiek się nie liczy. 

Przypisami do Bożego Narodzenia to raczej głowy nikomu nie zawracamy, po co się zastanawiać co też takiego chciał nam Chrystus powiedzieć rodząc się w stajni, z dala od ludzi, zadowolonych z siebie i własnym parawanem odgrodzonych od świata. Lepiej elegancko pominąć takie niewygodne rozważania, wystarczy sianko i opłateczek i kolęda " Nie było miejsca dla Ciebie" no i jeszcze biały talerz dla wędrowca, który oby nigdy pod nasz dach nie trafił i niczego od nas nie potrzebował ...

" byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; 
byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; 
byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie; 
byłem nagi, a nie przyodzialiście mnie; 
byłem chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście Mnie. 
Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, 
czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, 
tegoście i Mnie nie uczynili"

Czy dla wierzącego mogą być słowa bardziej proste, jasne i zrozumiałe?
Kanon naszej wiary. Wygląda jednak, że kanon podany językiem dla nas kompletnie niezrozumiałym. Jak hieroglify albo cyrylica co ją teraz trzeba z boskiego na nasze odpowiednio przetłumaczyć. A speców od tłumaczenia ci u nas dostatek. Zwłaszcza nasi prawicowi politycy i dziennikarscy mędrcy muszą nam to koniecznie do rozumu, jak krowie na rowie. I tak : WSZYSTKO to według nich wcale nie zwyczajne wszystko, to wszystko obwarowane takimi klauzulami, że wychodzi z tego prawie nic. Nie mogę słuchać tych ich tyrad o tym, że nas uchodźcy zaleją, że rozmnożą się, że wiarę nam zniszczą. No przepraszam, jak komuś przebywanie z ateistą lub innowiercą niszczy wiarę, znaczy ta jego wiara do du*y jest. Niech się nad sobą zastanowi a nie innych straszy i przeciwko obcym podjudza.
Ech, głowimy się nad skutecznymi systemami wychowawczymi, piszemy naszym dzieciom najróżniejsze wychowawcze programy, opracowujemy pedagogiczne eksperymenty a tymczasem na naszych oczach dzieje się najbardziej autentyczna godzina wychowawcza, najbardziej autentyczna lekcja religii a my obok tego obojętnie. To jak młodzi mają uwierzyć w te wszystkie ideały, o których mówimy ? To puste słowa/

Śledzę w tv co się dzieje. Wczoraj ze ściśniętym sercem patrzyłam jak tych nieszczęśników przyjmują  Niemcy. Nas na coś takiego nie stać, nas paraliżuje egoizm i strach. Ech, historia dziwne koło zatacza. Kiedyś oni Gott mit Uns a w sercu trupie czaszki, teraz my usta pełne frazesów o miłosierdziu a serca i ręce puste, tragicznie puste. To smutne, że w miłości i wierze wleczemy się w jakimś koszmarnym ogonie, na szarym końcu historii, gdzieś tam, gdzie diabeł mówi dobranoc.
Egzaminy oblane nadzieja poszła na wagary.

Czy jeszcze wróci ?
Czy staniemy do poprawki ?
Czy jak dostaniemy szansę
zechcemy ją wykorzystać ?
Czy diabeł w końcu zaśnie ?

Pierwsze jaskółki przyleciały
więc  może jeszcze kiedyś
anioł powie nam dzień dobry ...
Anioł o czarnych oczach
szczęśliwego dziecka


  
                            z refleksją polecam  Malina M *                               

strona liiil