piątek, 22 maja 2015

ZNIKAM ALE WRÓCĘ





przede mną to, co za mną

jedziemy z Danusią i machamy Wszystkim
pa, pa, pa ... za dwa tygodnie wracamy


ZOSTAWIAMY UŚMIECH

 *


                       z przyjemnością polecam  Malina M *                          

czwartek, 14 maja 2015

JEST GDZIEŚ

świat, którego dawno już nie ma




Babcia szyje sukienkę z falbankami :
Zazulciu - ależ z ciebie strojnisia
Dziadziu lepi falbaniaste pierogi :
Zazulciu - na, masz ! spróbuj !

Zazulcia dawno wyrosła i posiwiała. Już nie przypomina małej, wesołej, kresowej, biedroneczki. I tylko jak dawniej, uśmiecha się do Dziadzia - za takie pierogi odda największe frykasy świata ! Nauczyła się. Lepi z takimi samymi falbankami, tak samo przed lepieniem nie może wytrzymać i robi sobie kulkę z samego nadzienia - na, masz Haniu ! spróbuj ... dobre ?

Tylko strojnisia z Zazulci żadna. Od młodości tak samo: proste bluzki klasyczne żakiety, gładkie sweterki, żadnego tam szaleństwa . Ale w dzieciństwie !!! W dzieciństwie to z Zazulci był prawdziwy cukiereczek.




Bo w dzieciństwie Zazulkę stroiła Babcia. Sama wszystko jej szyła.
Czyż nie piękna sukieneczka z falbankami ? no, czysto kresowy aniołek !

Moja babcia miała wyjątkowy dryg do szycia a przy tym zmysł elegancji. Babcia potrafiła, niczym rasowa modystka, wyczarować najprawdziwszy kapelusz, żakiet, czy sukienkę. Skąd w babci takie zamiłowania i talenta ? Jak to skąd ? Ze Złoczowa oczywiście !




Bo w Złoczowie moi Pradziadkowie, pomijając krótki czas, kiedy z racji pracy Franciszka mieszkali na Zamku Sobieskiego, wynajmowali mieszkanie w kamienicy czynszowej. W tamtych czasach większość kamienic należała do Żydów. Jak to Żydzi mawiali - wasze ulice, nasze kamienice. Mieszkanie było wielkie, zajmowało całe piętro. Nic dziwnego, na tyle osób. Od strony podwórza do kamienicy przylegała oficyna. W oficynie mieszkał właściciel, Żyd, z zawodu krawiec. Krawiec, jak to dawniej bywało, miał bardzo liczną rodzinę. Marzył o posiadaniu syna ale jakoś bociany same córki mu przynosiły. Dokładnie osiem córek, tyle ile było panienek Zielińskich w mieszkaniu na pierwszym piętrze. Dziewczynki świetnie między sobą się dogadywały. Tak jakoś wiekowo się podobierały, że każda Zielińska miała przyjaciółkę Żydóweczkę. Babcia Walercia przyjaźniła się z Fancią. Fancia nosiła warkocze, była wesoła i ciągle Walercię zapraszała do domu. A w domu żydowskie specjały. Bubały albo słodkie ryby z rodzynkami. Fancia miała coś, czego Walercia zazdrościła jej z głębi dziewczęcego serca. Otóż Fancia dostała od cioci z Ameryki maszynę do szycia, prawdziwą maszynę do szycia, dla lalek. To była przepiękna, specjalna, maleńka maszyna Singera. Niby dla lalek ale szyła na prawdę. Dziewczynki biegały do krawca po nauki a on ze śmiechem pokazywał i jeszcze dawał kolorowe gałganki. No to czarowały dla lalek stroje a czarując uczyły się sztuki prawdziwego kroju i szycia. Czas pokazał jak bardzo ta sztuka okazała się w dorosłym życiu przydatna. W życiu, w którym wojna zmieniła wszystko. Ale zanim wojna to wszystko zmieniła Walercia zdążyła jeszcze nauczyć się prawdziwej, bo dorosłej, elegancji. Chociaż, tak prawdę mówiąc, to elegancji akurat nauczyć się nie da, to się ma, albo tego się nie ma.




Moja babcia umarła jak byłam malutka ale jej siostry, czyli moje "cioteczki" (tak naprawdę cioteczne babcie) w zastępstwie, wbijały mi do głowy "co każda kobieta wiedzieć powinna". A o modzie, według cioteczek, wiedzieć powinna dużo. O modystkach też. Przed wojną modystka na Kresach, to była prawdziwa instytucja, taki salon najnowszej mody. Przynajmniej tak było w przedwojennym Lwowie i Złoczowie.

Pamiętacie zdjęcie z powozem ? Na zdjęciu w powozie siedziała moja cioteczka Kajka. Przy okazji dyskusji o modystkach obiecałam, że pokażę zdjęcie cioteczki.  W kwestii modystki najbardziej nadaje się to zdjęcie ślubne. Zdjęcie trafiło do mnie, bo Kajka wprawdzie trzech mężów miała ale dzieci nie. Całą wiedzę o kobiecości przelewała więc na mnie, podobnie jak miłość do wnuków. Cioteczka mieszkała w Warszawie jeszcze przed wojną. Po wojnie też. Jeździłam do Niej często i godzinami rozmawiałyśmy o tamtym świecie, tamtych czasach. Jak twierdziła cioteczka wtedy były sukienki normalne i takie na specjalne okazje i na bardzo specjalne okazje . Po te na bardzo specjalne okazje "panie z towarzystwa raz do roku udawały się do modystki, do Lwowa" W nas takie terminy, jak „panie z towarzystwa” które to się „udawały” wywołują uśmiech ale taki był wtedy mieszczański świat.  Mojego pradziadzie Franciszka na lwowskie modystki dla ośmiu córek raczej stać nie było, chociaż bardzo dobrze zarabiał. Co innego śluby, ślub bez modystki nie był ważny i już. Po ślubie Kajka  mogła sobie pozwolić, nawet kilka razy do roku, na wyprawę do modystki, albo we Lwowie albo w Warszawie. Mąż Kajci pracował wtedy w MSZ więc żona ministerialnego urzędnika miała „święty obowiązek wyglądać”. 

Do ślubu moja babcia Waleria też oczywiście miała strój od modystki. Nie tylko toczek i dodatki ale też i całą suknię. To pierwsze zdjęcie ślubne, to właśnie jest zdjęcie moich Dziadków. Teraz portrecik wisi u mnie w pokoju a oni patrzą i pewnie się do mnie uśmiechają ... inaczej być nie może, przecież bardzo mnie oboje kochali .


*

Zazulciu - ależ z ciebie strojnisia
Zazulciu - na, masz ! zjedz !

Często opowiadam o życiu słowami moich dziadków i moich cioteczek.
Słowa rozsypane, jak stare fotografie, układają się w tamten świat. 
Mój świat, którego kiedyś być może nie będzie ...


 *


                       z przyjemnością polecam  Malina M *                          

strona liiil  


piątek, 8 maja 2015

OJCZYZNĘ WOLNĄ

racz nam wrócić Panie
śpiewają dzisiaj niektórzy … czy wiedzą co śpiewają ?
Chyba nie poznali a może już zapomnieli,
co to prawdziwy brak wolności.

Nam dane jest cieszyć się wolnością ale nasi przodkowie,
co oni by powiedzieli słysząc dzisiaj takie pieśni ??!
Krótko dane im było prawdziwą wolnością się cieszyć.




Wolność zniknęła jak bańka mydlana.
Nadeszły ponure czasy okupacji.


 WOJNA TO STRASZNE SŁOWO ! ! !


Najpierw przyszli Rosjanie.
Moi Dziadkowie, Wala i Romek, z pięcioletnią Danusią, mieszkali wtedy w kamienicy, naprzeciwko gmachu policji. W tej samej kamienicy mieszkali Pradziadkowie Ludwika i Stanisław.  Oczywiście gmach policji natychmiast stał się siedzibą NKWD. Romek od  razu zaczął organizować samoobronę, jeździł po okolicznych wioskach, zbierał ludzi, formował oddział, spotykali się w mieszkaniu Dziadków zgodnie z zasadą, że najciemniej pod latarnią. To były takie zaczątki oddziału AK. Danusia zapamiętała wejście wojska rosyjskiego. Mali, ciemni, skośnoocy, z dzidami albo z karabinami na sznurkach i te czapki z dziwnymi czubkami. Mówiło się na nich ciubaryki. W pamięci dziewczynki został bardzo charakterystyczny zapach skóry, butów, nie zmienianych onuc jakiegoś szuwaksu … zapach szedł za wojskiem i zostawał jeszcze na długo.

Zaczęły się zsyłki na Sybir.
I pradziadziu Stasiu i dziadziu Romek pracowali wtedy w sądzie. Rosjanie przychodzili nocą. Łomotali karabinami do drzwi a potem pod ścianę, kilka minut na zabranie rzeczy i przed siebie do wagonu z dziurą wyciętą w środku a wagonem, w towarzystwie trupów, na białe niedźwiedzie. Zabrali tylko Stasia, opowiadałam o tym, bo Romka nie było w domu. Prababcia Ludwika zamieszkała z Dziadkami.

A potem przyszli Niemcy.
Gmach NKWD zamienił się w gmach Orstkomando.  Zebrania w mieszkaniu Dziadków odbywały się nadal ale nie były to już  zebrania samoobrony tylko prawdziwego oddziału AK utworzonego z okolicznych chłopów. W tym czasie Niemcy postanowili pozbyć się mieszkających pod nosem Polaków a że właśnie z getta wywieźli Żydów do Bełżca to mieszkańców kamienicy Dziadków przesiedlili do getta. Wala Romek i Danusia przenieśli się w to straszne miejsce, zabrali ze sobą prababcię Ludwikę. Z tych czasów Danusia wspomina szczególnie jeden moment, kilku Żydów schowało się na dachu najwyższego budynku, Niemcy nie mogli ich dosięgnąć więc budynek podpalili Żydzi się nie poddali, spłonęli żywcem. Mała Danusia siedziała na oknie i patrzyła jak płonie getto, nie zdawała sobie sprawy co się dzieje. Wala dała jej chleb posmarowany odrobiną smalcu na który pokruszyła ugotowane jajko. Był straszny głód. Nigdy już potem Danusia nie jadła niczego tak smacznego, jak ten chleb z jajkiem. Do tej pory moja Mamusia nie pozwala marnować daru, jakim jest jedzenie i całuje chleb, który upadł na podłogę.

Podczas jednej z akcji Niemcy schwytali Romka i wsadzili go do więzienia, które w tym czasie, znajdowało się na Zamku Sobieskiego.
W czasie, gdy Romek siedział, Wala musiała zająć się przetrwaniem rodziny, za worek ziemniaków czy bochenek chleba wymieniała wszystko, co mieli, biżuterię, futra, obrazy, sukienki … to była waluta za którą wtedy można było głód przetrwać. Gdy już wysprzedała wszystko życie w getcie zrobiło się niemożliwe. Romek, który pracował w sądzie miał wielu przyjaciół sędziów, żona jednego z nich zabrała Walę, Ludwikę i Danusię do swojej willi. W willi zamieszkał też poważny radca sądowy i ksiądz staruszek. Głód był coraz większy. Danusia wspomina ślicznego królika , biała agorę, z którym się bawiła, Królika zjedli, nikt nie potrafił go zabić więc w końcu zdesperowany ksiądz jakoś udusił zwierzaka. Wala nabawiła się tyfusu więc Danusia została sama z babcią staruszką.

Znów nadchodzili Rosjanie i Niemcy potrzebowali okopów. Do kopania  rowów używali więźniów z pobliskiego Zamku. W czasie nalotu kilku więźniom udało się zbiec, wśród zbiegów był Romek. Rosjanie nadeszli, przetoczyli się przez Złoczów jak barbarzyńska fala. Łapanki były wtedy codziennością, podczas jednej Romek wpadł. Tym razem wywieźli Go
do obozu w Kowlu. Straszne miejsce. Każdy obóz jest straszny.





Tak wyglądał ten silny i postawny mężczyzna
po powrocie z obozu.


Z Kowla Romek nie uciekł, cudem zdarzyła się inspekcja międzynarodowej komisji Czerwonego Krzyża, badali więźniów, u Romka stwierdzili anginę pectoris i nakazali Rosjanom wypuszczenia chorego więźnia. Wracał do domu na zderzaku pociągu, zarośnięty, z oberwaną nogawką spodni, na całym ciele pod skórą gnieździły się wszy. Gdy nocą zapukał do okna Wala zemdlała ze strachu, że zbir. Nie poznała swojego męża.

A potem był koniec wojny.
Zostali w Złoczowie najdłużej jak się dało. Ostatnim transportem, w bydlęcym wagonie, wyjechali do nowej ojczyzny głęboko w sercu zachowując tę pierwszą. Już Nigdy nie dano Im było zaśpiewać Jej
„Ojczyznę wolną pobłogosław Panie”

Dzisiaj tak szafujemy tą wolnością, robimy z niej zabawkę w politycznej walce. Czy rzeczywiście znamy sens tego słowa. Czy może w zadufaniu sądzimy iż od nas tylko zależy i dana jest na zawsze?


MIJA WŁAŚNIE 70 ROCZNICA
PAMIĘTAJMY


                           do refleksji polecam  Malina M *                             

strona liiil  

sobota, 2 maja 2015

ECH, MAJÓWKA !

ptaki fruwają, chrząszcze brzmią w trzcinach
a szanujący się mieszczuch co robi, gdy w sercu maj ?
no, co robi ?

Szanujący się mieszczuch zaczyna marzyć o jednym. Ech, wyrwać się z zamkniętego pudełka, nabrać w płuca powietrza ! oddychać ! oddychać ! Usiąść na kawałeczku trawy i niech tam nawet gad użre ! na zdrowie !
Tak było, jest i będzie. Lata lecą, czasy się zmieniają ale szanujący się mieszczuch wcale. Bo majówki Kochaneńcy, to wcale nie nasz wymysł.
Na majówki jeździło się już od niepamiętnych czasów. Najlepiej do wód.




Na tym urokliwym, przedwojennym, zdjęciu moja Mamusia, mała wesoła dziewczynka, zażywa świeżego powietrza na rodzinnej majówce.  U wód. A ta wielka szumiąca woda to wodospad Zarwanica niedaleko Złoczowa.
Ech - piękne były wtedy majowe Kresy ... zwłaszcza gdy sady zakwitły.




.
Bywało, że takim powozem do tych "wód" się jechało
Fiakier na koźle, latarnia wypucowana, panie z parasolkami a panowie w kapeluszach. I koniecznie hmmm, suknie prosto od modystki ! To dopiero były wymysły i fanaberie. Szkoda, że jeszcze w krynolinach i we frakach na tę łąkę nie jechali … w sam raz na krowie placki. A tenisówki, spodenki i wyciągnięty sweter to nie łaska ? Pełen luz, a nie takie tam sukieneczki w kropeczki i majteczki po samą szyję. Upss, przesadziłam – po szyję nie, ale czy przypadkiem po kolana to już nie jestem pewna.
Lata lecą, czasy się zmieniają a szanujący się mieszczuch wcale. Bo jak już te wody mu się nudzić zaczynały to innych rozrywek majowych szukać zaczynał. Rodzinnych, ma się rozumieć. A co się wtedy robiło, gdy rodzinną rozrywkę znaleźć się chciało ?






.
Ano, moi kochani, wtedy: się zamawiało furmankę u gospodarza,
się pakowało na furę z całym dobytkiem i dobrodziejstwem inwentarza,
się wyruszało w plener, na wieś, do lasu, nad rzekę, gdziekolwiek, byle dalej od rozgrzanych murów miasta. Jak to się dzisiaj mówi (brrrr) - jakiś trawing, jakiś kocing a nawet jakiś łomżing. Lata lecą, czasy się zmieniają a szanujący się mieszczuch wcale. Szanujący się mieszczuch na majówce jeść musi ! skąd niby te dzisiejsze grillowania ?



Takie, na przykład, śniadanko na trawie.
Ach, te koszyki pełne wałówki. Nigdzie przecież tak chlebuś nie smakuje jak pod sosnami. Nigdzie pieczeń tak nie pachnie. Zupełnie jak dzisiaj. Tylko wąsów dzisiaj jak na lekarstwo. Ale im smakuje !!! Przedwojenna kiełbasa do dzisiejszej całkiem podobna. Przynajmniej na oko. A może nie ? Może się mylę ? może to nie kiełbasa, może to tylko przedwojenny salcesonik ? Ten pan w ciemnym garniturze to mój Dziadziu, obok dziewczynka z wielką kokardą to moja Mamusia Danusia a obok niej Babcia.



Obiad to była sprawa skomplikowana. Obiad się zamawiało w karczmie, u Żyda. U Żyda wiadomo - jedzenie pycha a i łomżing nie do pogardzenia. Dla wygody, przed obiadem, Żyd stół przed karczmę wystawiał i było wesoło. Nawet smaczne kąski dla psa gdzieś się znachodziły. Bo pies dla mieszczucha zawsze był bardzo ważny. Dzisiaj też.



.
Kocing rodzinny nad wodą. Pradziadzio Franciszek, ten, co zmarł później na Syberii, w najlepsze ogrywa swoje dwie córeczki. Córeczki niezbyt zmartwione, bo maj w głowie panien się maił ... a wiadomo - kto nie ma szczęścia w kartach, ten ma ... nooo, tego bożek Amor nie omija.






.
Tutaj, dla odmiany, trawing taki bardziej artystyczny.
Zdjęcie dużo wcześniejsze, z czasów gdy moi dziadkowie dopiero zaczynali nieśmiało myśleć o wspólnym życiu. A na zdjęciu cyganeria, lekko zbuntowana "młodzież" czyli panienki i kawalerowie, modnie ubrani, z nieodłącznym, modnym papierosem. I te instrumenty muzyczne ! Bo na trawingu zawsze się śpiewało. I na patriotyczną nutę, i na liryczną, i na niezbyt przyzwoitą też. Ciekawa tylko jestem jak grał ten patefon. Na baterie chyba nie był ??? Pewnie nakręcany na korbkę.



Ta szczuplutka pani, pierwsza od lewej, to moja Babcia,
po prawej Dziadziu i mała Danusia

Piękne były wtedy majowe Kresy ... zwłaszcza gdy wiśnie zakwitały. W Złoczowie wiśni w ogrodach zatrzęsienie. A dookoła Złoczowa jary i kwitnące sady. Woroniaki i Zazule. Na Woroniakach dziadziu pszczoły u gospodarza trzymał. U serdecznego przyjaciela z czasów wojny. Gdy przychodziła wiosna zabierał Danusię do Jasunia . Tam, na wsi, dla małej dziewczynki był raj. A jeszcze Jan, znaczy Jasunio miał dzieci w tym samym wieku. To dopiero się działo! biedne pszczoły ...

Niestety, te majówki na zdjęciach, to ostatnie takie szczęśliwe wycieczki. Minęło kilka miesięcy i mała dziewczynka z fotografii radośnie wołała biegając po ogrodzie – tatuś, tatuś, z nieba lecą srebrne cygara ! Cygara spadły, miały zapach fosforu. W proch zamieniły tamten świat. I nie było już powozu i stangreta, ani śmiesznych koronkowych parasolek, ani sukieneczek w kropki, ani majtek do kolan. I nie było Kresów. Została tęsknota. Wracam uparcie do tamtego świata. Do świata, który jest cząstką mnie. Jest coś takiego w mnie, że chociaż tu się urodziłam tam ciągnie mnie jakiś niewidzialny magnes.  I tylko czasem tłucze mi się po głowie myśl uparta: żebyśmy tak tu i teraz potrafili docenić dary losu …


*

Ech majówka !
ptaki fruwają, chrząszcze brzmią w trzcinach
a szanujący się mieszczuch co robi, gdy w sercu maj ?
no, co robi ?

ano siedzi przy komputerze
i opisuje co robił drzewiej jego
szanujący się przodek

*

DZISIAJ DZIEŃ FLAGI
zapraszam serdecznie na mój blog polityczny:



                       z przyjemnością polecam  Malina M *                          

strona liiil