wtorek, 29 lipca 2014

MIĘDZY ŚWIATŁEM A CIENIEM

jest miejsce na zachwyt

czym byłoby światło bez mroku, cieni i półcieni
czarny aksamit nieba i połyskujący atłas wody,
poezja świateł odbitych w toni oceanu
doskonałość kształtu ...

  
synteza piękna

.
Czym byłby kolor bez bieli, czerni i szarości ?
minerał z głębi ziemi mieni się tysiącem odcieni szarości ...


 .
Świat jest taki bogaty w piękno szare i kolorowe. Szara codzienność zwykłych chwil jest tłem dla tych chwil najpiękniejszych ale czy bez tej szarości dostrzeglibyśmy wyrazistość barw ?

Lubię tę swoją codzienność,
życie nauczyło mnie takiej zwykłej radości
i oczekiwania na wielką radość
i dostrzegania w mroku kolorowych światełek nadziei



MIĘDZY ŚWIATŁEM
A CIENIEM


Między światłem a cieniem
jest miejsce na zachwyt


.
między zachwytem a zdziwieniem
jest miejsce na poezję

odłamek serca schowany w półcieniu

między pełnią i nicością
między bielą i czernią
między tęsknotą i spełnieniem
jest miejsce na poezję

chwila zamknięta milczeniem

między niebem a ziemią
między wszechświatem a smugą cienia
między Bogiem a niepokojem człowieka
jest miejsce na modlitwę

doskonałość kształtu, tajemnica nocy
i odwieczne pytanie serca
jaki kolor ma szczęście ?


*

                         z przyjemnością  polecam  Malina M *                          

jeśli podobał Ci się ten wpis
to wejdź na liiil    i zagłosuj

sobota, 26 lipca 2014

ZNACZY ŁASKA

cała utkana ze światła
hebrajska, gotycka, barokowa
samotrzecia, drugoplanowa, dawidowa
hannah - cała utkana z łaski





Anna od nieprzespanych nocy
Anna od dziecięcych rączek
Anna od Joachima, Anna od Dawida
Anna od lęku i od apokalipsy

Święta świętością naszej mamy
i ciepła ciepłem naszej babci.
Zatroskana, oddana, zamyślona
czuwająca, obecna ...



moja patronka
ŚWIĘTA ANNA




Mało kto zna ten obraz. A szkoda, bo na prawdę jest na co popatrzeć. Namalowany olejem na płótnie, pod koniec dziewiętnastego wieku. Piękny subtelnym, dziewiętnastowiecznym pięknym. Delikatne, lekkie pociągnięcia pędzla. Kogo malował artysta ? może swoją mamę a może ukochaną babcię ? Czyje rysy uwiecznił na zamyślonej twarzy, kto użyczył Annie zmarszczek ? Ciepłe barwy i ten emanujący z obrazu spokój. Takie są nasze mamy, takie są nasze babcie , to one dają nam ten spokój, tę pewność że wszystko ma swoje miejsce swój czas



.
Tak wygląda obraz in situ czyli na miejscu. Płótno ujęte w wyjątkowo piękną, gładką, szeroką ramę. Całość harmonijnie wkomponowana w neorenesansowy ołtarz. Ech - i obraz, i ołtarz proszą się o konserwację. Dobrze przynajmniej, że Anna spokojna, spokojnie więc czeka. Czy się doczeka ? pewnie tak ale kolejka długa.

A gdzie można zobaczyć ten obraz ?
Raczej niezbyt trudna zagadka.



na końcu a może na początku Polski

.
Tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
a wesołe anioły wykłócają się o dusze grzeszników.
Tam, gdzie słońce zachodzi nad zachwytem człowieka,
tam, gdzie pachną rumianki.


Tam i nie tylko tam
hannah znaczy łaska


*


                         z przyjemnością  polecam  Malina M *                          

jeśli podobał Ci się ten wpis
to wejdź na liiil    i zagłosuj


niedziela, 20 lipca 2014

KONIK

z drzewa koń na biegunach,
zwykła zabawka, mała huśtawka,
a rozkołysze, rozbawi




konik - z drzewa koń na biegunach,
zwykła zabawka, mała huśtawka,
każdy powinien ją mieć !




A przynajmniej każdy chłopczyk powinien, bo chłopczyk duszę ma ułana i ułańską ma fantazję. I nie jest ważne, czy na biegunach, czy na kółkach, koń - to koń ! Co mówię, koń to rumak ognisty ! co jak go tylko bacikiem dotkniesz, to w nieznane krainy na grzbiecie uniesie.




A dziewczynka ? Dziewczynce zamiast konika bujanego, czasem fotel bujany musi wystarczyć. To w kwestii bujania. Bo w kwestii zasadniczej dziewczynce od małego towarzyszyły atrybuty kobiecości: parasolka, torebka no i oczywiście lalka. Lalka, lala, najprawdziwsze dziecko małej dziewczynki, jej przyjaciółka, i powierniczka.  




Fancia - ukochana szmaciana lalka mojej Mamusi.
Fancia miała prawdziwe złote włosy, związane w ogon,  kolorową sukienkę, szmaciane rączki, szmaciane nóżki, ubrane w najprawdziwsze czerwone trzewiczki i piękną buźkę. Bużka też była szmaciana ale tak usztywniona, że wyglądała jak z kauczuku. Imię Fancia odziedziczyła po małej Żydóweczce, z którą Danusia bawiła się na podwórku. Oczywiście prawdziwa Fancia też miała szmacianą lalkę Danusię. Niestety szmaciane lale marnie skończyły. Dziewczynki zabierały lalki do domu tylko na noc w ciągu dnia lalki trzeba było chować do tajemnej kryjówki . ECH kryjówka tyle była tajemna co zdradliwa.  bo mieściła się w dolnym końcu rury spustowej. Pewnego dnia dziewczynki uciekły przed burzą do domu, lunął deszcz szmaciana Fancia i szmaciana Danusia popłynęły z rynny do kałuży i rozkleiły się  zupełnie. Deszcz kapał, łzy dziewczynek kapały a z lalczynych policzków rumieńce spływały w siną dal. Zresztą, wkrótce skończyło się szczęśliwe dzieciństwo. Zaczęła się wojna. Mojego Dziadzia wzięli do obozu, Babcia z małą Danusią przeniosły się gdzie indziej, a co stało się z Żydóweczką Fancią, strach dociekać.




Trochę wcześniej, zanim nastała era Fanci, Danusia kochała inną zabawkę - małego, śmiesznego pieska z flauszu. Nie dawała sobie odebrać tej zabawki, nawet do fotografa trzeba było pieska zatargać. Ale może to i dobrze, bo piesek został na zdjęciu uwieczniony i teraz mogę zobaczyć, jak wyglądały pieski-przytulanki w latach trzydziestych. Przytulanki przedwojenne zachowały się tylko na zdjęciach. Nikt nie miał głowy do pakowania dziecięcych pamiątek. Do nowej ojczyzny zabierało się tylko najważniejsze rzeczy.






.
A tu nieodłączny rekwizyt wszystkich dzieci świata - wiaderko i łopatka.
Kto miał wiaderko i łopatkę, tego był cały świat a zwłaszcza tego była cała piaskownica. I nikt dziewczynce z łopatką  nie podskoczył !  A gdyby coś, to w odwodzie dziewczynka miała ułana, oczywiście tego ułana od konika na kółkach. Moja Mamusia była jedynaczką, wychuchaną, co widać na zdjęciu. Sukieneczki, fartuszki, zabawki, wszystko to miała ale przy tym Babcia bardzo dbała, żeby Danusia na sobka nie wyrosła, żeby umiała się podzielić zabawką i żeby umiała zabawkę oddać. Często prowadziła Danusię do swojej siostry Jańci. Jańcia mieszkała na skraju Złoczowa, w małym mająteczku Szlaki. Tam to dopiero był raj dla dzieci! Danusia, z trójką ciotecznego rodzeństwa, przewracała świat do góry nogami. Trzy małe dziewczynki i Wiesiu, opiekuńczy ułan. Co na drodze, to nieprzyjaciel a łopatka okazywała się sprzętem wyjątkowo przydatnym w poszukiwaniu skarbów na ogrodowych rabatkach.




Ależ pyza była z małej Danusi !  a co za groźny wzrok !
Czyżby ktoś nie pozwolił kwiatka wykopać ? a od czego ułan !

Ja miałam tylko jedno wiaderko, jedną łopatkę i jedną lalkę w życiu.  Pamiętam wiaderko, było blaszane, czerwone i tak, jak to przedwojenne wiaderko mojej mamusi, miało drewnianą rączkę. Łopatka też była taka sama, z drewnianym trzonkiem. Za to moja lalka była zupełnie inna. To była kauczukowa krakowianka. Miała czarne warkocze z kokardkami i zamykane oczy, z rzęsami jak firanki. Śliczny krakowski strój można było zdjąć i założyć granatową sukienkę w białe kropki i białe buciki. Szyłam dla tej lalki ubrania i robiłam korale z owoców jarzębiny. A potem zrobiłam dla niej na drutach swój pierwszy w życiu włóczkowy sweterek i wydziergałam na  szydełku koronkowy kapelusik. Bo wtedy małe dziewczynki uczyły się posługiwania dużymi drutami i szydełkiem. W młodości taka umiejętność stawała się nieocenionym orężem w walce z beznadzieją sklepowych półek i pustką portfeli.

Dzieci, które miało moje pokolenie to były często dzieci stanu wojennego. Czy miały zabawki - oczywiście. Im bardziej świat był szary tym bardzie staraliśmy się, by zabawki były kolorowe. 


.
Kolorowa lalka szmacianka. Nawet jak w sklepie była niezbyt piękna, to od czego igła i nitka? Kolorową sukienkę szyło się samemu, ze ścinków. Ścinki można było dostać u krawcowej. Pamiętam mieszkała w mojej bramie wiele lat. Jeszcze jako maa dziewczynka latałam do niej bez przerwy - ma pani szmatki ??? miała, dawała, a ja szyłam kreacje dla swojej lali. Później, jak dorosłam, szmatki służyły do wyrobu prezentów.

Dmuchany pajacyk - oooo, to zdobywało się szturmem albo sposobem, albo też wytrwałością, stojąc noc całą przed sklepem papierniczym, bo właśnie rzucili papier toaletowy i zabawki.



.
Mikołaj z DDR-u, przemycany przez granicę. Napakowany do granic możliwości mały fiacik. Przemycane marki, kupione za ostatnie grosiki, upokorzenia na granicy - złapią, nie złapią. Ech, cały ten strach i nerwy wynagradzały potem zachwycone oczy, zapatrzone gdzieś wysoko, wysoko, bo przecież Mikołaj z nieba przyleciał. A że niebo wtedy w DDRze było, to już zupełnie inna kwestia.




Drewniana kołyska, do której prawdziwą pościel uszyła sama mama.
Taką kołyskę można było kupić w Cepelii, trzeba było tylko swoje odstać, ale to była normalka, więc się odstawało. Kołyska pachniała drewnem, bo nie była lakierowana. Pościel uszyta była ze starej, batystowej, bluzki, wypchana watą, zresztą materiałem na owe czasy też deficytowym. Patrzyłam na tę kołyskę i o swoim wózku dla lalek myślałam.  Zrobił mi go Dziadziu a przyniósł Mikołaj. Wózek był z ceraty rozpiętej na drucianym szkielecie. Od środka był pikowany , jak prawdziwe wózki, miał prawdziwą rozkładaną budkę. Szkoda, że nikt nie sfotografował mojej lalki ani mojego wózka , cóż takie były czasy a my mieliśmy wtedy pożyczony aparat, oczywiście pożyczany tylko na wakacje.


.
A potem skończył się stan wojenny.
Dzieci urodzone w stanie wojennym poszły do Pierwszej Komunii. Zmieniły się obyczaje, nadeszła era innych zabawek, zabawek czasem wybieranych starannie, kupowanych siłami całej rodziny, a czasem kupowanych na żywioł, bo nareszcie są, bo wszyscy takie mają.

Teraz jest zatrzęsienie zabawek, do wyboru, do koloru, funkcja forma, kształty, kolory. Zabawki bawią, cieszą, uczą. Czasem też, niestety, zabawki wypaczają charaktery. Bo w tym natłoku trudno dobrze wybrać, bo wybiera się to, co dzieci chcą, bo moda, bo wygoda, bo wszyscy takie mają, bo już tylko takie modne są w stanie zadowolić dziecko.
I nagle ułańska fantazja chłopczyków zmienia się w bezwzględną brutalność wojowników. I nagle matczyne uczucia dziewczynek zmieniają się w rozterki rozhisteryzowanych modelek na wybiegu.

Znaki czasu ? pewnie tak
ale dlaczego tak właśnie ten czas znaczymy ?

Może dlatego, że mieliśmy tylko jedną łopatkę, jedno wiaderko i jedną lalkę ? A może przyczyna tkwi w czym innym. Może zbyt gonimy, może najpierw robimy a później myślimy a może wartości się poprzestawiały. Dzieci rosną i mają już inne, dorosłe, zabawki i bawią się nimi też inaczej, niż my. Nie ma jednej lalki i jednego misia. Barbie i Ken, w różnych odsłonach, na każdą porę roku inne. A wiaderka ? kto się wiaderkami bawi w erze samochodów, quadów i wirtualnych gwiezdnych wojen. Komu wystarcza dzisiaj zwykła radość ?


*


                         z przyjemnością  polecam  Malina M *                          

jeśli podobał Ci się ten wpis
to wejdź na liiil    i zagłosuj

poniedziałek, 14 lipca 2014

WESPÓŁ W ZESPÓŁ

oba dwa, Opolski Piotruś i ja
wysmażyliśmy dzieło o fontannie

Ten żartobliwy wierszyk o niebo jest lepszy od mojego, więc, jak to rezolutnie zauważyła chałwianka Grycelka, wierszykowi należy się publikacja w osobnej notce. Chałwianki mają nos i intuicję i bardzo dobre pomysły . Macham więc do Grycelki i z przyjemnością publikuję




* O FONTANNIE CZYLI
DUPNIJ WIELA MOSZ


Nojprzód klawier – po lekku, choby głaskać
* Najpierw piano, pianissimo, delikatne muśnięcia klawiatury. 

Po tym kropki do wierchu, nazod i zaś do wierchu
* A potem krople w dół i w górę, w dół i w górę

Wesolniuskie stoccato i pieruńskie chichranie
* Wesołe staccato, perlisty śmiech.

Z uczuciem, jajcoma i fojerka
* Z uczuciem, z pasją, z ogniem.

/cosik tam po rusku !/
* Con fuoco ! con amore ! 

A potym rura, ciulnąc wiela pójdzie
* A potem forte, fortissimo ! 

Az do Ponbócka, do gwiozd
* Pod niebo ! aż do gwiazd !

Wszystkie lampki oświecone !.
* Feeria barw i świateł !

Tera dej pozór – na szlus
* Na koniec fuga. Szalony pasaż po klawiaturze.

Dupnij wiela mosz sił, roz jeszcze w klawier
* Z całej siły ! do końca ! 

I jeszcze roz aż się pojszczysz.
* do dna zachwytu !

Piykne kropki idom weg,
* Krople w świetlistej mgle z wolna się rozpływają. 

Lecom na ślepia, łeb na obiektyw i serce
* Spadają na oczy, na głowy, na obiektywy, na serca.

Świat jest blank fajny, dylu dylu, kształtów i farbów.
* Świat jest piękny urodą dźwięków, kształtów i kolorów.

Szlus – muzyka ab a my idymy spać.
* Koniec ! Zapada noc. Cichnie ostatni akord 


KONIEC

A teraz trochę kuchni. 
Jak powstał nasz wspólny, żartobliwy wierszyk ? otóż:

1 - w poprzednie notce pokazałam zdjęcia i pod zdjęciami umieściłam podpisy:  
 *
Najpierw piano, pianissimo, delikatne muśnięcia klawiatury. 
A potem krople w dół i w górę, w dół i w górę
Wesołe staccato, perlisty śmiech.
Z uczuciem, z pasją, z ogniem.
Con fuoco ! con amore !  
A potem forte, fortissimo ! 
Pod niebo ! aż do gwiazd !
Feeria barw i świateł !
Na koniec fuga. Szalony pasaż po klawiaturze.
Z całej siły ! do końca ! do dna zachwytu !
Krople w świetlistej mgle z wolna się rozpływają. 
Spadają na oczy, na głowy, na obiektywy, na serca.
Świat jest piękny urodą dźwięków, kształtów i kolorów.

Koniec ! Zapada noc. Cichnie ostatni akord
*

2 - potem w komentarzu Piotr przetłumaczył te moje podpisy na gwarę
 *
Nojprzód klawier – po lekku, choby głaskać 
Po tym kropki do wierchu, nazod i zaś do wierchu 
Wesolniuskie stoccato i pieruńskie chichranie 
Z uczuciem, jajcoma i fojerka 
/cosik tam po rusku !/  
A potym rura, ciulnąc wiela pójdzie 
Az do Ponbócka, do gwiozd 
Wszystkie lampki oświecone !. 
Tera dej pozór – na szlus 
Dupnij wiela mosz sił, roz jeszcze w klawier 
I jeszcze roz aż się pojszczysz. 
Piykne kropki idom weg, 
Lecom na ślepia, łeb na obiektyw i serce 
Świat jest blank fajny, dylu dylu, kształtów i farbów. 
Szlus – muzyka ab a my idymy spać. 
*

3 - potem to doszłam do wniosku, że łatwiej będzie zrozumieć gwarę tłumacząc bezpośrednio każdą frazę z osobna, wpisałam pod zdaniami Piotra moje oznaczając je gwiazdką jako wyjaśnienie i tak powstało to, co tutaj widzimy, wpisałam to jako komentarz do poprzedniej notki

4 - chałwianka Grycelka wpisała komentarz o tym, że szkoda by taki wspólny wierszyk przepadł w komentarzach , warto pokazać go w notce. No to ja z największą przyjemnością pokazałam. Dodałam jeszcze od siebie tytuł i tak powstała ta notka


*

                         z przyjemnością  polecam  Malina M *                          

jeśli podobał Ci się ten wpis
to wejdź na liiil    i zagłosuj

czwartek, 10 lipca 2014

A KUKU

czy to może coś wygląda zza krzaka ?
o nie ! to ja zza Maestra wyglądam !




Maestro spogląda w dal, ja spoglądam w obiektyw a dworek stoi od wieków i spogląda na spoglądających. I jest jak ma być, czyli pięknie.  



Co mnie tu przywiodło ?  cisza, spokój, odludzie, góry i lasy, dzika natura
i jeszcze coś, jeszcze magia miejsca i czar muzyki, która tutaj ma duszę.
Gdy muzyka nie ma duszy nuty brzmią fałszywie, mawiał Maestro.
Tutaj brzmią wyjątkowo, bez fałszu, w idealnej harmonii.


*

Jest noc. Niebo bez gwiazd, matowe jak aksamit.
Woda połyskuje i układa się w miękkie, atłasowe fałdy.
Muzyka rozbrzmiewa silnymi akordami a krople wody tańczą w takt. 


Czar poezji i kształtu. 



Najpierw piano, pianissimo, delikatne muśnięcia klawiatury.  



A potem krople w dół i w górę, w dół i w górę.




 Wesołe staccato, perlisty śmiech.




Z uczuciem, z pasją, z ogniem. 
Con fuoco ! con amore ! 




A potem forte, fortissimo ! 




Pod niebo ! aż do gwiazd !




Feeria barw i świateł !




Na koniec fuga. Szalony pasaż  po klawiaturze.
Z całej siły !  do końca !  do dna zachwytu !




Krople w świetlistej mgle z wolna się rozpływają. 
Spadają na oczy, na głowy, na obiektywy, na serca.
Świat jest piękny urodą dźwięków, kształtów i kolorów.

KONIEC !
Zapada noc. 
Cichnie ostatni akord 


*

Początki dusznickiej kolorowej fontanny sięgają 1905 roku.
Wyobraźcie sobie, że już wtedy strumień wody unosił się 45 metrów w górą. Bagatela - 15 pięter ! Jednak formę pięknej i , jak na owe czasy, wyjątkowej instalacji świetlnej przybrała fontanna w 1927 roku. Nie da się ukryć - to najstarsza tego typu fontanna w Polsce.




Ech, może i ona stara, ale za to jaka jara ! I jaka piękna !



Z bliska kusi szmaragdem czystej wody, aż się chce wejść i zanurzyć.






 A jak kusi z oddali  !



Właściwie, to słowa są tu zbędne


*

                         z przyjemnością  polecam  Malina M *                          

jeśli podobał Ci się ten wpis
to wejdź na liiil    i zagłosuj

piątek, 4 lipca 2014

LATO LATOŚ OBRODZIŁO

Żar z nieba się leje bez miłosierdzia. Klawiatura klei się do palców i nawet mysz nie chce chodzić, zbiesiła się od tego gorąca. Siedzę nad projektem, rysuję skomplikowane matematycznie kształty ale duchem jestem w zupełnie innej rzeczywistości. Przysiadłam na rozgrzanym piasku i bawię się muszelkami. Zaraz przytupta mój mały braciszek i zrobi użytek z łopatki, no to ja użyję wiaderka i będzie wojna, zbrojna wojna o piaskowy zamek. Kto przegra będzie musiał zjeść obrzydliwą marchewkę z obrzydliwym groszkiem i to podwójną porcję

Lato mojego dzieciństwa.
Pachniało wodą morską, wodorostami, smażoną rybą i watą na patyku
Lody, looooody Bambino !!!. lody Calypso!!! loooody, lody, lody, dla ochłody! kupujcie ludziska ! ach, jaka to była cudna muzyka dla naszych uszu. W domu to tylko był wodnisty Pingwin na patyku a tu - takie wspaniałości !!! patrzyliśmy błagalnym wzrokiem na rodzicieli a oni chciał, nie chciał, wygrzebywali jakieś drobniaki a wtedy my pędem, przez plażę, do tego szczęścia. Ech - szczęście na patyku, bardziej pewnie wtedy cieszyło niż teraz nowy komputer.




Moje dzieciństwo przypadało na głęboki PRL i było biedne. Biedne, ale ani szare, ani smutne. Biedne, ale szczęśliwe, a nawet najszczęśliwsze.
Na lato czekaliśmy cały okrągły rok. Pisaliśmy listy do Mikołaja o nowe wiaderka i łopatki, i o dmuchane koło ratunkowe. O jedno koło bo, jak mówił Dziadziu, Mikołaj jest biedny i nie należy go o zbyt dużo prosić, bo jeszcze się zawstydzi i nasz dom ominie. Dwa wiaderka, dwie łopatki i jedno koło ratunkowe, takie wtedy dzieci miały marzenia. A kiedy nadchodził magiczny czas wakacji rodzice brali urlop, wyciągali z szafy wielką tekturową walizkę i zaczynał się rytuał. W walizce musiało się wszystko zmieścić. Na cztery osoby. Jechaliśmy zawsze z rodzicami a Dziadziu zostawał w domu. Mógł wtedy spokojnie odsapnąć od naszej dzikiej miłości a przy okazji porobić weki na zimę.



 .
Samochodu oczywiście nie mieliśmy, bo kto wtedy miał samochód ? Podróżowaliśmy więc pociągiem a właściwie dwoma pociągami, bo z przesiadką. Wielka waliza, teczka na podręczne rzeczy, dwoje małych dzieci - i hajda  w drogę po marzenia !!!
Z domu do Wrocławia jechało się w miarę normalnie. Pociąg miał drewniane twarde ławki, wlókł się straszliwie ponad dwie godziny, ale dla nas to był cudny początek przygody. Rodzice oświadczali poważnie, że nie ma żadne siusiu ani takie tam, to zwykły pociąg, bez luksusów, mamy być grzeczni i nie wydziwiać. Rozpłaszczaliśmy więc nosy na szybie a świat za oknem zmieniał się jak bajce. Ale to jeszcze nic, we Wrocławiu, to dopiero było !!! Naród tłumnie przemieszczał się w kierunku morza. Na dworcu kolejki jak węże a na peronie armagedon. Ludzi mrowie, walizy, kosze, jakieś wózki, palmy w doniczkach, a między tym wszystkim rozkrzyczane dzieciaki i koloniści, jak te stonki. No cudny świat ! Żadnej nudy ! Najlepsze było, jak nadjeżdżał pociąg. Chmara ruszała do przodu, tratując po drodze bagaże i gubiąc dzieciaki. Mój tatuś wskakiwał w biegu i zajmował miejsca a potem my docieraliśmy do odpowiedniego wagonu. Do wagonu nie wchodziło się drzwiami, nie było szans. Mamcia nas podsadzała a Tatuś chop - przez okno do środka. Fajnie się fruwało. Potem wciągał walizę i teczkę. Też oknem. Mamusia bez bagażu jakoś się przeciskała. I zaczynała się prawdziwa podróż. Oczywiście zaczynała się od jedzenia. My z braciszkiem jak te psy Pawłowa - pociąg ruszał nam zachciewało się jeść. Bo jedzenie w pociągu smakuje jak nigdzie indziej. Jeszcze nie minęliśmy pierwszej stacji jak przedział pachniał jajkami na twardo i ogórkiem. Zawsze więcej głodomorów podróżowało. Wymienialiśmy między sobą wiktuały i było cudownie. W teczce jechał termos z herbatą a herbata z podróżnego kubka pachniała jak niezwykła przygoda, nie jak zwykły Ulung. Zawsze podróżowaliśmy nocą. W Poznaniu albo w Lesznie pociąg miał długi postój wtedy Tatuś wychodził na peron i kupował nam "Płynny owoc" Do dzisiaj pamiętam ten smak.
Do Sopotu docieraliśmy rankiem, rodzice kapkę zmaltretowani a my w siódmym niebie. Okno na świat stało przed nami otworem !



.
W Sopocie mieszkała ciocia Zosia, siostra mojej babci. To ta w środku. Po prawej stronie stoi druga siostra babci, Lila, ta o której pisałam że ma teraz prawie sto lat. Po lewej stronie moja mamusia. Ciocia Zosia nazywana była przez wszystkich Lasią. Dlaczego ? tego akurat nikt nie pamiętał. Od zawsze to była Lasia. Dom Lasi stał nad samym morzem, przy promenadzie, tuż przy wejściu na dziką plażę. Okna "naszego" pokoju wychodziły na morze. Widać było plażę, suszące się sieci, po morzu pływały statki a o zachodzie wielka ognista kula chowała się za horyzont. Za to o świcie słychać było ja kutry rybackie wyruszają w morze. Na plażę wybiegało się z domu boso, w samych majtkach, tylko z wiaderkiem w ręku.



.
Cudna była wtedy plaża w Sopocie. Woda jak kryształ, w wodzie zielone rybki, całe mnóstwo, pełno muszelek i różowe meduzy jak kwiaty albo welony. Lasia była anielsko łagodna. Wszystkie dzieci, my też, wyłaziły jej bezkarnie na głowę. U Lasi można było zasypywać schody piskiem, trzymać w wannie wiaderka z meduzami albo w ogrodzie, pod rynną, w starym szafliku, hodować ryby. Lasia kochała dzieci, kochała muzykę i stąpała po obłokach. A jak schodziła z obłoków to gotowała nam pierogi i "japczankę", piekła szarlotkę i przynosiła na plażę gorący bób.  Sopot był inny niż dzisiaj, plaże czyste, dzikie, puste. Na plaży rozwieszone sieci rybackie. Te sieci, na zdjęciu, oglądaliśmy zawsze z okna pokoju Lasi.




Popołudniami wyruszaliśmy na promenadę, do smażalni, albo na Monciak. Na Monciaku zawsze pachniało kawą, w delikatesach kupowało się Arabicę i od razu wkładało do młynka. Musiała być świeża, bo teraz zmielona kawa nie ma już tego aromatu. Jak byliśmy grzeczni na plaży to potem, na spacerze, kupowali nam czasem kręcone lody od Włocha albo prawdziwy nugat, w małej cukierence. Nigdy potem nie jadłam już takiego nugatu. Jednak główną atrakcją było dla nas molo. Widzieć statki z bliska - to dopiero była frajda  !!! Patrzeć jak nad ciemną głębiną tańczą meduzy, magiczne żywe kwiaty w różowych welonach - to dopiero była frajda  !!!


.
Na molo chadzało się kiedyś odświętnie ubranym. Tam odbywała się rewia mody a małe dziewczynki, takie jak ja, z zazdrością patrzyły na "światowe" damy i marzyły, że będą takie same i tak samo będą przechadzały się pod rękę z kawalerami.. A jak byliśmy bardzo grzeczni to w nagrodę czekała nas wyprawa do Oliwy, do ZOO. A oliwskie ZOO to nie byle co ! Można sobie było słonia pogłaskać albo wsiąść na lamę. Tyle niezwykłości, tyle przeżyć.




Tylko raz niestety zasłużyliśmy sobie na taka wycieczkę, nie da się ukryć z grzecznością było u nas różnie. No bo niby jak ma się zachowywać na plaży hultajska dwójeczka, nagle spuszczona ze smyczy ? Trudno nas było utrzymać jak te rozbrykane psiaki. Na kocu było przymusowe leżenie i liczenie. Kazali nam zwykle liczyć do tysiąca, oczywiście oszukiwaliśmy .. 666, 667, 668. 869, 870 ..... gdy dochodziło 1000 to startowaliśmy z koca jak te dwie rakiety i do wody !!!



.
Ten piękny kocyk towarzyszył nam przez ładnych kilka lat. Dawniej kocyki były niezniszczalne, bo kogo było stać na coraz to nowy ?  Kocyk miał dwie wypalone papierosem dziury i jeszcze trzecią, perfidnie przez nas wyciętą. Nawet pamiętam jak wytrzepaliśmy kiedyś ten koc Lasi na nowy tapczan. Pal sześć piasek, ale w kocyku były dwie butelki z morską wodą i rybkami. Żeby rybki nie zdechły butelki były tylko lekko zakręcone. "Się odkręciły" i wszystko poleciało na nowe obicie! Lasia nam podarowała ale mój Tatko to już taki tolerancyjny nie był. Pięć dni bez irysów i landrynek, i to bez możliwości protestowania, jęków, czy płaczu. Ale co tam, wobec morza, morze to był szczyt naszych dziecięcych marzeń.

Do dzisiaj uśmiecham się do tych marzeń, do dzisiaj kocham morze, do dzisiaj kocham Sopot. I lato, i upał. Ech, nie ma jak dziecięce marzenia, jak wakacje,  nie ma jak dzieciństwo, nie ma jak wspomnienia.

A za oknem znowu żar się z nieba leje ... 
znowu lato latoś obrodziło. 

*

                         z nostalgią  polecam  Malina M *                           

jeśli podobał Ci się ten wpis
to wejdź na liiil    i zagłosuj