sobota, 30 listopada 2013

ANDRZEJKOWE LIMERYKI

***

Dzisiaj do Andrzeja z paczuszką
w paczuszce snu pełne jabłuszko
szczęśliwości !
w blogu gości !
a co jeszcze ? to powiem na uszko







.
Raz Andrzejkową Nocą, Hania-malina
chciała sobie powróżyć, jak to dziewczyna
ugryzła cud jabłuszko
schowała pod poduszką
Parys jabłko zeżarł !... to Heleny wina

***


              z przyjemnością   składam życzenia - Malina M *                 

poniedziałek, 25 listopada 2013

KONSTRUKTOR

z zasady i z definicji jest w opozycji do architekta.
Tak było jest i będzie. Żaden architekt własnej fantazji,  jakimiś siłami tnącymi ani momentami zginającymi, przydeptać sobie nie da !
ooo - co to, to nie !

Chyba że ... no właśnie !
Sami powiedzcie - jak tu narzucić coś konstruktorowi, skoro konstruktor to rodzony tato i, zgodnie z wszelkimi prawami boskimi i ludzkimi, to on ma prawo narzucać mnie. A potulna owieczka to ja nie jestem




Pewnego razu trafiła nam się nie nie byle jaka gratka. Wygraliśmy przetarg na zaprojektowanie narożnej plomby. Dość dużej, wielkości dwóch, a raczej trzech, solidnych kamienic. Centrum starego miasta, ścisła strefa ochrony konserwatorskiej  Jak sobie z kolegą architektem wymyśliliśmy na zabytkowej uliczce narożny budynek o fikuśnym kształcie, narożnik wisiał in powiewał nad ulicą o żadnych słupach podpierających nie było mowy

- o nie !!! nie dość, że ściany wiszą, cały narożnik bez podparcia 
  to jeszcze takie coś mi tu posadziliście !
- myyy ? jakie znowu coś ?
- a kto !? jak to jakie !? a ta wieża !

No fakt, narożnik zwieńczała romantyczna wieżyczka, którą to zaplanowaliśmy jako dominantę dla naszej urokliwej, lecz pozbawionej dominanty, ulicy. Kolega dobrze wychowany więc potulnie milczał ale ja wytoczyłam przeciwko rodzicielowi armatę

- profesor mówił, że wszystko się da zrobić, 
  nawet wieżę Eiffla posadzić to góry nogami, tylko nie wszystko 
  oczywiście robić się opłaca
- no właśnie robaczki ! a inwestor wie co tu nawymyślaliście ?
- nie wie, ale inwestora bierzemy na siebie
- no to czekam 

My inwestora przekonaliśmy a mój Tatuś posadził tę wieżę na wiszącym narożniku. Stoi do dzisiaj ! a pod nią spokojnie spacerują ludzie.
Tak mi się przypomniała ta nasza rozmowa. To już 12 lat jak zmarł mój Tatuś. Szmat czasu. Pracując z Nim zawsze czułam się bezpieczna, skoro już zdecydował się coś zrobić to było na mur.

Dzisiaj pokażę jeden z projektów, który szczególnie utkwił mi w pamięci. Skomplikowany dla mnie ale też niesamowicie skomplikowany dla konstruktorów.





Pałac w Pieszycach, zwany Wersalem Dolnego Śląska.
Prace projektowe trwały kilka lat. Konstruktorem był początkowo mój Tatuś, potem dołączył do Niego mój Brat. Niestety - nadzór autorski prowadził już sam Braciszek. Pomoc miał wyłącznie z góry.




.
Obiekt ogromny i przecudny. Rzut w kształcie litery C, korpus główny z wieżą w centralnej części i dwa symetryczne skrzydła. Skrzydło prawe w całości przeznaczone na salę balową.
To pałac prywatny, więc w rzucie pokażę wyłącznie inwentaryzację.
Niestety pałac zdewastowany był okrutnie. Nawet inwentaryzacji nie dało się na początku w całości zrobić, bo część stropów była pozawalana. Na zdjęciu poniżej widać jak pracowaliśmy. Strop będący podłogą jest już uratowany, teraz można dopiero zinwentaryzować, co nad głową. Ale inwentaryzować należy ostrożnie bo można w głowę oberwać albo zlecieć jakieś pięć metrów w dół.




.
Pogodzić nowe ze starym, wydobyć pierwotne piękno, pokazać geniusz Twórcy a ukryć własną rękę to bardzo trudne i skomplikowane.
Oczywiście nie cały pałac tak wyglądał, jak na fotografii. Taki był korpus i lewe skrzydło. W skrzydle prawym zachowały się ślady dawnej świetności. Najwięcej tych śladów zachowało się w sali balowej, przecudnej urody sali, założonej na rzucie elipsy. Na rysunku wyżej zaznaczyłam przerywaną czerwoną linią.
Sala była ogromna, licząca 200 metrów kwadratowych powierzchi a wysoka na trzy piętra, pałacowe piętra - jakieś 14 metrów, sklepiona kopułą w formie spłaszczonej, eliptycznej czaszy.

Tylko kilka takich sal można spotkać na świecie.









.
To przekrój konstrukcyjny przez prawe skrzydło.
Na przekroju projektowana konstrukcja, podtrzymująca eliptyczną kopułę zaznaczona jest na czerwono. Nie mam zdjęcia wnętrza ale popatrzcie na rysunku, jak piękny detal się zachował. Kolumny w tak zwanym wielkim porządku, czyli przez dwie kondygnacje, ozdobny fryz, podtrzymujący kopułę, bogaty ornament we wnękach okiennych. Wszystko to dobrze zachowane, za wyjątkiem drewnianej kopuły. Niestety, narażona na ciągłe zamakanie przez nieszczelny dach zaczęła tracić nośność. Wprawdzie niosła tylko samą siebie ale zbutwiałe elementy zaczęły się rozsypywać. Upadek nawet stosunkowo lekkiego przekrycia, z tej wysokości, to śmierć dla znajdujących się na dole osób. Na przekroju widać jak wysoka jest sala balowa. Jak maleńki wydaje się w niej człowiek. Te dwa czerwone ludziki pokazują skalę. Nie było wyjścia. Trzeba było wymyślić jakiś sprytny sposób odciążenia i podwieszenia kopuły.

Skąd wziął się pomysł takiej właśnie konstrukcji ?
Ogromna mansardowa więźba pałacu była tak zniszczona, że z ledwością niosła samą siebie, nie było mowy o podwieszeniu do niej czaszy kopuły, a czasza lada dzień mogła się zawalić. Trzeba było sposobem. Takich rozwiązań nie ma, nie można ich sobie znaleźć w literaturze. Wszelkie działania w starej substancji wymagają indywidualnego podejścia, ogromnej wiedzy i praktyki a przy okazji sprytu i talentu do kombinowania jak koń pod górę.





.
Z podziwem patrzyłam na mojego Tatusia a potem Braciszka jak wymyślali podwieszenie delikatnej, drewnianej konstrukcję kopuły do, zaprojektowanych przez siebie, żelbetowych kratownic ... misternie, żeby z dołu, od strony sali, niczego nie było widać.



.
To jeden z rysunków konstrukcyjnych. Pokazuje zasadę. Główną konstrukcją nośną są zaprojektowane wielkie żelbetowe kratownice oparte na ścianach. Do pasa dolnego kratownic podwieszona jest specjalna konstrukcja drewniana , składająca się z wieszaków i krążyn , krążyny mocowane są do elementów drewnianych od góry mocowanych do konstrukcji kopuły. Tak chwycona wisi i nie powiewa, nie ma też możliwości upadku. Od dołu obyło się bez żadnej ingerencji. Z sali nie widać, że cokolwiek tu majstrowano.





.
Żeby wykonawca mógł dokładnie przygotować drewniane elementy podwieszenia trzeba było wykonać model. Na pamiątkę sfotografowaliśmy to "dzieło" ze wszystkich stron.






.
Dzisiaj takie konstrukcje rysuje się w programie komputerowym.
Auto-cad działa w przestrzeni, rysunki 3D tworzy się bez kłopotu. Wówczas jednak programy przestrzenne nie były jeszcze u nas dostępne. Ale od czego zmysł kombinacji ?  Wykombinowaliśmy poglądowy model, na którym od razu widać co do czego. Oczywiście każdy element tego modelu jest osobno rozrysowany i bardzo dokładnie zawymiarowany. Tony dokumentacji.





.
Na zdjęciu niżej widać już żelbetowe kratownice gotowe i ułożone na ścianach. Pas górny kratownicy niesie podłogę poddasza. W węźle kratownicy widać spoczywającą na niej starą belkę stropową. To ta ciemna. Te zielonkawe beleczki to legary na których ułożona jest podłoga z desek. Do pasa dolnego podwieszona jest misterna konstrukcja drewniana. Byłam dumna jak pawica kiedy podczas kolejnego roboczego spotkania na budowie nasza Pani Konserwator stwierdziła, że to rozwiązanie powinno znaleźć się w literaturze fachowej.  W końcu takich sal jest tylko kilka a tak ratowanych tylko jedna.








.
Zanim jednak udało się kopułę podwiesić trzeba ją było od dołu podeprzeć. W sali wyrósł las - sosny wysokości 14 m ustawione obok siebie w odstępach około półtora metra i powiązane w przestrzenne rusztowanie. Można sobie łatwo wyobrazić tę wysokość sosen - to cztery a nawet pięć normalnych pięter. Mocno zadzierałam głowę do góry. Popatrzcie tam, gdzie zaznaczyłam czerwoną kropkę - to prześwitują okna. Od poziomu posadzki do okien jest siedem metrów  a sosny "rosną" jeszcze raz tyle, wysoko, wysoko !



        
Gdy weszłam pierwszy raz do tego lasu to odniosłam niesamowite wrażenie, pierwsza myśl jak z Makbeta - las Birnam przyszedł ... Niesamowicie chodziło się po tym lesie. Zadzierałam do góry głowę, wysoko majaczyły czubki sosen. Szczęściem wykonawca był doświadczony i poradził sobie z tak trudnym wezwaniem.

Sporo problemów nastręczało ratowanie sklepień. Przepiękne beczkowe sklepienia znajdują się w gotyckich piwnicach ale nie tylko tam. Sklepione są również komnaty i korytarze paradnej części parteru.




.
Tak wygląda odsłonięte sklepienie jednej z komnat. Po usunięciu zasypki można było przeprowadzić prace wzmacniające a następnie z powrotem zasypać. Niestety niektóre pola sklepienne były zawalone.





.
Fragmenty zawalonych sklepień można już było tylko odtworzyć zachowując formę zgodną z pozostałą częścią. Kształt sklepienia uzyskuje się za pomocą drewnianych krążyn na które układa się deskowanie. Oczywiście szablon na krążyny zdejmowany jest z autentycznego sklepienia.


I na koniec jeszcze trochę architektury od kuchni..
Na odremontowanej a właściwie to w większości odtworzonej więźbie pojawiły się lukarny. Przed remontem był tam wole oka ale potrzeba przystosowania do funkcji wymogła zaprojektowanie lukarn. Trzeba się było z tym problemem zmierzyć. Na szczęście na niezbyt wyraźnych, najstarszych zdjęciach widać było, że wcześniej jakieś lukarny tam były.




.
Do zaprojektowania formy lukarny posłużyły mi lukarny z pałacu w Pszczynie. W końcu, w bardzo odległej historii, oba te pałace należały do tego samego właściciela.






Tak prezentują się lukarny w projekcie. Te mniejsze rozmieszczone są na całym owodzie pałacu. Ta większa, pojedyncza, znajduje się na głównej osi elewacji tylnej. Oczywiście oprócz zestawienia projekt zawiera rysunki robocze jak lukarnę wykonać.




.
A tak wygląda montowanie lukarny na pałacowym dachu. Najpierw wykonany był model, na który nanosiło się korekty, potem po sprawdzeniu jak wygląda pojedyncza lukarna i czy wszystkie elementy idealnie do siebie pasują  wykonano elementy pozostałych 23 lukarn. Potem już tylko montaż na drewnianych szkieletach, malowanie i gotowe.

I jeszcze ostatnia ciekawostka.
Zakończenie tego etapu, zwieńczenie prac projektantów i wykonawców



Wiecha


                     z przyjemnością  polecam  Malina M *                          


jeśli podobał Ci się ten wpis
to wejdź na liiil    i zagłosuj

niedziela, 17 listopada 2013

CIOTECZKI

Kresowianki, absolutna esencja kobiecości.
Było ich osiem. Osiem sióstr, wśród nich moja babcia.
Każda z nich specyficzna ale wszystkie miały to COŚ, coś, co sprawiało, że o każdej można było powiedzieć - osobowość.

Co takiego miały cioteczki kresowianki ?

Przede wszystkim miały ogromne poczucie humoru i dystans do siebie.
Uwielbiałam wysłuchiwać ich opowieści i zaśmiewałam się do łez.
Miały też silne charaktery. To nie były wiotkie bluszcze ani mimozy. Potrafiły na delikatnych barkach unieść utrzymanie rodziny, kiedy ich mężowie odchodzili na wojnę, potrafiły też delikatnymi szyjami tak zakręcić, że męskie głowy odwracały się "jak należy" i nawet nie wiedziały, dlaczego się odwracają. Taka typowa, stuprocentowa, staroświecka kobiecość. Bieda, w czasie wojny i po niej, aż piszczała ale bez kapelusza nie ruszyły się z domu, nawet do sklepu po mleko. Kobieta miała być piękna i zadbana i już ! Dzieci, bieda, praca, dom, mąż, który jest, albo go właśnie nie ma, to wszystko nie przeszkadzało by w wolnej chwili, jak już wszyscy zasną, przerobić zasłony na sukienkę, wydziergać żakiet z poprutych pończoch lotniczych, albo ze starych koronek babci Ludwiki zrobić małą czarną na wielkie wyjście.  Żadne tam takie papiloty czy przydeptane klapki. Żadne niewymowne do kolan - barchany to wróg kobiety a upływający czas to jej wróg śmiertelny. Wszystkie miały zakodowaną w genach młodość.

I jeszcze jedno miały cioteczki.
Wszystkie, jak jeden mąż, miały piękne nogi.

Moja babcia wcześnie umarła więc cioteczki zastępowały mi babcię.
Zwariowane były od zawsze i do samego końca. A najbardziej zbzikowane były na punkcie upływającego czasu.
Z upływającym czasem wszystkie cioteczki walczyły jak lwice a w walce posługiwały się środkami niezbyt zgodnymi z prawem. Krótko mówiąc cioteczki łgały jak najęte i nawet z wojny potrafiły wyciągnąć dla siebie korzyści. No bo jak udowodnić, że dowód nie spłonął albo nie legł pod gruzami. Korzystając z zamieszania dowody cioteczek znikały w tajemniczych okolicznościach a potem się pojawiały z niewielkimi zmianami, z jedną maleńką zaszachrowaną cyferką. Takim sposobem nawet własne dzieci cioteczek nie znały prawdziwych dat urodzenia swoich mam.

- wiesz co Danusia, moja mamcia urodziła się w 907
- no coś ty! to moja była z 907
- nie gadajcie bo moja też !

I co z tym fantem ? przecież prababcia Ludwika nawet bliźniaków nie urodziła, nie mówiąc o trojaczkach. Ale w dowodach cioteczek jak byk stało i koniec. Na pytanie ile masz lat odpowiadały niezmiennie - czterdzieści i cho, cho. W tym przypadku nie kłamały bo przecież 65 to właśnie czterdzieści plus owo magiczne cho, cho. Zresztą w domach cioteczek nie pytało się o wiek. Pytanie o wiek było czymś poza wyobrażeniem o dobrym wychowaniu. To było jedyne tabu.
Cioteczki były wyrozumiałe, można im było wyłazić na głowę, były też dowcipne ale biada temu, kto cioteczkom podpadł. Marny los! biedny był delikwent, który o latka spytał a jeszcze biedniejszy ten, który obraził Złoczów. Bo Złoczów to było najpiękniejsze na świecie miasto, najbardziej nowoczesne z najlepszymi sklepami i domami, i w ogóle . Oj, podpadł jeden z zięciów, gdy nieopatrznie napomknął o lampie naftowej. Taki afront !!! w Złoczowie, lampa naftowa !!! w Złoczowie żarówki były przecież na długo nim je Edison wynalazł a dorożki mknęły po ulicach niczym pendolino.




Cioteczki trzymały się i kolegowały parami.

Dzisiaj opowiem o parze Kajka i Gizka, czyli Kazimiera i Gizela.
Z tymi cioteczkami miałam najbliższy kontakt. Kajka pomimo trzech mężów, nie miała swoich dzieci kochała mnie więc jak swoją wnuczkę. Pokazywała mi Warszawę od tej piękniejszej strony,  Nie zapomnę jak biegałyśmy do najlepszego fotografa bo wymarzyłam sobie zdjęcie z długimi włosami. Do dzisiaj się uśmiecham, gdy patrzę na ciociną treskę sprytnie przypiętą do moich krótkich włosiąt. Danusia była jak jej córka. Z dzieciństwa pamiętam ciche dni i aferę w domu. Danusia pojechała wtedy na kurs do Teresina a po drodze wstąpiła oczywiście do cioteczki do Warszawy. Dwa długie tygodnie gospodarowaliśmy sami, to znaczy, mój tatuś, mój dziadziu i my dwoje. W końcu nadszedł upragniony dzień powrotu mojej mamusi. Zadzwonił telefon, okazało się, że Danusia wraca samolotem, wtedy to była nie lada atrakcja . Tatuś zachwycony raczej nie był ale wyjścia nie było. Razem z bratem, księdzem, wyjechali po Danusię na lotnisko do Wrocławia i tu zaczęły się schody. Cioteczka tak pilnie zaopiekowała się Danusią, że panowie na lotnisku stanęli jak wryci. Z domu wyjechała szara myszka a wróciła ... no właśnie - Danusia wysiadła z samolotu w sztucznym futerku, w kapeluszu z wielbłądziej wełny a najgorsze, że ufarbowana na marchewkę. No to się mój tatuś wściekł i przestał odzywać. Dopiero wujek, jako ksiądz, musiał przemawiać mu do rozumu i tłumaczyć, że jest super. Jak się tatko dowiedział, że Kajka mamusię do samolotu wsadziła, zaopatrzyła w dwa kilo zdobycznej cielęciny i żółty ser z delikatesów, a następnie poprosiła dwóch starszych panów siedzących na fotelach obok, żeby się jej siostrzenicą zaopiekowali bo młodej kobiecie samej latać nie wypada.
Opiekowali się cały lot. Ej - to były inne czasy, inny świat i inni ludzie.




Tak wyglądała ciocia Kajka w młodości..

Nie zapomnę też pewnej wizyty w Krakowie u Gizi. Byłam wtedy na pierwszym roku studiów , nieprzytomnie zakochana. Ja we Wrocławiu  a moje Szczęście w Krakowie. Widywaliśmy się raz na dwa miesiące więc pewnego dnia postanowiłam wybrać się z wizytą do cioci do Krakowa. oczywiście cioteczka została poinformowana. Przyjechałam zachwycona. Wszystko było w porządku dopóki nie wybrałam się na randkę

- wychodzisz z absztyfikantem ?
- tak ciociu, zaczerwieniłam się po czubek włosów
- a w czym pójdziesz ?
- no w tym , co mam na sobie 
- no wiesz !!! czy ta Danusia zwariowała !!! zapomniała w czym się 
  chodzi !!! w granatowej sukience na randkę !!!

Cioteczka była zbulwersowana tym, że moja rodzicielka wypuściła mnie na spotkanie z chłopakiem w granatowej sukience z białym kołnierzykiem. A co, taką miałam najładniejszą a do kołnierzyka kwiatek przypięłam. Gizia nie chciała jednak słyszeć o "czymś podobnym" i zaraz podarowała mi sukienkę mojej kuzynki. Cud nie sukienka, nawet na tamte czasy. Kuzynka była młodsza i trochę niższa więc na mnie wypadło super dopasowane i super mini. A do tego sukienka robiona była na szydełku, z szaro błękitnej włóczki. Dekolt do pasa, talia dopasowana jak u osy a od tali w dół sukienka rozkloszowana, rękawy wąskie, długie, przy nadgarstku lekko rozszerzone w bomkę i zebrane na rulonik, w pasie sznurek z pomponami. Cioteczka spojrzała: noooo - to niech teraz zobaczy !!!  Nie da się ukryć, zobaczył a ja nosiłam tę sukienkę przez całe studia i potem chyba jeszcze z pięć lat.




To właśnie młoda cioteczka Gizia.

Jak już cho, cho cioteczek osiągnęło rozmiary znaczące, czyli jak cioteczki nieuchronnie zaczęły się zbliżać do czwartej młodości, zaczęły mieć dużo wolnego czasu. Obie wdowy więc odwiedzały się wzajemnie. Jedna w Warszawie druga w Krakowie.

Tym razem padło na Gizkę. Przyjechała w odwiedziny do Warszawy. Siedziały sobie jak u Pana Boga za piecem wspominając czasy świetności aż postanowiły upiec sobie ciasto drożdżowe z przepisu prababci Ludwiki. Ciasto pracochłonne i absorbujące. Zrobiły rozczyn , postawiły żeby rosło i nagle Kajka przypomniała sobie, że nie ma rodzynek. Zdobycie rodzynek w tym czasie graniczyło z cudem więc Kajcia ubrała się ciepło i ruszyła na polowanie. Tylko nie otwieraj drzwi i nikogo nie wpuszczaj ! rzuciła na odchodnym. Oczywiście pierwszą rzeczą, jaką zrobiła Gizia, po wyjściu siostry, było było otwarcie drzwi na oścież, gdy tylko pierwszy ktoś zadzwonił. Za drzwiami stał elegancki starszy pan, w kapeluszu i z laseczką. Pan się przedstawił jako przyjaciel rodziny i jeszcze uroczo się uśmiechnął. Ma klasę - oceniła cioteczka. Tacy eleganccy starsi panowie nie bywają oszustami. Wpuściła więc pana do dużego pokoju i poprosiła by się rozgościł, bo ona musi zająć się ciastem. No i zajęła się a że cho,cho nie wpływa na urodę kobiety za to miewa wpływ na jej pamięć więc cioteczka zapomniała o delikwencie.
Wraca Kajka:

- Nikogo nie było ?
-  oj ,przyszedł jeden taki, idź do pokoju to zobaczysz.

Kajka zaciekawiona poszła i nagle wrzask: Ratunkuuuu !!!
Ciasto się wywaliło, Gizka z impetem wpadła do pokoju a na ziemi trup. Starszy pan usiadł przy stole po czym dostał zawału i zmarł na miejscu. Upadając z krzesła pociągnął obrus i ściągnął na ziemię wszystko, co było na stole. Dywan zagłuszył stukot, zresztą w kuchni radio grało, a gdy się ma cho, cho to i ze słuchem bywa różnie.

- o Boże Gizka !!! jaka ty jesteś głupia !!!
- no wiesz !!! a niby to dlaczego ?
- przecież mówiłam ci, żebyś nikogo nie wpuszczała, 
  mówiłam ! a wiesz, co teraz będzie !
- no co ???
- teraz siostruniu to przyjedzie milicja i wezmą nas na przesłuchanie 
- i co ??? no to wezmą
- i będziesz musiała zeznawać całą prawdę ! pod przysięgą !
- no to co, przecież powiem 
- taaaak ??!
- a jak cię zapytają ile masz lat ?! będziesz MUSIAŁA się przyznać
- ooooch !!!

Czy ja mam coś z cioteczek ?
Nie wiem. Na pewno jestem optymistką, lubię ludzi , lubię lekki dowcip no i kocham Złoczów, tylko lat nie fałszuję.
A co mi tam, mogę powiedzieć - mam ... ile mam  ;o)


                     z przyjemnością  polecam  Malina M *                          

jeśli podobał Ci się ten wpis
to wejdź na liiil    i zagłosuj


poniedziałek, 11 listopada 2013

NA STOS




na stos rzuciliśmy 
nasz życia los, 
na stos, na stos


Tak śpiewali 95 lat temu a my ?  co my śpiewamy ?
Ja śpiewam Ojczyznę WOLNĄ pobłogosław Panie  pod pomnikiem Kardynała Wyszyńskiego i odmawiam z Prezydentem Ojcze Nasz, w intencji Ojczyzny. Śpiewam Rotę pod pomnikiem Wincentego Witosa, składam kwiaty pod pomnikami Grota Roweckiego i Ignacego Paderewskiego a pod pomnikiem Romana Dmowskiego śpiewam Pieśń Konfederatów Barskich.. Razem dla Niepodległej staję z Prezydentem i premierami pod pomnikiem Marszałka.

I przypinam biało-czerwoną kokardę
Dzisiaj nie muszę walczyć z wrogiem, bo go nie ma.

Dzisiaj walczę z czasem i głupotą i jak ta mrówa pracuję by jak najwięcej tego naszego dziedzictwa ocalić. Dzisiaj cieszę się, jak powstają nowe przedszkola, które wyszły spod mojej ręki, jadę zaprojektowana przez siebie ulicą, idę do apteki nad którą spoooro się namęczyłam a stojąc w kolejce przed, okienkiem bankowym, myślę sobie oj, zęby sobie prawie połamałam na projektowaniu skarbca. Pamiętam świat mojej młodości szary, bezbarwny, domy tylko na szaro i beżowo, odpowiednia ilość metrów na osobę ani centymetra w bok. A teraz – miasta rozkwitły
i rozbłysły, jak wyciągam stare zdjęcia, które robiłam przed projektami, to nie  chce mi się wierzyć.

Czy my wszyscy to widzimy ? – nie
Czy my wszyscy za to dziękujemy ? – nie

*

Agnieszka była sierotą, rodziców i krewnych zabrała epidemia  została tylko ta mała dziewczynka. Wzięli ją na wychowanie dobrzy ludzie. Nauczyciele. Kochali jak własną córkę i jak własnej córce wszczepiali miłość do Ojczyzny. Agnieszka wyrosła na piękną pannę i jak to z pannami zakochała się po uszy w pewnym przystojnym muzyku. Muzyk miał piękne dłonie i był bardzo wrażliwy. Niestety, jak często bywało, padł ofiarą zdradliwej choroby, nazywali ją wtedy galopującymi suchotami. Agnieszka oczy wypłakała, codziennie biegała na cmentarz. Długo to trwało. Po jakimś czasie zauważyła przy pobliskim grobie żołnierza. Przychodził i milczał. Długo przychodził i długo milczał. Kiedy wreszcie się odezwał poprosił Agnieszkę o rękę. Miał na imię Jan. To byli rodzice mojego Dziadzia czyli moi pradziadkowie. Jan był ewangelikiem był tak zakochany , że dla Agnieszki zmienił wiarę. To Agnieszka chociaż wyszła za mąż z rozsądku, nadawała ton w domu, to ona przelewała na dzieci i wiarę i gorący patriotyzm wyniesione ze swojego domu.

Agnieszka i Jan doczekali się trzynaściorga dzieci. Niestety, przeżyło tylko pięcioro, dwie córki i trzech synów. W czasie epidemii szkarlatyny było tak, że wracali z pogrzebu jednego dziecka a następne dziecko leżało już w łóżku.

Najpiękniejsze miała Agnieszka oczy.
Były błękitne i bardzo głęboko osadzone. Te oczy nigdy się nie śmiały. Przyszedł czas kiedy matki śpiewały synom "na stos" a ona miała aż trzech synów ... ech - pierwszy, Romuald miał w 1918 roku 22 lata, poszedł do polskiego wojska, To samo zrobił drugi syn Leopold, trzeci, Tadeusz,  trochę musiał poczekać i też poszedł.



Romuald, czyli Romek - rok 1918

O  Romku, moim ukochanym Dziadziu opowiadałam już wiele razy.To On był moim pierwszym nauczycielem, to On opowiadał mi o naszej historii, o wojnach, o zaborach, o bohaterstwie, o honorze, a ja chłonęłam jak gąbka. Bóg Honor i Ojczyzna - Jego świat




To legitymacje wojennej odznaki Romka, w tych czasach Romuald był saperem, walczył o wolność pod generałem Szeptyckim.



A to drugi syn, Leopold, zwany zdrobniale Bolkiem.

Bolek był Legionistą. Dzisiaj o nim właśnie opowiem. Nazywałam Go wujciem Bolkiem, chociaż nie jest to mój wujek tylko cioteczny dziadek.To był mój bardzo ukochany wujek, zastępował mi Dziadzia przez wiele, wiele lat. Bolek nie miał własnych dzieci, jego piękna, młodziutka, dziewiętnastoletnia żona Gienia zmarła przy porodzie pierwszego syna. Syn zresztą też zaraz zmarł. Wujek strasznie rozpaczał nie chciał żadnej innej, ożenił się bardzo późno, dopiero po drugiej wojnie. Tak więc moja Mamusia Danusia stała się dla niego jak ukochana córka a ja, jak wnuczka. To On po śmierci mojego Dziadzia uczył mnie historii, uczył na własnym przykładzie.



          Bolek z kolegami

Wolność nadeszła gdy Bolek miał osiemnaście lat. Wstąpił do Legionów, w Trzeciej Brygadzie, walczył pod generałem Hallerem.

   


.
Historia Bolka jest tak barwna , że wystarczyłaby na książkę.
Chłonęłam jego opowieści, zwłaszcza te z drugiej wojny. Przeszedł z armią pół świata.



Tak wyglądał w 1938 roku

Walczył pod Monte Cassino, pod Tobrukiem, wyzwalał Asyż i Palestynę. Widziałam na własne oczy zasuszone czerwone maki i różę z Ogrodu Świętego Franciszka, a medale wojenne śpią sobie w mojej kasetce i czekają na przyszłe pokolenia. Wujek zostawił nam swoje pamiątki, zaświadczenie o tym gdzie walczył, przetłumaczone na język polski, mówi tak wiele. Wystarczy przeczytać pożółkły papier.


 Na odwrocie dedykacja dla Danusi.



.
Zawsze wzruszam się czytając te słowa, pamiętam jak je pisał.
A to medale i odznaczenia. Czasem otwieram kasetkę, wyciągam i delikatnie dotykam chłodnego metalu. Tyle w nich bohaterstwa odwagi i cierpienia. Straszna jest wojna a chwała wojenna okupiona krwią.

Nie wszystkie się zachowały, sfotografowałam te, które mam.




            
tego opisywać nie trzeba – to za Monte Cassino …








.
te dwie odznaki to Tobruk


      
Trzecia Dywizja Strzelców Karpackich.




brązowy Medal Pielgrzyma - Jerozolima




 .
i jeszcze brązowy medal za obronę


Nie tylko wojenne historie nas łączyły. Wujek Bolek przepięknie malował. Był kiedyś na Kresach taki malarz Kratochwil, to on uczył Bolka malować, nawet się przyjaźnili. Pamiętam piękne obrazy wiszące w domu wujka, kiedy się zachwycałam i zawstydzona pokazywałam swoje, mówił – wiesz dziecko, ja potrafię doskonale kopiować wielkich mistrzów, ale to są kopie, tylko kopie, a malarz musi mieć to coś własnego, indywidualnego, ty to masz. Byłam okropnie dumna, że mam, chociaż w życiu nie namalowałabym czegoś tak fantastycznego jak On.  Lubił mnie. Kiedy byłam dziewczynką, jak wnuczkę, przestrzegał – uważaj, mężczyźni to dranie … ale uśmiechał się tak dobrodusznie że w drani jakoś uwierzyć nie mogłam, ani rusz.





.
Bolek w rzędzie na górze, na wielbłądzie (tam gdzie zaznaczył krzyżyk).

I jeszcze coś pamiętam. To coś trochę niezwykłego. W czasie wojny wujek Bolek zaprzyjaźnił się z kilkoma Hindusami , od nich nauczył się hipnotyzować. Niesamowite !!! … widziałam. Obiecał nawet, że mnie nauczy ale jak to w życiu bywa – nie zdążył. Mówił, żebym nikomu nie dała się zahipnotyzować, bo jestem doskonałym medium. Ponoć hipnotyzer ma potem nad medium władzę. Nie uwierzyłabym, gdybym sama nie brała udziału, no nie w seansie hipnotycznym tylko w innym doświadczeniu.
Siedzieliśmy u nas w domu, w dużym pokoju i rozmawialiśmy sobie o zjawiskach paranormalnych … ja oczywiście nie mogłam uwierzyć więc Bolek wziął ze stołu szpilkę, która tam nie wiem po co leżała, wręczył mi tę szpilkę i powiedział – wyjdź do innego pokoju i schowaj. Wyszłam, wszyscy zostali. Szpilkę wsadziłam pod adapter i wróciłam. Potem położył moją prawą rękę na swoim lewym ramieniu i kazał mi myślą prowadzić. Miałam myśleć rozkazami – idż prosto, dwa kroki w przód , otwórz drzwi , podnieś rękę Zaczęłam prowadzić i osłupiałam – myślałam wyciągnij rękę On wyciągał, myślałam w prawo, On w prawo, myślałam odsuń, On odsuwał. Znalazł igłę pod adapterem. Gdybym nie przeżyła to bym nie uwierzyła..Obiecał, że jak będę starsza to zdradzi mi tajniki - nie zdążył.

Wujek umarł gdy miał 96 lat. Nie bał się się śmierci.W młodości, po śmierci Gieni i synka, przestał wierzyć w Boga nawet dość długo z Bogiem walczył, ale przyszedł dzień kiedy, jak opowiadał, na swojej drodze odczuł obecność Chrystusa. To było w Asyżu. Wrócił do wiary. wierzył bardzo głęboko taką wiarą bardzo radosną i czystą. Pamiętam, że potrafił rozdać wszystko, co miał a co do dania się nadawało.
Umarł cicho, we śnie. Patrzyłam jak w trumnie leżał na boku z podwiniętymi nogami, uśmiechał się.
Miał piękne białe włosy.




To Tadeusz czyli Tadzik. Najmłodszy syn

Z racji wieku niewiele wojował za to zapaleńczo zajmował się sportem. Niestety, kiedyś podniósł zbyt wielki ciężar. Nastąpił wewnętrzny wylew. Tadzik, kiedy odszedł, miał tylko 21 lat.


*

Narodowe barwy,
Biel orła na czerwonym polu tarczy, czystość i krew.

Kokardą powinniśmy prawidłowo nazywać nasz narodowy, biało-czerwony, kotylion ale przyjęło się inaczej. Nieważne, najważniejsze, że przypinamy go z dumą w nasze narodowe święta. Ważne, że dumę czujemy z naszych narodowych symboli. Dumę, radość i patriotyzm. I coraz częściej chcemy tę radość i ten nasz patriotyzm wynosić na zewnątrz i dzielić się z innymi. Bo radość dzielona na pół, to podwójna radość.

Z mlekiem mamy wyssałam patriotyzm i umiłowanie wolności. Ale nie tylko to, od dziecka słyszałam jak ważna jest wdzięczność i to, bym potrafiła cieszyć się z tego dobra, które dostaję.

Bo jeśli nie potrafię docenić, to znaczy że nie jestem tego warta. Jeśli pogardzę drugi raz mogę nie dostać. Jeśli nie otworzę szeroko oczu na radość to nie dostrzegę też innych ważnych i wielkich rzeczy a cierpienie
szybciej mnie zniszczy. Dziękować Bogu żyję czasach wolnej, dumnej i silnej Ojczyzny. Silnej jak nigdy.
Dziękuję więc Bogu, że dane mi jest cieszyć się wolnością i niepodległością, cieszyć się tym, o co moi przodkowie walczyli.

Polska nie jest już pstrym pawiem narodów
jak niegdyś, pod zaborami, była
i nie jest gadającą papugą jak zaraz po wojnie.
Jest wolnym ptakiem.
Wielkim dumnym, pięknym, białym orłem.
Dumnym to z jednej strony dalekim i niedoścignionym
a z drugiej i bliskim i radosnym przez swoje piękno.


                     z przyjemnością  polecam  Malina M *                          

jeśli podobał Ci się ten wpis
to wejdź na liiil    i zagłosuj

środa, 6 listopada 2013

POLITYKA

jest jak dama lekkich obyczajów
i jak to dama czasem miewa kaprysy, czasem staje się nieznośna
a czasem takie brewerie wyczynia, że człowiek musi odreagować !
Musi !!! Zresztą, nie tylko człowiek.




Ooooo - nie z nami takie numery !!!





A właściwie ... co nas to obchodzi



to brzozy nie było ??? !!!




blefowałem !!!



chcę do OFEeeeee !!!  albo do ZUS ???




teraz Twój Ruch



i znowu te sondaże ... ręce opadają







a może by tak koalicjanta pod pantofel ? hę ?


***



Wielki jest polityk ! tylko świat jakiś taki dziwny
dziwnie niekompatybilny i z wielkością polityka nie korespondujący 
a jeszcze myszy się zbiesiły 




A tak w ogóle to kto wie,
może wszystko sprowadza się do jednego ?

oj tam ... oj tam ...








                       z uśmiechem polecam  Malina M *                           

jeśli podobał Ci się ten wpis
to wejdź na liiil    i zagłosuj