środa, 12 września 2018

PSTRYK !

I ZATRZYMANE ...



To jest Olusi Babusia



a to jest Olusia


komu dać kapelusik ???


noooo - Babusi !!! 


*


                          z przyjemnością polecam Malina M *                              
strona liiil   

poniedziałek, 3 września 2018

JAK NIE UROK, TO

DO SZKOŁY POD GÓRKĘ


Szukałam sobie wczoraj ikonografii do projektu, weszłam na przydatną historycznie stronę i ... i całkiem przypadkowo "nadepnęłam " na zdjęcia z mojego miasta i z moich czasów ... noooo ...





CZĘŚĆ PIERWSZA
PODSTAWÓWKA

Przesadziłam ! jeśli o górkę chodzi, to do szkoły pod górkę nigdy nie miałam, za to miałam przez most, lepszy niż niejedna górka - taki mostek, mosteczek ... jak w piosence.



Nigdy nie był zielony, za to "uginał się" więcej niż nieco.



.
ba, powiem nawet - ugiął się, pod naporem wody.

Zanim się jednak ugiął przemaszerowałam po nim, pierwszy raz w życiu, do szkoły. Najpierw z rodzicami, a potem, po tygodniu, sama. Znaczy nie tak całkiem sama, bo z Rysiem z parteru, moim pierwszym, szkolnym, hm "narzeczonym" Oboje codziennie maszerowaliśmy po moście, uzbrojeni w "techturowe" tornistry i wyszywane worki z papuciami. Ja miałam worek w muchomorki, a Rysiu z rybkami. Maszerować mieliśmy prosto do szkoły, ale po prawej stronie mostu była nasza pokusa. Z zasady wiadomo, że najlepszym sposobem na pokusę jest jej ulec. Często więc zbaczaliśmy z prostej drogi, tuż za mostem skręcaliśmy w prawo, zaraz potem z górki na pazurki i szuuuuu - prosto pod tamę ! Tak się wtedy mówiło - tama, ale na prawdę to był drewniany jaz.



.
Na tamę to ja nigdy w życiu nie odważyłam się wejść, Rysiu też się nie odważył. Nasze miejsce było pod tamą, dokładnie tu, gdzie zdjęcie. Na zdjęciu oczywiście nie my (zdjęcie z netu) ale tak właśnie wtedy mogliśmy wyglądać, z jednym wyjątkiem, ja byłam dużo wyższa od Rysia, zresztą byłam najwyższa z pierwszo, a nawet drugoklasistów, co było moim wiecznym zmartwieniem. Ciągle ktoś mnie pytał - dziecko, czy ty jesteś z przerostów? wrrrr , jak ja nienawidziłam tego słowa !

W tym miejscu zbierałam swoje skarby, czyli kolorowe rzeczne kamyki. Piękne otoczaki, czasem pasiaste, czasem kropkowane, a czasem gładkie, za to o niezwykłym kolorze. Wysychały, traciły swój urok, ale smarowałam masłem i znowu lśniły. Lubiłam sobie wymyślać bajkowe historie o każdym z kamyków. Miały swoje imiona. W tamtych czasach takie mieliśmy zabawki. Na lalki rodziców nie było stać. Miałam w życiu tylko jedną, dwa misie i pluszowego pieska, z odzysku, bo brat nie chciał.

Most przetrwał moje maszerowanie do szkoły. Ugiął się i padł później.


.
Wybudowali nowy, jak się dumnie mówiło żelbetonowy. Ale to było już wtedy, gdy mostem do szkoły chodzić nie musiałam.

Ale wróćmy do początku historii. Nasze drogi powrotne ze szkoły też były baaardzo interesujące. Znowu pokusy czyhały na nas po prawej stronie mostu (poprzednia lewa). Przed mostem było fantastyczne miejsce, gdzie wiosną  rosły fiołki. Eeech, narzeczonego Rysia to ja i owszem, miałam, ale fiołki zbierać musiałam sobie sama. Rysiu zbierał dla swojej mamy, zresztą tak samo, jak ja dla swojej. Druga pokusa była zaraz za mostem. Skręcaliśmy w prawo, zaraz potem z górki na pazurki i szuuuuu - prosto do tunelu. W domu słyszałam - żeby ci przypadkiem nie przyszło do głowy schodzić gdzie tunel ! No , mnie nie przyszło, przyszło Rysiowi, nie moja wina. Ale fajnie było w tunelu, echo niosło nasze dzikie okrzyki, można było skakać przez płytką wodę, że się czasem w wodę ciapnęło, co tam, pobiegaliśmy po trawie i zanim wróciliśmy do domu wyschło. Jak dzisiaj myślę, co tym tunelem płynęło, to mi się zimno robi. To ścieki ze szpitala. Oj, więcej mieliśmy szczęścia, niż rozumu !.




Bardzo przeżywałam pójście do szkoły. Nie mogłam się już doczekać, kiedy w końcu będę duża i ważna, dostanę prawdziwy tornister, nowe kredki, blok i pióro ze stalówką, i kałamarz, i jeszcze coś najważniejszego dostanę - prawdziwą tarczę z numerem 13.

Rodzice opowiadali mi wcześniej o nowej szkole, wiedziałam, że będzie to tysiąclatka. W swoim naiwnym rozumku dziecka wyobrażałam sobie stare gmaszysko, wielkie i tajemnicze, zupełnie jak zamczysko z bajki ... Aaaale się zdziwiłam pierwszego dnia ! Do tej tysiąclatki chodziłam cztery lata, potem, niedaleko, wybudowali następną tysiąclatkę, poszłam więc do tej nowiutkiej. Była tak blisko mojego domu, że gdyby mi pozwolili, to bym w papciach do szkoły chodziła.



.
Moja klasa to te zaznaczone okna. Szczęśliwy okres w życiu, pierwsze przyjaźnie "na zawsze" które potem okazały się przyjaźniami aż po kres. Była z nas nierozłączna trójeczka, trzy szkolne kujony Andrzej, Heniu i ja. Każdemu z nas przypięłam do kołnierzyka pomarańczowy kwadracik.



.
Moja klasa, moja Pani, moje koleżanki i moi koledzy. Moje szczęśliwe dzieciństwo. Potajemne listy wysyłane klasową pocztą na lekcji - Heniu, masz bułkę? i ta bułka z kiełbasą, wędrująca na lekcji przez pół klasy, a potem zjadana pod ławką. Ja tam miałam zwykle chleb z masłem i z cukrem, albo chleb ze smalcem, heniowa kiełbasa bardzo mi smakowała. Heniu był jedynakiem, zawsze miał śniadanie co najmniej trzyosobowe, jak zapomnieliśmy swojego zawsze do Henia można było, jak w dym. Razem w szkole, razem na podwórku, często razem odrabialiśmy lekcje w domu któregoś z nas. Mieszkaliśmy na sąsiednich ulicach, rodziny się znały, takie czasy ... pod tym względem fajne czasy. Z tych czasów utkwiła mi w pamięci lekcja polskiego. Hanka - idź do łazienki i napij się wody ! może ci przejdzie ?! rozkazała mi Pani od polskiego, kiedy dostałam na lekcji najprawdziwszego ataku śmiechu. Nie uwierzycie co mnie do tego doprowadziło. Do dzisiaj pamiętam czytaliśmy lekturę Brandysa w opowiadaniu wystąpił osioł o dźwięcznym imieniu Scizor. Ten nieszczęsny Scizor doprowadził mnie to takiego stanu wesołości, że przestać w żaden sposób nie mogłam, skończyło się w szkolnej ubikacji, dopiero zimna woda pomogła. 

Do dzisiaj pamiętam też jak któregoś dnia przyszłam z zajęć chóru i zaczęłam sobie podśpiewywać - " Niech żyje złączony, jednością narodu, z jej woli zrodzony Sowieeeecki Sojuz, la, la la, Chwa-ła-a ci ojczyzno, ty zie-emia swobody, ludu przyjaźni ostoja i straż sztan-da-ar ra-adziecki, sztan ... tu Dziadziu nie wytrzymał :

- a co ty śpiewasz Zazulciu ?
- no, piosenkę z chóru śpiewam sobie
- to wiesz co, zaśpiewajmy razem, ale co innego, zaraz cię nauczę ...

Tak to nauczyłam się "w szkole" Marszu Pierwszej Brygady" i śpiewam go sobie do dzisiaj, nawet dosyć często ...

*

Stąd, z naszej podstawówki rozpoczął się nasz marsz w dorosłość, najpierw do ogólniaka. Oczywiście razem, oczywiście do matematycznej klasy. Oczywiście znowu nie było pod górkę. Ogólniak mieliśmy naprzeciwko podstawówki, po drugiej stronie ulicy, można było na przerwie do domu. Miało to z jednej strony plusy dodatnie, ale plusy ujemne też były - w żadnym wypadku nie dało się tłumaczyć braku zadania: zapomniałam zeszytu ... upss, mogło paść polecenie - to biegnij po zeszyt i bolesne przypomnienie mogło niechcący nastąpić w piętnaście minut ... ale o tym w drugiej części, czyli -


CDN ...  

*

                          z przyjemnością polecam Malina M *                              
strona liiil