wtorek, 11 października 2016

TAK SOBIE, O SOBIE


STRASZNIE DŁUGIE 
OPOWIADANIE

Zacznę od szkoły, a skończę hen, w malinach ...




zdjęcie z ogólniaka


Włosięta miałam wtedy krótkie i cieniutkie. Pewnego razu ciocia Kajka, siostra mojej babci, zabrała mnie w Warszawie do fotografa, Ubrałam się, w co tam miałam, cioteczka krytycznym wzrokiem mnie obrzuciła i westchnęła - w co ciebie ta Danusia ubiera, przynajmniej włosy sobie zrób, jak trzeba ... i dała mi swoją treskę. Treska, to w tamtych czasach, było coś rodem z księżyca. Z zachwytem sobie ten "ogon" dopięłam.

*

Ale do rzeczy. W podstawówce była z nas nierozłączna trójka - Andrzejek, Henio i ja. Wszędzie razem, jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, przyjaźń aż po kres. Na koniec podstawówki postanowiliśmy - idziemy do ogólniaka. Do klasy matematyczno fizycznej. Poszliśmy.  Klasa trafiła nam się świetna, a jaki świetny Pan od matematyki !!! Pan zaimponował nam sposobem bycia, lekkim, ciętym, dowcipem i elegancją w każdym calu. To był prawdziwy rycerz w służbie Królowej Nauk. Nie muszę dodawać, że żeńska część patrzyła w niego, jak w obrazek. Jak tylko Pan "nastał" w naszej klasie od razu zebrał nas do kupki i postawił nam pytanie - co zamierzacie ? kto z was chce tylko zdać maturę, a kto iść dalej, na studia. Mieliśmy się dobrze zastanowić i dać mu za kilka dni odpowiedź . Klasa podzieliła się mniej więcej na połowę. Po decydującej rozmowie Pan oświadczył : w klasie są dwie tablice - ta od okna będzie dla uczniów na studia, ta od drzwi dla uczniów do matury. Jak patrzę wstecz to sobie myślę, że dzięki tej decyzji jestem architektem.

To nie był taki sobie niewiele znaczący podział. Na jednej tablicy pojawiały się zupełnie inne zadania, niż na tej drugiej. Zadania na naszej tablicy rozwiązywaliśmy do momentu osiągnięcia "teoretycznego" wyniku, wtedy następowała ze strony Pana komenda - "siad ! reszta to banalne rachunki" na drugiej tablicy oczywiście wartości liczbowe się podstawiało. W czasie lekcji, to pół biedy, ale w czasie klasówek !!! Pan postanowił wtłoczyć w nasze młode głowiny, że uczymy się nie dla stopnia, a dla siebie. Ech, my słyszeliśmy, że na piątkę to umie Pan Bóg, na czwórkę Pan Nauczyciel, a na trójeńkę my, jak się dobrze postaramy. Nooo fajnie, ale oni takich kryteriów nie mieli. To, co pojawiało się na ich tablicy było zgodne z programem i z tym, co w książce od matmy. To, co się pojawiało na naszej, to już była zupełnie inna broszka, daleko poza szkolny program.

Oczywiście w klasie pojawiły się natychmiast paradoksy, jeden uczeń za normalne zadanie, rozwiązane prawidłowo, dostawał lepszy stopień, niż inny uczeń za karkołomną matematyczną łamigłówkę, rozwiązaną z opuszczeniem drobiazgu po drodze. Gdy ktoś "do matury" zapomniał wpisać dziedziny, przy badaniu funkcji, to Pan obniżał trochę stopień, pouczał, że należy zawsze określać i dopiero w ostateczności słodkim głosem pytał - Iksińska, co to są za liczby ? cicho ... co to są za liczby? ... cicho (Iksińska nie wpadła na pomysł, że rzeczywiste) no, co to są za liczby Iksińska ??? siad ! dla ciebie wszystkie liczby są urojone !!! Z nami się tak nie patyczkował, jak zapomniałam o dziedzinie, to pomimo bardzo trudnego dowodu, prawidłowo przeprowadzonego - lufa !!! Dlaczego dwója ? przecież ja dobrze rozwiązałam. Dobrze ? a dla jakich to liczb dobrze? może zespolonych, co ??? nnnie, wiadomo, że dla rzeczywistych. Komu wiadomo ? tobie ? takie wiadomości, to psu na budę, dwója bez gadania. Tak to zapamiętywało się, na całe życie, że bez dziedziny D=R wszystko psu na budę i figa prawda. Tak to Pan od matematyki uczył nas precyzji. Oj,  ciężko nam się było przyzwyczaić, że stosował dwie różne skale, do oceny naszej wiedzy. Stopnie w naszej klasie były chyba najbardziej niesprawiedliwymi stopniami w szkole. Rady jednak nie było. Najgorzej mieliśmy z wytłumaczeniem tego rodzicom. Na szczęście w tych czasach, w takim przypadku, rodzice raczej nie wpadali do szkoły z dzikim krzykiem, że ich dzieci są psychicznie maltretowane, a kiedy dzieci słyszą - "otworzyć okna, orłów nie ma, nie wylecą " to są poniżane i szkoła wpędza je w kompleksy.  Pan Królową Nauk kochał. Różnymi sposobami do tej matematyki nas zachęcał. Kiedy Pan nadprogramowo zaczął wprowadzać nam całki i różniczki, a chłopaki jakoś tak nie za bardzo się przykładali, to w końcu im wypalił - no panowie, całka to w staropolskim języku dziewica, a wy do dziewic jak do jeża, nie wstyd wam? i co, wstyd było z tym jeżem, więc chłopaki się do całek zabrali ochoczo. Ja sobie na całe życie życie zapamiętałam jedną radę. Pewnego dnia Pan przystanął przy mojej ławce, popatrzył jak się nad zadaniem pastwię i powiedział: Anna - jak nie potrafisz prostą drogą, to przez krzaki, namęczysz się ale dojdziesz. I to jest moja maksyma w życiu zawodowym, zresztą nie tylko.

*

A dlaczego zawdzięczam matematykowi, że zostałam architektem ?.
Jestem z wyżu demograficznego, wtedy dostanie się na architekturę bez punktów za pochodzenie,  graniczyło z cudem. Zdecydowana w szkole to ja byłam "dziko". Raz chciałam być reżyserem, drugi raz chirurgiem, nie da się ukryć pokrewne profesje. Moi dwaj przyjaciele niezmiennie wybierali się na politechnikę. W ostatnim tygodniu, przed składaniem papierów, nagle mnie oświeciło i postanowiłam też pójść na politechniczne studia.  Najbardziej kochałam język polski i królową nauk, a że od zawsze lubiłam rysować, to połączyłam te elementy i wyszła mi architektura. Problem w tym, że ludzie zdający na architekturę, zwykle rok albo i dwa, uczyli się prywatnie rysunku. Ludzie w technikum budowlanym mieli taki przedmiot, jak geometria wykreślna, w ogólniaku tego nie było. Problem w tym, że egzamin z rysunku, to nie egzamin z malarstwa, elementy z geometrii wykreślnej i dobra "kreska", to podstawa.

Lubię ryzyko, więc zaryzykowałam. W razie klęski mogłam przecież zdawać na inny kierunek. Egzamin z rysunków odbywał się u nas dużo wcześniej, niż pozostałe egzaminy na politechnice. Nic dziwnego, to jest pierwszy przesiew. Kandydatów był tabun, chyba z dwanaście osób na miejsce. Kilka dni trwał egzamin. Prawdę powiedziawszy nie liczyłam na zdanie. Ludzie byli doskonale przygotowani. Jeden z tematów : narysuj z pamięci 4 dowolne zabytki. Pamięć i owszem, mam, ale narysować ???! Narysowałam - mgliście nieco i nieco wrażeniowo. Szczęka mi opadła jak zobaczyłam kolegę obok - rysował Bazylikę Świętego Piotra w Rzymie i to z detalami ! Z czym ja do gościa ! Jednak cud się zdarzył i wprawdzie w "stanach średnich", ale zdałam. Fruwałam z radości, światełko w tunelu zamigotało. Jeszcze wszystko przede mną ... Wiadomo, jeśli architekci czymś grzeszą, to zwykle nie jest to matematyka.

Nadszedł termin egzaminów z matematyki. Bałam się straszliwie. To był egzamin pisemno-ustny. Dostaliśmy zadania, po rozwiązaniu była część, przeznaczona na pytania teoretyczne. Ręce mi się trzęsły, zdenerwowana byłam do granic wytrzymałości. Zadania zostały rozdane, uffff - o niebo łatwiejsze, niż na zwykłej klasówce. No tak, może i były łatwiejsze, ale mnie wyleciał z głowy wzór, potrzebny akurat do rozwiązania pierwszego zadania. Pytać sąsiada nie miało sensu, bo tu walka o być, albo nie być. Pokombinować na brudno nie było szansy, bo kartki podpisane i "ściśle zarachowane". A w moim umyśle czarna otchłań, nic, zero, null, wzoru nie pamiętam i marne szanse, że aż tak zdenerwowana, sobie przypomnę. Przypomniałam sobie za to te krzaki. Ano, pani koleżanko, prosto nie da rady to trzeba w maliny, znaczy w krzaki ... Kłujące były. Kombinowałam, jak cztery konie pod górę, coś mi wyszło, ale pewności nie miałam, że to. Ryzyk, fizyk - założyłam, że dobrze wzór wyprowadziłam i zastosowałam go do zadania, pozostałe zadania były normalne. Skończyłam. Zaraz jednak "zaczęła mną targać" niepewność: a jak wzór nie tak ? W końcu doszłam do wniosku, że nie jestem w stanie niczego już wymyślić, a jak jeszcze posiedzę trochę nad tym, to nie będę w stanie na żadne teoretyczne pytanie odpowiedzieć.

Zamknęłam oczy i podniosłam rękę. Coś się pani stało ? zapytała "wysoka komisja". Już skończyłam, odpowiedziałam. Komisja lekko się zdziwiła - no to proszę bardzo. Podeszłam do stołu, rozłożyłam kartki z zadaniami. To proszę od pierwszego zadania, uśmiechnął się do mnie pan. No, pierwsze to właśnie było to pechowe. Nabrałam powietrza i zaczęłam: wyjaśniłam że "mi się zapomniało" a potem, po kolei, opowiadałam co, z czego, mi wynikało. Przebrnęłam przez ten wzór, komisja miała trochę dziwne miny, ale brnęłam dalej. Podałam końcowy wynik i mówię: teraz przechodzę do drugiego zadania, a komisja na to: jak to do drugiego? a to pierwsze ? Tu zrobiłam zdziwione oczęta, jak to pierwsze ? no proszę dalej, pierwsze, do końca, wyjaśniła Pani z komisji ... Tu mnie olśniło i wyparowałam: aaaa - do końca ! dalej to ja już nie robiłam, bo dalej to banalne rachunki ... Zrobiła się cisza. Tym razem komisja miała zdziwione oczęta - powiada pani: banalne rachunki ? No to my pani już podziękujemy ... !!! Zrobiłam się czerwona, jak ta piwonia, bąknęłam dziękuję, wyszłam na korytarz i dostałam histerii. I co ???? pod salą czekali Andrzejek i Henio. Zdałaś ??? - oblałam !!! ...... Ech, fajnie jest mieć prawdziwego przyjaciela, a jeszcze fajniej dwóch.



po egzaminie
we mgle


Zabrali mnie do domu, pocieszali jak mogli i obiecali, że rano przyjdą i pojedziemy znowu, tym razem zobaczyć wyniki. Nigdzie nie jadę ! Jedziesz, jedziesz ! Rano stawili się obaj i wytargali mnie z domu. Marudziłam jak ta durna, więc na pociąg nie zdążyliśmy, szczęściem był autobus, Pod dziekanatem zebrał się spory tłum, o 12 pani wywiesiła listę. Ja nie idę, znowu zaczęłam histeryzować. Poszedł kolega, wrócił za moment. I co ? jęknęłam. A zgadnij ?  A co mam zgadywać i tak wiem ...
No zgadnij ... ???? ... masz 5 !!!!
Nie uwierzyłam, drugi kolega popędził sprawdzić. Aaale była radość, cała nasza trójeczka z piątkami ! A nasz Pan od matematyki ? Kiedy mu opowiedzieliśmy, tylko się uśmiechnął - wiedziałem, że tak będzie ...

Jeśli ktoś myśli, że to koniec egzaminacyjnych perypetii, to nic mylniejszego. Matematyka na 5 bardzo mi pomogła przy raczej średnio zdanym rysunku. Ogłoszono listę osób, zakwalifikowanych do rozmowy z dziekanem . Hurrrrra - byłam na liście. Ubrałam się niczym pensjonarka, co u mnie w domu raczej trudne nie było i poszłam. Rozmowa wcale nie była taka straszna, jak się spodziewałam, musiałam powiedzieć dlaczego chcę być architektem, po czy dowiedziałam się, że jestem przyjęta na wydział. Wyznaczono mi praktyki studenckie na wrzesień. Wybiegłam na skrzydłach. Fruwałam, niczym ta gołębica, przez cały tydzień.

Po tygodniu spadłam na twarz - uczelnia z przykrością mnie informowała, że z powodu braku miejsc jednak się nie dostałam, mogę zdawać egzamin z fizyki na inny kierunek politechniczny. Lepiej nie mówić, w co wpadłam, ale rodzice i koledzy jakoś mnie do pionu postawili.  Niestety, z fizyki to ze mnie nie tylko orzeł, ale nawet kawka, nie była, o wzlatywaniu na wyżyny nie było co marzyć. Wiedziałam mniej więcej tyle, ile w książce, niestety, z akcentem na mniej, a do tego ja pisałam zadania domowe z polskiego koledze Heniowi, a kolega Heniu dawał mi zadania z fizyki. Wpadłam w popłoch, trzy dni ryliśmy jak dzięcioły. Chłopcy wybierali się od początku: jeden na elektronikę, drugi na chemię, więc mieli fizykę w jednym palcu, obaj robili, co mogli, żeby ze mną braki nadrobić. Przyszedł egzamin i ... sprawdziło się powiedzenie naszego Pana od matematyki "masz więcej szczęścia, niż rozumu" zadania mi podeszły, była optyka, dostałam całą czwórę. Uffff - cud. Przy średniej 4,5 miałam możliwość wyboru kierunku. Matuniuuu, jaka ja byłam durna ... wybrałam sobie romantyczny kierunek (???) czyli ochronę środowiska, czyli inżynierię sanitarną. Po raz drugi poszłam do dziekana na rozmowę, tym razem do "sanitarnego" dziekana. Weszłam, rozłożył moje papiery, popatrzył na mnie takim wzrokiem, jak na rozduszoną żabę i lodowato oświadczył - widzę pani była na architekturze, widzę ma pani 4,5 ja panią muszę przyjąć, nie mam wyboru, ale my tu baaaardzo nie lubimy artystów ! Koniec rozmowy. Ojjjj - koszmar.  I ja miałam pięć lat się tam mordować ?

Zrobiło mi się strasznie smutno, wyszłam z gmachu inżynierii i zniechęcona poczłapałam do "mojego" trochę sobie pomarzyć.  Architektura była na uboczu, przed budynkiem piękny staw ... usiałam sobie na ławce i z żalem patrzyłam na łabędzie ... eeech, życie. Przypadkiem na sąsiedniej ławce siedziało kilka osób, które pamiętałam z egzaminów. Dostałaś się ? Nieeeee, a wy ? Też nie, ale my właśnie piszemy odwołanie, wiesz jaka była afera ? Nie, skąd, nic nie wiem. Nastawiłam uszu, okazało się, że już po przyjęciach przyszła "z góry" dyrektywa, że wydział wygląda na zbyt elitarny, za mało ludzi z punktami za pochodzenie, należy wprowadzić korektę. No to wprowadzili. Jak się dowiedziałam, to też kurcgalopkiem napisałam odwołanie. Nadzieję miałam niewielką, ale okazało się, że prawie wszyscy przyjęci a potem wywaleni, odwołania napisali. Chryja się zrobiła niewąska ! Chcąc, nie chcąc, rektor stworzył dodatkową, czwartą grupę. Wróciłam więc na moją architekturę. Nota bene nasza grupa była potem najfajniejsza i najbardziej bojowa. To u nas kolega rysował świnki z dymkami "związek radziecki to ja" to z ćwiczeń w naszej grupie pani od nauk politycznych wypadała z sali czerwona, bo niezmiennie pytaliśmy o Katyń, to nasza grupa najczęściej maszerowała do dziekana, na dywanik, wprawdzie maszerowaliśmy, ale ... ale włos nam nigdy nie spadł z głowy, wykładowców i profesorów mieliśmy cudownych, wspaniałych, cały Lwów, a jaka kultura !!! chyba nas, niepokornych trochę lubili ?

*


Miałam skończyć w malinach, ale tak rozwlekłam szkołę, że maliny będą w przyszłej notce. Opowiem, jak to sobie przez te krzaki, nie posiadając odpowiedniego programu, na piechotę i domowym sposobem, kombinuję memy i różne "efekty specjalne " na użytek blogowy.



.
Ot, choćby taką jesienną impresję.
W rzeczywistości to bardzo jaskrawa fotografia


*



                        z nieśmiałością polecam Malina M *                           

strona liiil  

52 komentarze:

  1. Ech, Malino!
    Mówią, że co komu pisane to mu nie minie. TY miałabyś zostać nauczycielką fizyki? To być nie mogło...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj, nie mogło w żadnym wypadku ... do uczenia fizyki to ja się "nadaję" jeszcze bardziej niż w tej chwili do baletu ... :-)
      Uczyłam w swoim życiu tylko przez rok. Uczyłam dzieci rysunku. Niestety, zauważyłam, że zamiast rysowania, dzieci zaczęły OPOWIADAĆ MI O SOBIE, PRZYNOSIĆ SWOJE KŁOPOTY I DZIECIĘCE ZMARTWIENIA A JA O RYSOWANIU ZAPOMINAŁAM I POGRĄŻAŁAM SIĘ W TYM ICH DZIECIĘCYM ŚWIECIE ... pomyślałam w końcu, że nie tego szkoła ode mnie oczekuje, nie jestem wychowawczynią i zrezygnowałam z uczenia ...
      podstawy są najważniejsze, może jakiś artysta rósł a ja co? niewiele o rysowaniu przekazać potrafiłam

      Usuń
  2. GDYBYM SPOTKAŁ CIEBIE JESZCZE RAZ...{Leśmian}

    A. T

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale w innym sadzie, w innym lesie ...
      słowa Leśmiana od Poety o kresowym sercu
      zamyślenie i uśmiech ....
      ------------------
      Ech pisałam tu o naszej trójeczce ... tylko ja zostałam, moich dwóch serdecznych Przyjaciół spotkać mogę już tylko "w innym sadzie, w innym lesie" ...

      Usuń
  3. Haniu! Ty to masz szczęście! Wymarzony kierunek i wymarzona praca.
    Ja po podstawówce "wybrałem" technikum. W Bydgoszczy, gdzie mieszkałem niespełna 30 lat było technikum Mechaniczno-Elektryczne. Miało dobrą renomę, więc z wyborem szkoły nie miałem problemu. Jednak wybór kierunku - to już same maliny!
    Mnie od dziecka interesowało wszystko co miało jakikolwiek związek z prądem czy radiem. Owszem, sprawdzałem się też jako "majsterklepka". I chociaż bardziej ciągnęło mnie w kierunku elektrycznym to powiedzmy "los" zdecydował inaczej. Ten "los" to dyskusje w rodzinie, "dobre rady" wujków, którzy dopiero co wyszli z wojska. Opowiadali o tym jak "druciki" z bębnem kabla telefonicznego na plecach ganiali "pod ogniem nieprzyjaciela". Druga część tego "losu" to fakt iż z dziesięciu kolegów z podstawówki, którzy też wybierali się do tego technikum, aż siedmiu wybrało kierunek mechaniczny.
    Musiałem więc porzucić "bliższe ciału" hobby na rzecz tego trochę dalszego.
    I potem, w technikum też miałem szczęście do nauczycieli, choć nie wszystkich. Bardzo znielubiła mnie matematyczka, gdyż parę razy ją zagiąłem.
    Jednak teraz, już jako emeryt wcale nie żałuję tego wyboru. Nie był taki zły, dał też wiele satysfakcji w pracy.
    Pozdrawiam i czekam na dalszy ciąg.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Leszku - to Ty jak mój tatko - marzył o kierunku mechanicznym, ale z powodu brata księdza przyjęli go tylko na ekonomię, potem, jak byliśmy już na świecie to jednak poszedł na studia techniczne ale zaocznej mechaniki nie było trafił na budownictwo i jak Ty w końcu wcale nie żałował, a nawet bł świetnym konstruktorem ... czasem życie pisze nam scenariusze i .. pisze dobrze

      Usuń
  4. Ale swietnie się czyta!@!! Gdybyś wybrała polonistykę, to co by było? Nobel. A za architekturę nie przyznają. Odżyły przy okazji wspomnienia z tamtych czasów. Ja uczęszczałem do artystycznego liceum i matematyka traktowana była marginalnie, a teraz wiem, ze w wielu przypadkach przydałaby mi sie. Pozdrawiam, Tomasz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tomku, polonisto - prawdziwy pszczelarz z Ciebie, wlewasz miód w moje serce. Artystyczne liceum widać po Twoich pięknych obrazach ... masz talent i mistrzowsdki pędzel ...

      Usuń
  5. Dziewczyny z tamtych lat.
    Fotografie.
    Wpatruję się w twarze Dziewcząt.
    Każda inna.
    Każda piękna.
    Która najpiękniejsza ?
    Nie odgadnę.
    Który kwiat na łące jest
    piękniejszy od innego ?
    Nie odgadnę.
    Wtopione w zieleń trawy.
    Błękit nieba.
    Blask słońca.
    W śpiew ptaków.
    W powiew wiatru.
    Są pięknem świata.

    A. T

    OdpowiedzUsuń
  6. Klik dobry:)
    A ja chcę zwrócić uwagę na piękny biały kołnierzyk.

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mi się rzucił w oczy ten kołnierzyk! Zapewne krochmalony...
      Drugi "rzut w oczy" a raczej w sentyment to wspomnienie emocji przed wywieszeniem listy przyjętych na studia. Och, niezapomniana chwila:)))

      Usuń
    2. kołnierzyk był z materiału zwanego wtedy piką, to mój ulubiony :-) miałam w szkole trzy kołnierzyki, oprócz tego jeszcze zwykły, gładki płócienny, krochmalony, przyszywany do fartuszka i trzeci - robiony na szydełku, nakładany na fartuszek i wiązany "na kukardkę"

      Usuń
    3. Też miałam taki zestaw! Kołnierzyk koronkowy robiłam własnoręcznie w ramach zajęć "praktyczno-technicznych". Przyszywanie wyprasowanego na sztywno kołnierzyka to była także moja praca.

      Usuń
    4. ja sama prasowałam i przyszywałam ale do szydełka miałam dwie lewe ręce, na drutach uwielbiałam robić a szydełkiem mi ani w ząb ... pamiętam, jak wszystkie dziewczyny na moim roku robiły na wykładach sweterki, wzory z Burdy miały wtedy wzięcie ... osobiście zrobiłam koledze od serca sweterek w jelenie na rykowisku ... piękny był i chłopak i sweterek

      Usuń
  7. Taak> wiedza i szczęście to dwa czynniki sukcesu. Zaś wspomnienie młodości dziwnie nas rozczula. Szczerze mówiąc to ja bym też chciała wiedzieć " jak to sobie przez te krzaki, nie posiadając odpowiedniego programu, na piechotę i domowym sposobem, kombinuję memy i różne "efekty specjalne " na użytek blogowy."
    pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Melduję, że czekam na ciąg dalszy :)

      Usuń
    2. melduję, że ciąg dalszy będzie ale teraz odreagowuję gigantyczny stres - mieliśmy Mamci pobyt na pogotowiu, w szpitalu, na SORze, niebotyczny strach ... i dobre zakończenie , to była tylko pomyłka w badaniach krwi

      Usuń
    3. Ach te pomyłki, mogą człowieka przyprawić o zawał. Mnie grupę krwi także pomyłkowo przypisano kogoś innego. Nie wiem kogo- czyją? ale dobrze, że przy porodzie nie było komplikacji, bo gdyby mi podano tą grupę "pomyłkową" to by mnie wysłano do św. Piotra a dziecko zostałoby bez matki. Bardzo boję się tych pomyłek w służbie zdrowia.Chyba każdy z nas miał możliwość przekonać się na własnej skórze, jak wielką cenę można przypłacić za takie pomyłki;
      dzięki Bogu, że skończyło się na strachu;
      pozdrawiam Ciebie i Twą Mamcię :)

      Usuń
    4. ECH, PEWNIE ZBYT DUŻEGO SKRÓTU UŻYŁAM, DO KOŃCA NIE WIADOMO, CZY POMYŁKA, CZY KREW ZBYT DŁUGO STAŁA, PIELĘGNIARKA POBRAŁA W DOMU O 7 RANO, KOŁO 17 BYŁ TELEFON Z PRACOWNI,że bardzo zły wynik, faktycznie od pobrania do badania sporo czasu upłynęło, a to ponoć w przypadku badania potasu może mieć wpływ. Zadzwoniliśmy do 3 lekarzy, każdy powiedział to samo - natychmiast na pogotowie, bo potas wyszedł 7,6, lekarze nawet na pogotowiu biegali, to już stan ciężki, zabrali się za badania serca, bo przy takim potasie krążenie może się zatrzymać, natychmiast pobrali krew i na cito u siebie zbadali, szpital mamy dobry ...
      ufff - wyszło 4,7 czyli w granicach normy, mamcia wróciła do domu ciemną nocą ... na dobre wyszło to, że serce Jej przebadali moją Mamcię wyciągnąć do lekarza to prawdziwa sztuka

      Usuń
  8. Witaj Haniu.
    Fajne wspomnienia...
    Nie ukrywam, że czekam na maliny...
    Pozdrawiam serdecznie.
    Michał

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Platforma jest też w malinach.

      Usuń
    2. Michałku - będą maliny na krzakach oczywiście :-)

      Usuń
    3. eve 70 - i bardzo dobrze, znaczy wyjdzie i zajdzie gdzie trzeba, pomęczy się ale dojdzie ... jak mawiał mój matematyk

      Usuń
  9. I co? I co? I co? Dalej proszę.... Tak dobrze, to nie będzie :)
    Czekamy... :) Tak łatwo się już nie "wykpisz" :) Pozdrawiam...

    / "I" na "początku" zdań pytających zamierzone i celowe :))))/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a dalej .... wcale nie mgła :-)
      z przyjemnością wykpię się i zdradzę tajniki "memowej" kuchni

      Usuń
  10. Stopnie stawiane przez Pana Matematyka, to nie paradoksy, ale indywidualne ocenianie. Ot, facet wyprzedził zamierzchłą epokę edukacyjną o kilka dziesiątek lat :)))) I jakże się opłacało ! Wychodował sobie całkiem niezłą trójkę ścisłych głów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj tak Beatko, wyprzedził :-)
      wiesz, nie da się ukryć Pan wyhodował niezłe stadko - wszyscy z mojej klasy zdali matematykę na studia z dobrymi wynikami a jedna z koleżanek dostała się nawet na wydział matematyki ...

      Usuń
  11. Fajnie się czyta czyjeś wspomnienia :)
    Ja też mogę się poszczycić piątką z ustnej matury z matmy ;)


    Pozdrowienia ślę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. witaj w klubie miłośników Królowej Nauk :-)
      pozdrawiam serdecznie :-)

      Usuń
  12. Aniu zaczytałam się ,przeżyłaś jak na tak młody wiek bardzo dużo w krótkim czasie.Chyba każdy kto zdawał maturę ,doznał stresu ,takiego prawdziwego☺..Także sprawdzanie listy...dostałam się nie dostałam....Ten czas oczekiwania ,był najgorszym czasem.Ale jak już wszystko było za nami ☺ Wiedzieliśmy co dalej,to już lekka piłka.Pomimo zakuwania w nauce,był też czas ,na wspaniałe imprezki,spotkania..Ech ,nie wrócą te lata..☺ ale z wielką przyjemnością poczytałam Twoje wspomnienia..I przyznam ,że troszkę udzieliło mi się z tamtych lat, Twoich wspomnień z moimi..Ale ciut niższa pólka w edukacji☺☺☺Bardzo piękna fotografia,zwróciłam uwagę na bialutki kołnierzyk .Byłaś śliczną panienką Anno z malinowego gaju.☺☺Buziaki ślę i czekam na cd..........A pana od matematyki ,mieliście "superowego"..Ja miałam też fajnego ,stary kawaler , ucznia znał na wylot i miał z nami świetny kontakt.Ale był wymagający,dokładny w tłumaczeniu,wielki przyrodnik....rozmowa z nim ,była wielką przyjemnością .Miłego wieczorku ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Danuśka - ja Ci zaraz dam inną półkę !!!!!
      jak pomyślę o "wyższej półce" i niektórych osobach to natychmiast chce mi się znaleźć na samiutkiej ziemi, byle od TEJ wyższej półki jak najdalej.

      Danuśka - nasz też stary kawaler ale za to jaki ! pół szkoły do niego wzdychało :-))) nasz nie przyrodnik ale za to humanista, niezbyt częste połączenie ale się zdarza :-)

      Usuń
  13. Twoje wspomnienia wywołują moje wspomnienia.
    Ja miałam zostać inżynierem na wydziale elektrycznym. Chociaż egzamin zdałam na 5 to szczęście mi nie dopisało: odjęto mi 5 punktów za pochodzenie! (ojciec był rzemieślnikiem! ) i nie zostałam przyjęta. W akcie rozpaczy poszłam na WSP, gdzie na wydział matematyczno - fizyczny przyjęto mnie bez dodatkowego egzaminu. I tak zostałam matematykiem i fizykiem zarazem.
    Nie żałowałam tego nigdy...
    Pozdrawiam cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. OOOOO - PODZIWIAM SZCZERZE JOLU :-)
      wspomnienia to jest coś, co zostaje nam już na zawsze i nikt nam tego nie odbierze ... a że piękne są ... cóż te mniej piękne szybciej nam się zacierają :-)

      Usuń
  14. Dobrze, że egzaminu na architekturę nie zdałem. Ale o wiele bardziej żałuję, że nie zdecydowałem się na historię sztuki, choć tu akurat podszedłem do pracy pragmatycznie. A dziś mi by pewnie to sporo pomogło...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rademenesie - czytam, co o zabytkach piszesz i podziwiam Twoją pasję ... też mi brakuje studiów z historii sztuki, na architekturze trochę tego było, po studiach wybrałam się na podyplomowe studium z konserwacji ale to nie to samo, oj nie to samo ... później pracowałam przy projektach z moim profesorem, wtedy chyba najwięcej się nauczyłam

      Usuń
  15. I mnie się wszystko wyświetliło przed oczami.
    Stare dzieje! Układy w czasach komuny, nie sprzyjały zwykłym śmiertelnikom.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a jak miały sprzyjać ?
      ja to jeszcze pół biedy, ale mój Tato, on nie mógł nawet startować na politechnikę bo miał brata księdza , czyli był wróg klasowy nr 1, żeby nie było to mu powiedzieli, że w ostateczności może zdawać na astronomię albo ekonomię ...
      co do astronomii to Tatko widział jedną gwiazdę, czyli moją Mamcię, więcej gwiazd oglądać nie chciał , została ekonomia

      Usuń
  16. A mnie, liceum plastyczne, olało! Liczyły się wówczas dzieci ministrów! Komuna na miliony fajerek!
    Mam olbrzymi żal do ówczesnego ustroju.
    Do dziś pamiętam tamte egzaminy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewciu - powoli zaciera się to, co wtedy było ... pamiętamy my ale młodzież ? młodzież pojęcia nie ma i teraz dawnym prawdziwym opozycjonistom, obalającym komunę, wykrzykuje precz z komuną ... tak historia się rozmywa

      Usuń
  17. Moja babcia miała byle jakie włosy, a mama gęste i długie, więc po obcięciu przez mamę warkocza babcia dała do zrobienia z niego treski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mija Mamcia i ja mamy włosięta raczej takie marne, podobno włosów mamy dużo, ale bardzo cienkie. jedyny plus tego, że siwiejemy to "gęstnienie" włosów, cóż włos siwy jest wprawdzie "mniej żywy" ale sztywniejszy i grubszy, wygląda więc że na głowie o wiele więcej :-)

      Usuń
  18. Jak ja mam to napisać, żeby tekst nie był seksistowski? Bo gdybym miał okazję Cię poznać w tamtym czasie, pewnie zakochałbym się bez pamięci i nie chodzi tu tylko o Twoją podobiznę na fotografii. Też faworyzowałem matematykę ;)
    Jedno jest pewnie, pięknie się wspomina takie lata.
    Pozdrawiam i przy okazji dziękuję za plusik.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Plusik z przyjemnością :-)
      Asmodeuszu - jeśli mam w życiu zmartwienie, to na pewno nie jest nim seksizm :-) zresztą seksizm to pojęcie bezwzględnie względne, zależy od podejścia ...
      Ja tam jestem starsza pani, do tyłu z nowinkami. Zupełnie mi nie przeszkadza różnica płci i jakoś tak nie jestem wojująca o docenienie mojej roli. Mam kuzynkę bardzo feministycznie nastawioną, kompletnie nie może się ze mna dogadać. Hania nie czujesz się w pracy lekceważona przez mężczycn ? nie ... nie czujesz się gorsza ? nie ... nigdy się nie czułaś ? nie . No co ja mam na to poradzić, że nie. Świat jak na mnie jest trochę dziwny ... słucham sobie dialogu serialowego o napadniętej dziewczynie : "dlaczego nie odprowadziłeś Bożenki? bo nie chciała i jeszcze w parku było jasno"
      noooo w moich czasach seksizm dziękować Bogu był i mężczyzna mężczyzną prawdziwym też był, gdybym nawet nie chciała i było w parku jasno, to by szedł 10 kroków za mną , na wszelki wypadek bo kobiety się broniło i już ...

      Usuń
  19. TOSIA.
    3.c.d.

    Tosia ma siostrzyczkę. Prawda nie psią, ale kocią.
    Trochę większą od dłoni.
    Ludzka Dziewczynka wracała ze szkoły.
    Jesienna mżawka. Zwiędłe liście. Zimno.
    Podmiejska droga.
    Biało - czarna kuleczka na środku drogi.
    Małe wołające o litość kociątko.
    To tylko chwila.
    Nieuważny kierowca przejedzie zagubione istnienie.
    Deszcz coraz bardziej zacina. Kocie dziecięce błaganie.
    Pewnie Dobry Bóg wystawił na próbę Dziewczynkę.
    Mama Dziewczynki nie znosi kotów.
    W domu już jest psie dziecko - Tosia.
    Kłopotów co niemiara.
    Niemowlę kocie w dłoniach. Biało - czarna kuleczka.
    Mamo… ! Przepraszam… ! Taki biedaczek…
    W domu ciepło. Pipetka i ciepłe mleczko.
    Usnęło kociątko owinięte szalikiem.
    Kuweta i piasek. Kociątek mądry. Czyścioszek.
    Śpi z Dziewczynką. Zabawy z piłeczką i mruczenie szczęśliwe.
    Dzień za dniem w pogoni za następnym.
    Kociątkowi pokazano Tosię.
    Prycha kotek na pieska. Odstrasza zwierza.
    Tosia dobroć anielska, gotowa zalizać.
    Mżawka jesienna za oknem.
    W domu zwierzyniec radosny.

    A. T

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. DZIĘKUJĘ ...
      już całość pięknego wiersza o Tosi na kresowymdrzewie

      http://kresowedrzewo.blogspot.com/

      Serdecznie zapraszam wszystkich do odwiedzania blogu, którego gospodarzem jest poeta Pan A.T.
      PIĘKNE WIERSZE TO PRAWDZIWA UCZTA DUCHOWA
      ...

      Usuń
  20. HANIU KOCHANA
    A JAKŻE BYŁAM, CZYTAŁAM TWÓJ WSPOMNIENIOWY POST.
    WYBACZ, ŻE NIE NAPISAŁAM CHOCIAŻ JEDNEGO ZDANIA.
    OSTATNIO MAM OGROMNE ZALEGŁOŚCI. MAMY JESIEŃ ALE SZYBKIMI KROKAMI ZBLIŻA SIĘ ZIMA. DZIEŃ JEST KRÓTKI. GODZINA, DWIE A PRACY W OGRODZIE JESZCZE TROCHĘ ZOSTAŁO.
    SERDECZNIE POZDRAWIAM:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj ta jesień Lusiu, zbyt szybko przychodzi i zbyt szybko odchodzi ... coraz szybciej jak w jakimś zwariowanym tańcu, czasu coraz mniej ...

      Usuń
  21. Malinko,jesteś absolutnie CUDOWNA!Kocham Cię absolutnie i beznadziejnie..Eeech,co Ty o tym możesz wiedzieć,Tygrysico Okrutna..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Waszku - sadzą w kominie :-)
      ależ się cieszę, że zajrzałeś !
      już nawet chciałam hop, hop ... ale tylko echo grało ...

      Usuń