KTÓRY MIAŁ NASTĄPIĆ
Jestem taka szczęśliwa, pierwszy krok w dorosłość za mną ! Nawet biały kołnierzyk nie przeszkadza, wszyscy na początku takie mamy, dopiero potem ubierzemy z dumą "gimnazjalny" mundurek. Tak, tak, gimnazjalny. Wtedy często w domach mówiło się na ogólniak - gimnazjum. To był taki nostalgiczny ukłon w stronę "przedwojenności".
wtedy jeszcze
nie byłam okularnicą
Nasza trójeczka kujonów, Andrzejek, Henio i ja, oczywiście razem ! Zgodnie wybraliśmy sobie klasę matematyczno-fizyczną. Klasa trafiła nam się świetna, a jacy świetni nauczyciele !
Niezbyt już zgodnie wybieraliśmy kółka
zainteresowań, razem tylko matematyczne, dodatkowo Andrzejek chemiczne, Henio fotograficzne, a ja polonistyczne i teatralne. Za to wyjątkowo zgodnie odrabialiśmy lekcje. Wypracowania
czasem pisało się po dwa, bo chłopaki lepsi byli z pozytywizmu, a ja z
romantyzmu. Ile razy dostawałam kartkę pod ławką: masz jabłonie? i
zaraz kartka z mojego zielnika wędrowała do Andrzeja. Masz chleba ?
jak dawniej pisałam do Henia i zaraz pod ławkami wędrowała do mnie bułka z
kiełbasą, Bułkę sobie zjadałam, jak się pani odwróciła ... taka byłam.
Tacy byliśmy. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Jak przyjaźń to
na zawsze.
*
MOJA SZKOŁA
MOJA SZKOŁA
Na zdjęciu niżej mnie nie ma. Jak widać zdjęcie z internetowej strony.
Kto wie, może jestem akurat w szkolnym sklepiku, może przycupnęłam na schodach, albo siedzę w klasie ?
Moja klasa to gabinet niemieckiego, ten z jednym pomarańczowym
kwadracikiem. Dwa kwadraciki ma gabinet języka polskiego, a trzy - matematyczny. Gdzieś tam przecież jestem, bo zdjęcie z moich szkolnych czasów.
Nie wiem czyje to jest zdjęcie, znalazłam na portalu miejskim. Dla mnie na tyle jest ciekawe, że widać na nim moje dwie szkoły. Jest nowa stara szkoła (podstawówka) i stara nowa szkoła, czyli ogólniak. I jeszcze do tego dwie nasze klasy widać.
.
Trochę koloru z internetu. Takich zdjęć nie mam, mam tylko czarno-białe.
*
MOJA KLASA
MOJA KLASA
Matematyczno fizyczna z językiem niemieckim. O, jak ja tego wrednego niemieckiego szczerze nienawidziłam !!! Straszliwy był ze mnie językowy tumanek, a do tego wychowawca był nauczycielem niemieckiego, a do tego miałam moich dwóch przyjaciół - dwa lingwistyczne sokoły. Wszystko to mieszanka dająca w rezultacie kompletny analfabetyzm. Ja do dzisiaj po niemiecku ani rączką, ani nóżką. Robiłam kiedyś projekt dla Fundacji Polsko Niemieckiej, przykro mówić - z tłumaczem ! Wstyd ciężki.
Pomarańczowe kwadraciki, jak w podstawówce - Heniu, Andrzej i ja.
*
NAUCZYCIELE
KTÓRYM TYLE ZAWDZIĘCZAM
NAUCZYCIELE
KTÓRYM TYLE ZAWDZIĘCZAM
Jest tu nasz Dyrektor, pierwszy od lewej, jest Pan od rysunków, pierwszy od prawej, ten z fajką, jest egzotyczny Pan od angielskiego, jest nasz Wychowawca, Pani od historii, chemii, Pani od fizyki, rosyjskiego i przede wszystkim dwójka, o której chciałabym opowiedzieć - Pani od polskiego i Pan od matematyki. Stefania i Stefciu, bo takie nadaliśmy Im "imiona".
*
PANI OD POLSKIEGO
STEFANIA
PANI OD POLSKIEGO
STEFANIA
Surowa, wymagająca, wydawać by się mogło zimna, w rzeczywistości ciepła i całym sercem za nami, uczniami. Język polski to była, nie tylko dla mnie, przyjemność. Konikiem Stefanii był teatr. I teatr żywy, i teatr telewizji. A wtedy teatr telewizji był u nas na wysokim poziomie. Repertuar od Wielkich Romantyków, przez Fredrę, Anatola France'a do Kafki czy Aleksandra Ścibor -Rylskiego. Skoro teatr był pasją Stefanii, to stał się naszym obowiązkiem. Żadnych wymówek - poniedziałkowy wieczór obowiązkowo przed telewizorem, we wtorek nasze recenzje i dyskusja. Do teatru był osobny zeszyt, każdy spektakl opisany, a jeśli komuś udało się kupić Ekran albo Teatr i recenzje wkleić, to mógł spodziewać się plusika w dzienniku. Musieliśmy obowiązkowo wiedzieć, co w teatralnej trawie piszczy. Musieliśmy znać krytyków teatralnych i literackich. Ja akurat miałam teatralnego fisia, z chłopakami było jednak gorzej, żadna siła ich do tego telewizora nie była w stanie przywiązać. Zgadnijcie - kto korzystał z mojego zeszytu ? komu streszczałam spektakle ? Spokojnie - ćwiczenia z niemieckiego bez skrupułów odpisywałam od obydwu.
Stefania uczyła nas wyrażania myśli w sposób barwny, ale syntetyczny. Wypracowania wcale nie musiały być tasiemcowe. Promowała te krótkie i celne. Uczyliśmy się robienia konspektu, pisania długiego tekstu a potem obierania tego tekstu ze zbędnych słów, tak, jak obiera się z łusek cebulę. Nie pytała: co poeta miał na myśli, pytała co ty masz na myśli
Gabinet języka polskiego. Obok tablicy stała szafa z książkami i szafka zamykana na klucz. W szafce było coś, co lubiliśmy najbardziej - płyty. Stefania przynosiła nam do szkoły swoje prywatne płyty Demarczyk i
Niemena. Ona, starsza wówczas Pani, spróbowała między przebojami
przemycić „Bema pamięci żałobny rapsod” a my słuchaliśmy z wypiekami. Potem, na lekcjach, nikt nie miał z Norwidem kłopotu.
Monologi romantyczne – druga cudowna płyta, w cudownym wykonaniu Ignacego
Gogolewskiego. Ten głos, zwłaszcza w dziewczęcych sercach, wywoływał
leciutki dreszcz i nagle sprawą istotną życiowo stawał się dylemat – czy
Kordian poczuł coś i wszedł na górę, czy też odwrotnie, wszedł i wtedy
poczuł. Czy wyobrażacie sobie teraz młodzież która by sobie taki problem
wymyśliła ?! A my zażarcie kłóciliśmy się po lekcjach, całe popołudnie, aż
w końcu zapadł zmrok i chłopcy musieli Panią i nas do domu odprowadzić,
bo ciemno się zrobiło …
W tych czasach gimnazjalistki dziko, acz platonicznie, kochały się w aktorach. Oczywiście taka miłość i mnie nie mogła ominąć. Pamiętam, na biurku postawiłam sobie fotografię, którą pracowicie wycięłam z "Ekranu" i jeszcze podkleiłam na tekturkę. Namiętnie, aaach, wzdychałam do tego zdjęcia, wkuwając teksty wieszczów. Pewnego razu odrabialiśmy lekcje i nagle Heniu nie wytrzymał:
- wyrzuć to paskudztwo !
- jakie paskudztwo ?! ani myślę !
- to co mam zrobić, żebyś wyrzuciła ?
- zjedz te stokrotki ...
Zjadł, cały bukiecik, który mi przyniósł ... rady nie było, z tryumfem zdjęcie (fotografia wyżej) podarł i wyrzucił do kosza. Eeech … ta nasza młodość.
Ale wracam do Stefanii. Bardzo ceniła gdy na klasówkach pisaliśmy o poetach, czy pisarzach,
nie objętych programem, nawet ideologicznie niewskazanych. Czytaliśmy
wtedy swoje wypracowania, na głos, Pani dopowiadała i dyskutowaliśmy.
Lubiliśmy szczególnie, gdy dyskusja schodziła na wiersze miłosne, dość,
jak na owe czasy śmiałe. Czekaliśmy na te lekcje. I na popołudniową
zabawę w teatr też.
Nie zapomnę jak grałam panią de Calergis w utworze
Norwida "Beatrix". W pewnym momencie miałam koledze, znaczy Norwidowi, posłać
hmm, uwodzicielskie spojrzenie, wziąć go namiętnie za rękę, a potem pogłaskać
po twarzy. Noooo nie powiem, dochodziłam do tego głaskania i - stop !!!
nie wychodziło mi za czorta, chociaż kolega Norwid diablo był
przystojny. W końcu Stefania postanowiła mi pokazać, jak to się robi, ale
też trochę była zażenowana i skończyło się ogólnym śmiechem. Pewnie się dziwiła, co ja taka nagle nieśmiała jestem. Cóż, Pani
nie miała pojęcia, że w ławce obok siedział kolega Andrzejek, którego Amor, podobnie jak i mnie,
strzałą celnie ugodził i ja w żaden sposób nie mogłam głaskać po buzi
innego kolegi, choćby i samym Norwidem był ! Takie były czasy, dzisiaj to
pewnie całkiem dziwne się wydaje.
Obok mnie, na zdjęciu, mój przystojny Kolega Norwid, którego wcześniej uwodziłam, a nawet (jednak) pogłaskałam po buzi. Heniu zasadził się, by moment głaskania uwiecznić. Nie udało się biedakowi, hi, hi, hi, perfidnie odwróciłam się w drugą stronę.
Ale się Heniu zemścił - przykucnął i zrobił to zdjęcie z żabiej perspektywy.
W takim skrócie wyglądam koszmarnie, ale pal sześć, innego nie mam. W tle nasz gabinet języka polskiego.
A tu oto, na moim młodszym braciszku, ćwiczę sceniczne uwodzenie. Koleżanka z aprobatą się nam przygląda, a fotografuje wiadomo - Heniu.
*
PAN OD MATEMATYKI
STEFCIU
PAN OD MATEMATYKI
STEFCIU
Zaimponował
nam sposobem bycia, lekkim, ciętym, dowcipem i elegancją w każdym calu.
To był taki prawdziwy rycerz w służbie Królowej Nauk. Nie muszę dodawać, że
żeńska część szkoły patrzyła w niego, jak w obrazek.
Jak tylko Stefciu "nastał" w
naszej klasie wprowadził swoje porządki. Zebrał nas do kupki i postawił nam pytanie - co
zamierzacie ? kto z was chce tylko zdać maturę, a kto iść dalej, na
studia ? Mieliśmy się dobrze zastanowić i dać mu za kilka dni odpowiedź .
Klasa podzieliła się mniej więcej na połowę. Po decydującej rozmowie
Pan oświadczył : w klasie są dwie tablice - ta od okna będzie dla
uczniów do matury, ta od drzwi dla uczniów na studia. Jak patrzę wstecz,
to sobie myślę, że dzięki tej decyzji jestem architektem.
gabinet matematyczny - tablica po naszej stronie
zdjęcie kiepskie, ale prawdziwe
To nie był taki sobie niewiele znaczący podział. Na jednej tablicy
pojawiały się zupełnie inne zadania, niż na tej drugiej. Zadania na
naszej tablicy rozwiązywaliśmy do momentu osiągnięcia "teoretycznego"
wyniku, wtedy następowała komenda - "siad ! reszta to
banalne rachunki". Na drugiej tablicy oczywiście wartości liczbowe się
podstawiało. W czasie lekcji, to pół biedy, ale w czasie klasówek !!!
Pan postanowił wtłoczyć w nasze młode głowiny, że uczymy się nie dla
stopnia, a dla siebie. Ech, my słyszeliśmy, że na piątkę to umie Pan
Bóg, na czwórkę Pan Nauczyciel, a na trójeńkę my, jak się dobrze
postaramy. Nooo fajnie, ale oni takich kryteriów nie mieli. To, co
pojawiało się na ich tablicy było zgodne z programem i z tym, co w
książce od matmy. To, co się pojawiało na naszej, to już była zupełnie
inna broszka, daleko poza szkolny program.
Oczywiście w klasie pojawiły się natychmiast paradoksy, jeden uczeń za
normalne zadanie, rozwiązane prawidłowo, dostawał lepszy stopień, niż
inny uczeń za karkołomną matematyczną łamigłówkę, rozwiązaną z
opuszczeniem drobiazgu po drodze. Gdy ktoś "do matury" zapomniał wpisać
dziedziny, przy badaniu funkcji, to Pan obniżał trochę stopień, pouczał,
że należy zawsze określać i dopiero w ostateczności słodkim głosem
pytał - Iksińska, co to są za liczby ? cicho ... co to są za liczby? ...
cicho (Iksińska nie wpadła na pomysł, że rzeczywiste) no, co to są za
liczby Iksińska ??? siad ! dla ciebie wszystkie liczby są urojone !!! Z
nami się tak nie patyczkował, jak zapomniałam o dziedzinie, to pomimo
bardzo trudnego dowodu, prawidłowo przeprowadzonego - lufa !!! Dlaczego
dwója ? przecież ja dobrze rozwiązałam. Dobrze ? a niby dla jakich to liczb
dobrze ? może zespolonych, co ??? nnnie, wiadomo, że dla rzeczywistych.
Komu wiadomo ? tobie Anna ? takie wiadomości, to psu na budę, dwója bez
gadania. Tak to zapamiętywało się, na całe życie, że bez dziedziny D=R
wszystko psu na budę i figa prawda. Tak to Pan od matematyki uczył nas
precyzji. Oj, ciężko nam się było przyzwyczaić, że stosował dwie różne
skale, do oceny naszej wiedzy. Stopnie w naszej klasie były chyba
najbardziej niesprawiedliwymi stopniami w szkole. Rady jednak nie było.
Najgorzej mieliśmy z wytłumaczeniem tego rodzicom. Na szczęście w tych
czasach, w takim przypadku, rodzice raczej nie wpadali do szkoły z
dzikim krzykiem, że ich dzieci są psychicznie maltretowane, a kiedy
dzieci słyszą - "otworzyć okna, orłów nie ma, nie wylecą " to są
poniżane i szkoła wpędza je w kompleksy. Pan Królową Nauk kochał.
Różnymi sposobami do tej matematyki nas zachęcał. Kiedy Stefciu
nadprogramowo zaczął wprowadzać nam całki i różniczki, a chłopaki jakoś
tak nie za bardzo się przykładali, to w końcu im wypalił - no panowie,
całka to w staropolskim języku dziewica, a wy do dziewic jak do jeża,
nie wstyd wam? i co, wstyd było z tym jeżem, więc chłopaki się do całek
zabrali ochoczo. Ja sobie na całe życie życie zapamiętałam jedną radę.
Pewnego dnia Pan przystanął przy mojej ławce, popatrzył jak się nad
zadaniem pastwię i powiedział: Anna - jak nie potrafisz prostą drogą, to
przez krzaki, namęczysz się ale dojdziesz. I to jest moja maksyma w
życiu zawodowym, zresztą nie tylko...
*
ŻEGNAJ SZKOŁO
WCHODZIMY W ŻYCIE
ŻEGNAJ SZKOŁO
WCHODZIMY W ŻYCIE
przed nami egzaminy na studia.
Zdjęcie zrobił na pamiątkę Heniek. Stoję koło Wychowawcy i prawie mnie nie widać, za to dobrze widać Andrzeja z lizakiem ode mnie. Lizakami pożegnałyśmy chłopaków, oni mieli dla nas kwiaty ... Rozpierzchliśmy się po świecie. Każde gdzie indziej. Czasem wpadamy na siebie - stateczne babcie i stateczni dziadkowie. Te same oczy, ten sam uśmiech, może nieco mniej włosów, może nieco więcej kilogramów ...
I tylko Andrzeja już nie ma ... i Henia już nie ma ...
i Pana od Matematyki ...
*
Co miało
przetrwać, przetrwało po kres.
Obydwaj chłopcy uśmiechają się do
mnie z góry, a ja coś im tam opowiadam, jak za dawnych dobrych
czasów ...
Panie Profesorze - wyfrunęliśmy z pańskiej klasy, kochamy ciągle Królową Nauk, a co do orłów ... hmmmm
Panie Profesorze - wyfrunęliśmy z pańskiej klasy, kochamy ciągle Królową Nauk, a co do orłów ... hmmmm