to pół nieba gwiazd pozamiata.
Urodziłam się w czepku. Nie powiem, przyniosło mi to szczęście w życiu ale początki tego szczęścia bardzo były trudne i pod górkę miałam.
A dokładnie rzecz ujmując to pod górkę mieli ci, co mnie kochali, o !
Po pierwsze urodziłam się paskudna ale to mały pikuś, z tego można wyrosnąć, gorzej, że urodziłam się z żółtaczką a w szpitalu zarazili mnie jeszcze jakąś paskudna bakterią. Ważyłam 2 600 byłam chudzieńka a na mojej cienkiej szyjce wyrósł ogromny czyrak, taki niespotykanie wielki. Nikt nie chciał się wtedy podjąć zoperowania czegoś tak małego i chuderlawego, jak ja. Wieszczono mi już nawet bliski koniec ... ale przecież w czepku się urodziłam ... czego lekarze nie mogli, to położna starym, wypróbowanym, przedwojennym sposobem ... przykładali mi poduszeczki z gorącym prosem i wrzód pękł - przeżyłam, wyćwiczyłam sobie przy okazji struny głosowe a rodzicielom nerwy.
Na długo szczęścia nie wystarczyło, jak tylko szyja się zagoiła nabawiłam się kokluszu. Dzisiaj młodzi pewnie nie wiedzą co to, ale wtedy młodzi dobrze wiedzieli. I znowu żadne lekarstwa nie chciały na takiego chuderlaka działać. Tym razem pomógł zaprzyjaźniony lekarz ... ni mniej, ni więcej, zalecił moim rodzicielom długie spacery z wózkiem, mieli mianowicie spacerować aż na odległe przedmieście i wozić mnie tam i z powrotem, wzdłuż wiejskiego zdroju czyli, za przeproszeniem, gnojówki. Powietrze wiejskie zadziałało, koklusz minął. Żeby nie było zbyt cudnie to zaraz zaczęłam chwytać anginę, za anginą. Wykańczałam kamienicę wrzaskiem a mój tatko nocami wkładał mnie do wózka, przywiązywał sznurek z jednej strony do rączki wózka a z drugiej do dużego palca u nogi. Jak zaczynałam serenadę wózek szedł w ruch bez wstawania z łóżka. Sąsiedzi woleli stukot kółek niż moje wrzaski. Chuchanie i dmuchanie, chowanie mnie pod klosz nic nie dało, w końcu lekarz wpadł na pomysł - posadźcie ją na śmietniku, może się uodporni.
Koniec końców postanowiono na dobre zmienić mi klimat. Mamusia spakowała manatki i wyjechała ze mną na całe lato w rodzinne strony Tatusia, czyli do Sieniawy, nad San. Do domu Dziadków.
To tutaj
Widać, że dość duża już byłam. Dochodził mi prawie drugi roczek. Jak to w życiu bywa podobne kłopoty miała też siostra mojego Tatusia, ciocia Lusia. Dobrały się dziewczyny jak w korcu maku. Lusia przytargała do Dziadków dwoje dzieci, dwóch moich kuzynów: starszego ode mnie o dwa lata Januszka i Kubusia, dziewięciomiesięczne niemowlę. No cud był u Babci Zofii bo jeszcze inne dzieci tam gościły. Pewnego dnia rodzina hurtem gdzieś się wybrała, zabrali ze sobą dzieciaki, nawet starszego Januszka. W domu zostały dwie młode mamy, same, tylko z dwójką najmłodszych czyli z Kubkiem i ze mną.
Normalnie nic by się nie działo no ale kozy i diabeł, drzewo i ogon, wszystko na raz . Pech chciał, że na chwilę zostawiły mnie samą w ogrodzie. I ta chwila wystarczyła ! Pierwsze, co zrobiłam, to się skaleczyłam. Żaden dramat, powrzeszczałam trochę i wszyscy myśleli, że spokój będzie. I był, ale krótko. Nagle okazało się że mam potworną gorączkę i drgawki. Przerażone dziewczyny wpadły w popłoch. To nie były czasy karetek, zespołów reanimacyjnych i przychodni w pobliżu. Szczęściem niedaleko mieszkał doktor. Przyszedł, popatrzył, zbadał i wydał wyrok - tężec ... Niewiele mogę paniom poradzić, nie mam ani leków, ani możliwości, jedyna szansa jechać do Stalowej Woli, tam może być ratunek. Łatwo powiedzieć, gorzej wykonać. Wprawdzie w Stalowej mieszkała druga siostra Tatusia ale to mała pociecha ...
Nooo, możecie sobie wyobrazić - dziewczyny same, oprócz mnie drugi niemowlak, pieniędzy przy sobie nie mają a tu jeszcze San wylał, prom nie chodzi i o przeprawie mowy nie ma. Całkiem straciły głowę ale wyrok wisiał nade mną, więc szybko się pozbierały. Jedna została z maluchami a druga pobiegła po ratunek. Nikt jednak nie chciał ryzykować przeprawy przez wzburzoną rzekę. Uparła się aż w końcu spod ziemi wytrzasnęła starego przewoźnika, prawie na klęczkach ubłagała, żeby zaryzykował i ratował. I tak w piątkę przeprawiali się małą łódką przez rwący, rozlany San. Stary przewożnik, dwie zdesperowane młode dziewczyny z dwójką dzieci na rękach.. Dlaczego Lusia nie zostawiła komuś z sąsiadów swojego Kubusia tego nikt nie rozumiał, Ona chyba też, ale działały pod wielką presją, czasu na zastanawianie nie było.
Do Stalowej Woli dotarły wieczorem a tu znowu bies ogonem machnął.
Nie dość, że oberwanie chmury, to jeszcze w całym mieście zgasło światło. Wujek ze świeczką próbował ogarnąć sytuację. Oczywiście okazało się, że i tu pieniędzy nie ma. Po ciemku poleciał na najbliższą plebanię i od zupełnie obcego księdza pożyczył. Zdążyli do lekarza, potem do szpitala. Udało się mnie uratować.
Co tam diabeł, ogon, drzewo i kozy. Miałam szczęście.
Czepek ? nie, to nie czepek, to Ktoś, kto kocha mnie bardziej niż siebie, Ktoś, komu żadne niebezpieczeństwo, żaden strach, żadna woda ani ogień nie stanie na drodze, kiedy ja potrzebuję ratunku.
*
z przyjemnością polecam Malina M *
jeśli podobał Ci się ten wpis
to wejdź na liiil i zagłosuj
Raz słodko, raz gorzko.....
OdpowiedzUsuńjak w życiu ...
UsuńCieszę się Adamie, że tu trafiłeś
Byłaś wprost cudownym dzieckiem (w podwójnym znaczeniu :-).
OdpowiedzUsuńnooooooooo - "cudownym jak jasny gwint :-)
UsuńJa tez sie urodziłerm w czepku ale choroby mnie sie nie imały. Bieganie wzdłuż gnojówki hm..... muszę córce zapodać bo jej tez taka troszke cherlawa..............
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
To witaj w gronie :-)
Usuńale z gnojówką to dzisiaj bym nie radziła , alergii się można nabawić bo detergenty płyną "tym czymś" aż miło
chodziło pewnie o ostry zapach,który powodował wzmożone wydzielanie śluzu w nosie i cały mechanizm oczyszczania dróg oddechowych, uruchamiał się w sposób naturalny...
Usuńa JEDNAK CO FACHOWE SPOJRZENIE TO FACHOWE :-) a wiesz - to by się zgadzało z tym, co pisze Tomek, Jemu aplikowali spaliny ...
Usuńdzięki za pamięć i liiil :-)
ojejusie :D i teraz wiadomo czemu należy szczepić dzieci :D
OdpowiedzUsuńano :-) ale spokojnie - Domisiowi takie kataklizmy nie zagrażają, to nie te czasy, nie takie możliwości medyczne ... Ale fajnie, że wpadłaś :-)
UsuńHaneczko, bliski mi ten wpis, bo nawet wiem jak ten doktor mógł mieć na nazwisko i gdzie mieszkał. też miałem koklusz, a leczono mi go w ten sposób, ze kazano stać naprzeciwko wylotu rury wydechowej samochodu, motocykla. Ponieważ w tamtych czasach motocykl i samochód na wsi były rzadkością, a straż pożarna otrzymała nową motopompę i ćwiczenia odbywały się niemalże za oknem nad stawem, więc wdychałem te spaliny i ...koklusz minął.Do dziś lubię zapach spalin. Miałaś szczególna opiekę, albo Twój Anioł Stróż miał chody . Niech to będzie ten przysłowiowy "czepek ". Pozdrawiam, Tomasz
OdpowiedzUsuńChyba ma chody Tomku :-)
UsuńOczywiście, że to TEN doktor, wspaniały człowiek, leczył wszystkich , robił co mógłm mnie przecież jak mógł ratował ale dobrze, że nie ukrywał, że podał gdzie ratunek znajdą , dzięki temu jestem
Ten doktor mieszkał w takim ładnym domku z wieżyczkami niedaleko wylotu ulicy ku szosie głównej w stronę parku. Nazywał się Praier
Usuńzawsze chodzę tamtędy na spacer, zresztą to blisko Jadzi ...
UsuńZawsze z Danusią stajemy przed tym pięknym starym domem. Jest na nim napis "nasz dom pod dębem" a przynajmniej był jeszcze kilka lat temu, kiedy tam pojechałam ...
To nie to Malino, żebym życzyła Ci jeszcze więcej chorób, ale czytam Cię pasjami i zawsze żałuję , że to już koniec opowieści. I mam wrażenie że już to gdzieś Ci pisałam :)
OdpowiedzUsuńSerdeczności dla Bratniej Dusza - Dusza ważąca po urodzeniu 1800g. , Pa
oooooooo - to mnie przebiłaś Bratnia Duszo i to na całej linii ... ale za to ja urodziłam się w niedzielę ;-)))))
UsuńMój skarbie!Twoje pierwsze lata życia to całkiem jakby o mojej coreczce,nawet waga dokumentnie się zgadza i choróbska te same.To szczepionki którymi szczepiono w tamtych czasach powodowaly te ropnie na szyjkach maluszkow.Przez 15 lat była taka zła seria.Niektore dzieci chorowały ,niektóre nie.Moja coreczka miała tego ropnia chirurgicznie przecinanego i w zwiazku z tym miała pożniej wiele kłopotów.Dostawała luminaletki aby ją mniej bolało.Tak ,że widzisz Aniu twoja pieknie napisana opowieść obudziła we mnie wspomnienia.Czytam cię zawsze z zapartym tchem.Są to dla mnie bardzo ważne opowieści.Co do czepka - mój syn dzisiaj juz 55 letni pan tez urodzil się w czepku ale jakoś nie przyniosł mu on wielkiego super szczęscia.Co ja piszę ; jest bardzo szczesliwy ma od trzydziestu kilkulat tą sama zonę dobrą i bardzo piękna kobietę,dwoch synów i jest szczesliwym dziadkiem a ja przy okazji szcześliwą prababcią.Tak ,ze widzisz Aniu z tym czepkiem to jest tak ...........Pozdrawiam serdecznie i czekam na dalsze opowieści o twoim wspaniałym życiu.
OdpowiedzUsuńoj tak Halinko z czepkiem to różnie bywa ... ale nigdy nie wiemy jak by było bez więc zawsze możemy się, z przymrużeniem oka, cieszyć, że szczęście przyniósł ... Ja to pecha zdrowotnego miałam pewnie z tego powodum, że byłam wcześniakiem, urodzonym 3 tygodnie przed terminem, moja bojowa Mamcia wyfroterowała w sobotę podłogi a w niedzielę o 9 rano byłam na świecie. Ale jedno można mi na plus policzyć , byłam łaskawa dla rodzicielki :-)- urodziłam się za godzinę, od pierwszego bólu do pierwszego wrzasku, jak na pierwsze dziecko to mistrzostwo świata
UsuńWitaj Haniu z Malinowej Polany Pod Szpakowym Drzewem..Aleś Ty miała przygody! Mamma mia!
OdpowiedzUsuńoj Waszku - przygody to moja specjalność ... jak mawia moja Bratanica - ale z ciebie ciocia była aparatka :-) teraz to oczywiście ustatkowana matrona jestem, hi, hi
UsuńWitaj Haniu!
OdpowiedzUsuńJak widzę, to limit chorób wszelakich masz już za sobą. teraz jeno zdrowie pozostało. I tak trzymać. Być w czepku urodzonym, to wielka frajda.
Pozdrawiam serdecznie.
Michał
Michałku - z tym limitem, to ja wolę nie zapeszyć, bo wiesz - diabeł ogonem pół nieba .....
UsuńChylę czoła przed Twoim szczęściem. Z tego, co piszesz, nie miałaś prawa dożyć lat szkolnych. Swoją drogą to szczęście, że bywają, na przykład, przewoźnicy, którzy decydują się zaryzykować przeprawę przez wezbraną rzekę, widząc potrzebę obcych ludzi.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
To wielkie szczęście ... zastanawiałam się nad tym wiele razy ... tak sobie myślę, że lata 50-te to jeszcze czas w którym pamięć wojny była bardzo świeża , myślenie ludzi, ich stosunek do innych było inne niż teraz , inne trochę były wartości ... może się mylę
UsuńCzytałam z zapartym tchem. Tym bardziej, że opisałaś własne dzieciństwo.
OdpowiedzUsuńNależałam do dzieci chorowitych. Wszystkie choróbska po kolei zaliczałam.
Dobrze, że mieszkaliśmy w mieście, kłopotów mniej. Zwłaszcza, ze znalezieniem lekarza.
Pozdrawiam:)
tak sobie przypomniuałam teraz lekarza z mojego dzieciństwa. Były wtedy przychodnie ale lekarze do dzieci przychodzili do domu, często prywatnie. W moim mieście był taki bardzo znany lekarz, do dzisiaj pozostała o Nim pamięć. Przeżył Auschwitz. Był głębokim hyumanistą. Przyjmował prywatnie ale nie od wszystkich brał pieniądze, czasem jakaś babcia wychodziła z gabinetu z receptą i pieniędzmi na wykupienie. Nigdy nie odmówił, przybiegał nawet nocą. Wchodził do pokoju i z szerokim uśmiechem wołał - tu wujek, jak się masz , zaraz choróbsko pogonimy. Dzieci Go kochały i dorośli też. Pamiętam gabinet w starej wysokiej kamienicy ... wiesz - nigdy nie bałam się starego wujka-doktora
UsuńGdy byłam mała, też był taki lekarz. W dodatku miał wygląd dziadka z brodą. No i miał brzuszek , że hej! Mógłby , z powodzeniem, zastępować św. Mikołaja. Tak sobie wtedy go wyobrażałam.
Usuń:)))
TO BYLI LEKARZE Z DUSZĄ ... mieli podejście i szanowali w pacjencie człowieka
UsuńNie złe przygody miałaś Malinko...Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńjak każda , szanująca się, pierworodna latorośl ... w końcu rodziciele doświadczenia zdobywać na kimś muszą .... drugie dzieciątko już tak popalić nie daje :-)))
UsuńWITAJ HANIU!
OdpowiedzUsuńCIESZĘ SIĘ, ŻE JUŻ JESTEŚ!!!
MAM NADZIEJĘ, ŻE ZE SWOJĄ PRACĄ WYSZŁAŚ JUŻ NA PROSTĄ...
JA TEŻ CZYTAŁAM TWÓJ POST JEDNYM TCHEM!!!!!!!!!
NO, NO..... NIE UWIERZYSZ, ALE JA RÓWNIEŻ SIĘ URODZIŁAM W NIEDZIELĘ I NA DODATEK W CZEPKU...
I POWIEM CI JESZCZE, ŻE BYŁO TO W MIESIĄCU CZERWCU...
TO JESZCZE NIE WSZYSTKO, KIEDY MIAŁAM PÓŁ ROKU NA LEWEJ NÓŻCE ZROBIŁ MI SIĘ CZYRAK...MAM PO NIM ŚLAD.
POZDRAWIAM SERDECZNIE:)
wyszłam Lusiu a nawet obiecałam sobie solennie więcej zaległości nie robić ... czy mi to wyjdzie ???? trochę powątpiewam ...
Usuń------------------
To witaj w gronie w czepku i w niedzielę urodzonych :-))) a czerwcowe są Bliźnięta - to bardzo sympatyczny Znak Zodiaku ... urodziłyśmy się Lusiu pod dobrą Gwiazdą :-)
Ja bardzo długo miałam znamię na prawej nodze, znamię było powodem do wesołych przekomarzanek moich Rodziców a to z tego powodu, że tworzyło literę C , tak jak by ktoś ponakłuwał igłą. Widzisz - to przez Ceśkę, śmiała się moja Mamusia. Ceśka to była pierwsza dziewczyna mojego Tatusia :-)))
Kiedyś to nawet gnojówka była dla zdrowia dobrym lekiem na odporność::)))Teraz lepiej to omijać....Anulka Ty jesteś pod płaszczykiem Boga...byłaś i będziesz::))Faktycznie rodzice umęczyli się ,ale przez te choroby z pewnością odporności nabrałaś::)))....Ja też byłam chorowity...tez po porodzie dostałam czyraków na ciele i dostawałam zastrzyki ,lampy...wyleczyli mnie ,ale stawiali krzyżyk ,nawet ksiądz była obok mnie.Potem o dziwo wyzdrowiałam ,To złapała mnie krzywica,połamana byłam dziwnie i od nowa leki ,lampy...Koklusz też przeszłam .kaszel taki że sikałam gdzie stałam ,bo nie miałam siły zapanować nad tym....mama musiała radzić sobie z babcią, owijały nas w duże papiery pergaminowe nasmarowane były smalcem ..I leżeliśmy pod pierzynami ..Pociliśmy się jak szczurki::)) Oj była różyczka ,ospa wietrzna,świnka,odra...wszystkie choroby się przechodziło .Dzisiaj dzieci się szczepi i przez to są słabo odporne..My przechodziliśmy choroby ,i dlatego odporność była większa..Teraz z byle powodu dzieciaki chorują::)))Tu z katarem i kaszlem biegają sobie dzieciaczki i nie robią problemu ,Bo ma tak być ,maja latać po deszczu ,i samo przejdzie .U naszych znajomych dzieci maja po 40st,gorączki bo się zdarza,dadzą coś na zlikwidowanie i idą z nim na basen ,sauna ,latają boso ....ale co kraj to obyczaj...Fajne fotki ::)))A zobacz czy teraz się uda wejść z ciekawości::))
OdpowiedzUsuńDanuśka - ten płaszczyk, tę opiekę Boga to ja czuję przez całe życie ... Masz rację, przechodziliśmy wzystkie nieszczęsne choroby wieku dziecięcego. Na te ciężkie była szczepionka ale odry, świnki i wiatruwki były na porządku dziennym , przechodziło się je tylko raz ... ze szkarlatyną gorzej było bo wymagała pójścia do szpitala ... ale przed wojną - szkarlatyna zbierała śmiertelne żniwo, w czasie epidemii moi pradziadkowie wracali z pogrzebu jednego dziecka a w domu już drugie leżało ... i nie było leku , trzeba było patrzeć, jak umiera
UsuńNo ale to fatum już chyba przeszło ... nadziei pełnym?:)
OdpowiedzUsuńKłaniam nisko:)
Wachmistrzeńku - moja Babcia Waleria fatum odegnała, czerwoną kokardkę , od uroków, na rączynie zawiązała i fatum poszło w siną dal ... a tak poważnie to wcześniaki nadrabiają w końcu i jakoś dochodzą do normy ... że ja dochodziłam specyficznie ... cóż - świat do indywidualistów należy ...
UsuńDygam wdzięcznie Waszmości :-)))
Ha, wiem, dlaczego ze swoimi wnuczętami jeżdżę do wsi położonej kilka kilometrów od Sieniawy. Niestety tylko na dwa tygodnie, bo na więcej nas nie stać.
OdpowiedzUsuńadam
ciekawe co to za wieś. ???
UsuńDo tej pory tamte tereny są o wiele bardziej czyste niż nasze i takie jakieś mniej zurbanizowane. Chociaż Sieniawa bardzo wypiękniała, zabytki odzyskały świetność a i nowe rzeczy się buduje.Kocham Sieniawę bo to moje drugie, obok Złoczowa, rodzinne gniazdo. Szkoda, że mieszkam na drugim końcu Polski i że to tak daleko ... Ja bardzo dobrze odnajduję się w tamtym świecie, piszę w tamtym bo jednak trochę inny jest od tego, w którym żyję. I ludzie inni są , tęsknię za takim miejscem takimi ludźmi i za tym, by czas płynął w tamtym tempie , bo ono jest bardziej ludzkie, bardziej spokojne ... może to tylko złudzenie, bo przecież bywam tam tylko na wakacjach ... ech - nie byłam kilka lat. Tak dobrze rozumiemy się z Tomkiem bo On stamtąd ...
Czerce. Rzeczywiście, ludzie tam inni, bardzo bezpośredni i bardzo życzliwi.
Usuńadam
Już choćby wspominając swoje zabawy z dzieciństwa, uważam, że to cud iż tyle dzieci przeżywa!
OdpowiedzUsuńPiękne wspomnienie o okropnościach dzieciństwa ;)
ano cud Tetryku ... jak wspomnę moje niewinne igraszki z bratem to dziękuję Bogu, że w mojej bramie, na parterze mieszkał młody lekarz, jak sobie kuku zrobiliśmy to blisko było ...
UsuńPRZYWOŁANE WSPOMNIENIE MOJEGO OJCOWANIA DZIEWCZYNCE O LOSIE PODOBNYM DO PANI. Z NARODZENIEM DZIECKA SKOŃCZYŁA SIĘ BEZTROSKOŚĆ I MŁODOŚĆ.
OdpowiedzUsuńWKROCZENIE W DOROSŁOŚĆ. BEZSENNE NOCE, KOJONE MIŁOŚCIĄ, UŚMIECHEM
MALEŃSTWA. ROZPACZ W CHOROBIE, NADZIEJA. NA SERCU CORAZ TO WIĘCEJ RAN, WIDOCZNYCH NA KARDIOGRAMIE. BEZ MOŻLIWOŚCI SKARGI,
WIECZORNE KĄPANIE DZIECKA RADOŚĆ I SZCZĘŚCIE.
DZIWCZYNKA Z KUCZEM NA SZYJI OCZEKUJĄCA NA POWRÓT RODZICÓW Z PRACY. PIERWSZE WEJRZENIE PRZEZ SZYBĘ SZPITALNĄ I POWITANIE NARODZONEGO DZIECKA. WSPOMNIENIE DOZGONNE.
A. T
takie wspomnienia budują naszą toższamość ... takie wspomnienia budują nas ....
UsuńTeż jestem, Haniu, w czepku urodzony (wyszedłem "na sucho" po 10 miesiącach) i do szóstego roku życia przebyłem wszystkie zakaźne chroby, które atakują dzieci! Jeżeli odnajdę to foto, to prześlę Ci je mailem!
OdpowiedzUsuńbuzinki
Klaterku - wszelki duch ! ! ! ! ! !
UsuńWITAJ W KLUBIE ... będę czekała na fotkę :-)
Ja nie miałem czepka. Wręcz przeciwnie, bo urodziłem się 13 lipca. Już w pierwszych miesiącach życia z powodu tzw. angielki miałem okazję pójść za bratem, który zmarł zaraz po urodzeniu, ale mimo skrajnych warunków bytowych jakoś przetrzymałem. W dzieciństwie przytrafiało mi się wiele problemów podobnych do Twoich, ale podobno wszyscy tak mają. "Dziecko wychować - to kościół zbudować" - powiadali starzy ludzie i mieli rację.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
TAK TATULU - MOŻE DLATEGO JESTEŚMY TAKIM "SILNIEJSZYM MATERIAŁEM" NIŻ MŁODZI ... może dlatego i jakoś tak bardziej psychicznie zahartowani jesteśmy, może to od dzieciństwa pozwoliło nam oswoić się z tym że przeciwności są i będą ...
UsuńZapraszamy do dodania bloga w serwisie zBLOGowani! Mamy już ponad 3000 blogów z 22 kategorii, w tym stosunkowo niewiele blogów z kategorii polityka, dlatego serdecznie zapraszamy!
OdpowiedzUsuńNależy założyć konto jako bloger i w 2 krokach dodać bloga do serwisu. Nasz robot sam pobiera aktualne wpisy i prezentuje je tysiącom użytkowników którzy codziennie korzystają ze zBLOGowanych. Dla blogera to korzyść w postaci nowych czytelników i większego ruchu na blogu. Zapraszamy!
Dziękuję pięknie - skorzystałam z zaproszenia :-)
UsuńWzruszyłam się czytając Twą opowieść.Dobry Anioł nad Tobą czuwał oprócz miłości Twoich rodziców i bliskich.Ja nie nie urodziłam się w czepku,choć jak to gąsię lipcowe,małe,chude i pomarszczone,pewnie przeraziło niektórych i zrobili znak krzyża na mym czole,to jednak ja z uporem walczyłam o życie,które często raniło moje serce i stopy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
ep.
Pozdrawiam serdecznie i witam w klubie :chuderlaków" ... tali dzieci walczą z całych sił o przeżycie .. a co ich nie zabije, to wzmocni ....
UsuńHi,hi,hi... Chuderlaczku, pozdrawia cię "kluseczka" lub "polska pyza" z dziecięcych lat:)))
OdpowiedzUsuńwitam pyzę -kluseczkę :-))))
UsuńBet - co ma wisieć nie utonie , teraz to ja jestem dwojga imion: pyza-kluseczka
Cudownym bobaskiem byłaś Haniu serdecznie pozdrawiam
OdpowiedzUsuńniestety wrednawym nieco ;-))
UsuńPiękne są tego rodzaju sagi rodzinne, a Ty, Haniu, masz szczególny dar w ich przekazywaniu. Właśnie wróciłam z promowania w liiil, uzupełniłam zaległości... Nie widziałam Ciebie dzisiaj
OdpowiedzUsuńw google... Nie mam kiedy zajrzeć do Danusi i innych, zawsze coś się dzieje ... Pozdrawiam - Krysia