Wieczność to Miłość. Jeszcze w wieczności się spotkamy.
Gdy przyjdzie Czas. Ja w to wierzę.
Dzisiaj opowiem o odchodzeniu tych, których bardzio kochałam, którzy mnie wychowali i dzięki którym jestem, jaka jestem.
MÓJ DZIADZIU
Tyle słów o nim już napisałam, tyle wspomnień.
To będzie wspomnienie naszego ostatniego dnia.
Był ciepły wrześniowy dzień. 17 września. Mieliśmy tylko dwie lekcje, pognałam do domu bo wcześniej Dziadziu obiecał nam faszerowaną kapustę. Prawdziwą, złoczowską. Takie wielkie kapuściane głowy z liści kapusty przekładanych mięsem, coś zupełnie innego niż gołąbku ... duuużo czosnku i duuużo sosiku z zasmażką, nazywaną przez Dziadzia zaprażką. Zdążyłam wpaść do domu kiedy Dziadziu zbierał się na rynek, tak mówiło się u nas na targ. Załapałam się na tę wyprawę a uwielbiałam z Dziadziem tam chodzić. Na rynku było wszystko: szwarc, mydło, powidło, konie i monety. Do monet pognaliśmy jak te dwa rumaki. Dziadziu był zapalonym numizmatykiem a na rynku można było, jak mówił, prawdziwe białe kruki znaleźć. Latanie za krukami zajęło nam chyba z godzinę, potem ja zaciągnęłam nas do koni. Oj tam, konie to brzmi dumnie, raczej chabety wprzęgnięte w wozy z jarzynami. Dla mnie jednak to były rumaki i już. Kupiliśmy kapustę i szybko do domu. Piorunem zabraliśmy się do faszerowania, Dziadziu mięsko mielone przygotował już sobie wcześnie rano. Trzy na czwartą, jak rodzice z pracy wrócili, obiad był gotowy. Pyszna jak zawsze była nasza kapustka. Dziadziu uwielbiał to danie a my za nim też. Aż nam się uszy trzęsły. Chciało mi się strasznie oglądać zdobyte na naszej wyprawie monety ale lekcje czekały. U mnie w domu nie było zmiłuj, najpierw obowiązek potem przyjemność. Dopiero wieczorem, zamiast filmu, oboje z Dziadziem pochylaliśmy głowy nad albumem z numizmatami.
Obudziłam się w środku nocy, w domu panował dziwny ruch, wybiegłam do przedpokoju. Haniu, idź spać, Dziadziu trochę się źle czuje, jedziemy do szpitala, tak na wszelki wypadek. Tylko nie budź Witusia. Brat spał a ja się wystraszyłam. Z tego strachu poszłam do sypialni rodziców i wpakowałam się do ich łóżka, jakoś rażniej mi się zrobiło. Zaczęłam się modlić za Dziadzia ale usnęłam. Było już szaro na dworze kiedy ze snu wyrwało mnie głośnie pukanie. Pobiegłam otworzyć, myśląc że wracają i zapomnieli klucza. Ale za drzwiami nikogo nie było. Wróciłam do łóżka. Zasypiałam, kiedy znów ktoś zapukał. Pobiegłam szybko, na bosaka, za drzwiami znowu nikogo nie było. Co jest ! pomyślałam, spojrzałam na budzik, było po szóstej. Rodzice wrócili ze szpitala po ósmej. Sami.
Kiedy już szok przeminął pomyślałam - to był ON,
to Dziadziu pukał, przyszedł pożegnać się ze mną ...
Może bym i tak nie pomyślała, gdyby nie pewna historia. Działo się to w czasach, kiedy mój dziadziu był jeszcze kawalerem. Kiedy skończył pierwszy rok prawa nagle umarł jego ojciec. Nie było rady, trzeba było studia przerwać i pójść do pracy. Z pracą dla takiego studenta w Złoczowie nie było łatwo. Dziadziu wyjechał na Wileńszczyznę i tam zatrudnił się jako nauczyciel, w maleńkiej szkole, położonej na odludziu. Zimy były wtedy srogie. Szkoła stała pod lasem, jak śnieg zasypał drogi nie było lekcji, nie było też można wydostać się ze szkoły. Dziadziu mieszkał sam. Trochę strasznie było, bo nocami wilki podchodziły pod dom. Pewnej nocy Dziadzia zbudziło stukanie do okna. Otworzył, nikogo nie było. Wyszedł - cicho, głucho, zasypane śniegiem, żadnego śladu, żadnego tropu, nawet wilczych łap. Zrobiło mu się nieswojo ale pozamykał drzwi i poszedł spać. Kiedy śnieg trochę stopniał nadeszła wiadomość - umarł Dziadzia najmłodszy brat Edek. Miał tylko 21 lat. To było Edka pożegnanie, mówił Dziadziu ... Historia zatoczyła koło, ja usłyszałam tym razem pukanie i to było Dziadzia pożegnanie.
*
MÓJ TATUŚ
Tyle słów o nim już napisałam, tyle wspomnień.
To też będzie wspomnienie naszego ostatniego dnia.
Był ciepły wrześniowy dzień. 19 września. Wróciłam wcześniej z biura, bo Tatuś coś rano gorzej się czuł. Jak zwykle trzeba będzie po południu do szpitala, na krew, pomyślałam. Jak zwykle Tatuś przywitał mnie sakramentalnym - i jak w pracowni ? dobrze Tatusiu ! Ta nasza pracownia to było jego jego oczko w głowie, to było jego życie. Mógł pracować do końca a swoją pracę kochał, jak mało kto. Cieszył się że jest nam potrzebny, a my korzystaliśmy pełnymi garściami z jego doświadczenia. Kiedyś, kiedy był młodszy, pracował na trzy etaty: rano,w pracy, prowadził nadzory, po południu, w technikum, uczył a wieczorami, w domu, robił fuchy czyli projekty. Stanowisk się żadnych nie dochrapał, bo bracie księdzu był uważany za wraży element. Antek zapisz się do branżowych związków, bo inaczej nie mogę dać ci Srebrnego Krzyża, a powinienem dać Złoty, mawiał jego szef. Do niczego się nie zapiszę, wystarczy mi kiedyś żelazny albo i drewniany, odpowiadał niezmiennie Tatuś i dalej brał najtrudniejsze nadzory, najbardziej skomplikowane budowy. Potem przyszła Solidarność i wolność, o żadnych stanowiskach wtedy nie myślał. A potem, to już była emerytura. Śmiesznie mała, w najgorszym czasie, w jakim można było na emeryturę przejść. Wtedy akurat ktoś docenił pracę mojego Taty. Tatuś dostał propozycję zostania konsultantem do spraw konstrukcji, przy Konserwatorze Zabytków, na całe województwo. Byłam bardzo dumna . Wtedy właśnie Tatuś się rozchorował, propozycji już nie przyjął. Choroba spadła na nas jak grom z jasnego nieba. Białaczka. Późne stadium. Lekarze dawali miesiące życia. Żył jeszcze kilka lat. To były inne czasy, inne technologie medyczne. Stanęliśmy na głowie, żeby zrobić wszystko, co tylko jest możliwe, każdy sposób, każdy możliwy lek, każdą możliwą chemię. Ciężko było, bo Tatuś był bardzo dumnym mężczyzną, nie chciał żadnej finansowej pomocy od nas, to on miał nam pomagać. Tak krawiec kraje, jak mu materii staje, emerytura musi starczyć, mówił ... nooo na te wszystkie lekarstwa to rzeczywiście starczy, nie ma co. Nauczyłam się łgać jak pies. Bez mrugnięcia okiem. Wszystkie leki były oczywiście bezpłatne. Tatuś pracował w naszej pracowni i mieliśmy, dziękować Bogu, świetny układ. Była nas trójka, brat, ja i wspólnik, chłopaki łgali równo, jak ja. Zawsze inwestor dobrze płacił za projekty konstrukcyjne. Pieniądze przynosił Tatusiowi często nas wspólnik, żeby nie podpadało. No i nie podpadało. Z mieszkaniem było gorzej, bo właśnie je kupiłam, duże, wymarzone i cieszyłam się jak wariatka. Mieszkanie sprzedałam, oficjalnie, bo akurat naszej pracowni cofnęli kredyt inwestycyjny i pieniądze były potrzebne. Trafił się kupiec, który za to mieszkanie dał dużo więcej, niż moja cena kupna. Figa prawda ! sprzedałam z dużą stratą ale mieszkanie kupiłam na kredyt a jak w domu choroba, to o spłacaniu kredytu nie ma co myśleć, ważniejsze rzeczy są na głowie.
Najważniejsze, że pomimo choroby Tatuś mógł pracować, do ostatniego dnia. Miał komputer w domu. Nasi pracownicy go szanowali i lubili, bo u nas w pracowni atmosfera taka raczej rodzinna. A prawdę powiedziawszy ta nasza pracownia, czy jak kto woli biuro, ruszyło dzięki Taty nazwisku. W naszym zawodzie jak ma się nazwisko, to ma się na starcie ogromny kapitał, mając nawet same długi.
Tego ostatniego dnia usłyszałam jak zwykle - i jak w pracowni ? dobrze Tatusiu ! A potem , jak zwykle, spakowałyśmy Tatusia, Mamcia pomogła mu się ubrać, był bardzo słaby. Zawsze, kiedy krew spadała, było tak samo. Brat z Rysiem, asystentem, przyjechali samochodem, weszli na górę o pomogli Tacie zejść z 1-go piętra , właściwie to zrobili taki koszyczek z rąk i Tatuś usiadł a oni go znieśli. Z samochodu pomachał nam jeszcze ręką i uśmiechnął. Wtedy ostatni raz Go widziałam. W szpitalu jak zwykle dostał krew. Koło szesnastej zadzwoniliśmy, wszystko było dobrze, krew szła, Tatuś spał. O dziewiętnastej zmarł. Cicho, we śnie. Lekarz powiedział, że białaczka wchodziła w najostrzejsze stadium i zostały mu oszczędzone straszne cierpienie.
Minęło kilka miesięcy, zbliżały się moje urodziny. Pierwsze urodziny bez Taty. Bez kwiatów od Niego. Smutne. Myślałam sobie, czy On tam z góry pamięta ? Położyłam się wcześniej spać, bo wiedziałam, że następny, urodzinowy dzień będzie ciężki. Dokładnie o dwunastej w nocy zbudził mnie głośny dźwięk. Nieczynny od dwóch lat budzik wygrywał melodyjkę.
To było niesamowite. Kiedy zaskoczenie minęło pomyślałam - to ON, to Tatuś, w dniu moich urodzin przyszedł pożegnać się ze mną. Pamiętał ...
*
Dzisiaj, o ósmej rano, była Msza za nich obu.
Zapaliłyśmy Im w domu światełka, pachnące pomarańczą
Tam, w górze, na pewno czują ciepło płomyków,
przecież ciągle nas kochają ...
*
z zamyśleniem polecam Malina M *
strona liiil
Pięknie napisane .
OdpowiedzUsuńAneczko ze łzami w oczach zaczytałam się.Czytałam i nachodziły mi obrazy z mojego dzieciństwa..Szkoda że nie możemy cofnąć czasu..Ale wierzę ,że kiedyś się spotkamy po tamtej stronie :)Piękne wspomnienia Aniu...buziaczki wieczorne.
OdpowiedzUsuńPOŻEGNANIE TYCH, KTÓRZY ODESZLI.
OdpowiedzUsuńSzumią lipy na grobli.
W żałobnym kroczą kondukcie.
Wyszeptują imiona tych co byli.
Odeszli.
Szumią lipy na grobli.
Smutne wdowy płaczki.
Wyszeptują modlitwy za tych, co byli.
Odeszli.
Szumią lipy na grobli.
Pochylone nad stawem.
Opłakują tych, co byli.
Odeszli
Łzy liściowe bolesne.
Płyną, krążą na wietrze.
Opadają na groblę
jesiennym listopadem
A. T
Dziękuję!!!
OdpowiedzUsuńMusisz tak? Znowu ryczę!
OdpowiedzUsuńPiękny, cudny post, chociaż smutny.
Pozdrawiam Malinko:)
TYLKO DZISIAJ
OdpowiedzUsuńJan Kogut zmarł z głodu.
Deportowany na Sybir. Miał majątek w Zamostach,
tuż przy grobli w Brzeżanach.
Wywieziony wraz z żoną, młodą kobietą,
z dzieckiem urodzonym w drodze na Sybir.
Bezbronny wobec przemocy. Oprawcy wpadli
do domu. Kazali się zbierać.
Był przerażony. Ubrał żonę. Siebie.
Nie wiedział jakie rzeczy brać ze sobą.
Zawinął do koca figurkę Świętej Panienki.
Gipsowa. Półmetrowa. Rozmalowana.
Złożone do modlitwy ręce.
Takie figurki widujemy w kościołach i na odpustach.
Jechali z nami w jednym wagonie. Dzielili ten
sam los. Przemarzł. Kaszlał. Wygnańcy współczuli.
Dali jakieś ciepłe rzeczy do okrycia, ubrania.
Dzielili się żywnością. Miał Świętą Panienkę.
Jedyny znak chrześcijańskiego kultu. Szanowali.
Miał odwagę przemycić Matkę Boską.
Oprawcy zabraniali mieć krzyżyki. Biblie. Śpiewniki.
Posiadaczy tych rzeczy wyprowadzali z wagonu.
Nie wracali. W Janczer Pan Kogut nie stawił się
do wyrębu lasu. Miał sześćdziesiąt pięć lat.
Stary. Chory. Oprawcy uznali, że symuluje.
Nie dostał żywnościowych racji. Jego żona też
bez przydziału żywności. „Kto nie rabotajet
tot nie jest”. Hasło bolszewików.
Oprawcy litościwi. Przyznali prowiant dziecku.
Kubek zupy z dietskiego sada. Pół litra dziennie.
Każdego ranka Kogutowa przybiegała do przedszkola
z garnuszkiem. Kucharka nalewała pół litra zupy.
Gorącej. Pachnącej. Kogutowa zwierzęco głodna.
Biegła do domu. Upijała łyczek. Póżniej drugi.
Póżniej trzeci. Resztę zostawiała dziecku.
Skazańcy widzieli. Współczuli.
Wszyscy byli głodni, ale nie tak. Litowali się.
Znosili do ich domu mizerne kawałeczki chleba.
Trochę kaszy jaglanej. Kogutowa rozpaczała.
Zima. Przyszedł do naszego mieszkania.
Przyniósł w zawiniątku Madonnę. Postawił na stole.
Odwinął okrycie. Bolejąca Madonna na stole.
Zatopiona w modlitwie.
Mama postawiła przed starym
schorowanym człowiekiem miskę z kaszą jaglaną.
Porcja na pięć osób. Nasz dzienny przydział.
Miska stała przed Panem Kogutem.
Był głodny. Bardzo głodny.
Wziął łyżkę wyciosaną z drzewa i podzielił kaszę
na sześć części. Swoją mizerną działkę zjadł.
Odsunął miskę. Na nic namowy, ażeby zjadł
całą kaszę. Dostał kawałeczek chleba i herbatę.
Bez cukru. Nawar z liści jagodowych.
Nie znaliśmy cukru. Chleb zjadł. Herbatę wypił.
Ogrzał się. Odpoczywał. Burżujka rozpalona
do czerwoności. Pan Kogut rozgrzewał nogi,
wyciągnięte tuż przy piecyku, owinięte szmatami.
Kawałki gumy zamiast butów. Z opony samochodowej,
przewiązane sznurkami. Ojciec wyciągnął
spod pryczy swoje buty. Proszę ubrać.
Miał zapasowe. łapcie.
Pan Kogut rozgrzewał nogi. Milczał.
Myślami w Brzeżanach. Synowie. Córki. Żona.
Rodzinny dom. Łany pszenicy. Staw. Śłońce
A. T
"tot nie kuszajet" - takie zakończenie powinno być.
UsuńW stalinowskiej konstytucji z 1936 roku rozdział 12 zapisano :
Usuń"Кто не работает, тот не ест» - kto nie pracuje ten nie je"
A. T
TYLKO DZISIAJ c. d.
OdpowiedzUsuńRozmowy jaskółek.
Mama rozwiązała sznurki. Zdjęła gumowe
korytka. Szmaty. Owinęła stopy onucami.
Naciągnęła buty. Pan Kogut milczał.
rozgrzewał nogi.
Na odchodnym powiedział :
„Za waszą łaskę chcę wam podarować Madonnę”
Milczenie.
Na stole Madonna zatopiona w modlitwie.
Przed nami chory, głodny człowiek.
W jego domu głodne małe dziecko. Zrozpaczona żona.
Bez nadziei. Bez ratunku.
Na stole kawałek chleba z naszego
dziennego przydziału. Też jesteśmy głodni, ale mniej.
Mama zawinęła madonnę wraz z kawałkiem chleba.
Włożyła w ręce Pana Koguta. Powiedziała :
„Prosimy przychodzić do nas zawsze. codziennie.
będziemy czekali”. Zanosiła do ich domu
trochę chleba. Trochę kaszy.
Pan Kogut umierał.
Madonna na stoliku obok.
Zatopiona w modlitwie. Ręce zwarte w bólu.
Wygnańcy obok. Nieprzytomny. Głowa na poduszce.
Ktoś litościwy przyniósl. Ręce na kocu.
Czegoś szukają.
Zatrzymały się. Odnalazły chleb,
Tego chleba tu nie ma.
Wkłada do ust.
Przeżuwa chleb.
Tego chleba tu nie ma.
Zacicha. Ręce opadają. Odszedł.
Madonna obok. Zatopiona w modlitwie.
Mama zamknęła oczy męczennika.
Kobiety umyły zesłańca. Złożyły do trumny.
Ich twarze ?!
Staruszki. Wycieńczone głodem.
Pracą ponad siły. W łachmanach.
W porywie serca przyniosły resztki odzieży.
Ktoś koszulę. Ktoś spodnie. Ktoś inną część bielizny.
Przechodzone. Załatane. Czyste. Ostatni dar.
Ubrały. Stałem obok Mamy. Dziecku osiem lat.
Świadek męczeństwa. Kurza ślepota. Szkorbut.
Ręce. Nogi w strupach. To komary. Meszki.
Żywcem zżerają do póżnej jesieni.
Zima - wytchnieniem.
Dziecko głodne. W łachmanach. Przeżyje. Wróci.
Opowie.
Trumna z sosnowych surowych desek.
Pachną żywicą. W rękach krzyżyk wyciosany
z brzozowej gałęzi. Rozświetlony bielą.
Zaciśnięte palce.
Spoczął na prawosławnym cmentarzu w tajdze.
Madonna.
Dziecko. Żona Pana Jana Koguta
Zatraceni w tajgowym bezkresie.
A. T
Błogosławiona chwila śmierci, gdy odchodzi się, będąc kochanym. Tak odchodzili Twoi najbliżsi, a Ty Haniu napisałaś im najpiękniejszy pomnik.
OdpowiedzUsuńMalinko..wyciskasz łzy..Oj Ty to potrafisz!!! Szacun.
OdpowiedzUsuńC.D Specjalne,ekstra pozdowienia dla Pana A.T,który też potrafi łzę wycisnąć..
OdpowiedzUsuńA HOJ !
UsuńPANIE WASZKU ! A HOJ !
Tak bardzo pragnąłbym spotkać Pana
na wędrownym górskim szlaku.
A poki co :
ŚWIĄTKOWIE PRZYDROŻNI.
Na drodze spotkałem
dwóch świątków drewnianych.
Na kłodzie drewnianej siedzieli.
Było południe.
Słońce żarem płonęło.
Owce na łące beczały.
Na krzyżu przydrożnym
Chrystus cierpiał samotny.
Milczeli świątki drewniane.
Myślami po górach błądzili.
Może ojczenasz. Może zdrowaś.
Może się modlili.
A może czekali na wędrowca,
z flaszką wody.
Byli spragnieni.
A. T
Witaj Haniu.
OdpowiedzUsuńWielu z nas ma podobne wspomniena w swojej pamięci...
Niestety, bliscy odchodzą, nieraz zbyt szybko.
Pozdrawiam serdecznie.
Michał
Malinko,dziś święto..Co absolutnie mi nie przerzkadza,aby Ci powiedzieć,co miałbym Ci powiedzieć..W skrócie::A hoj,Malinko!!!
OdpowiedzUsuńMalinko,dotychczas czytałem tak pobieżnie..Ale teraz dokładnie i uświadomiłem sobie,że Cię KOCHAM!!!Tylko mnie nie bij,bo to nie moja wina..ot,stało się..
OdpowiedzUsuńHANIU,ROZCZULAJĄCY POST.
OdpowiedzUsuńBYŁAM WCZORAJ CZYTAŁAM I PŁAKAŁAM JAK BÓBR.
NIE POTRAFIŁAM NAPISAĆ ANI JEDNEGO SŁOWA.
CIĄGLE ZADAJĘ SOBIE PYTANIE DLACZEGO ODESZLI TAK WCZEŚNIE, DLACZEGO TAK BARDZO BOLI...
GORĄCE POZDROWIENIA DLA PANI DANUSI .
HANIU, ŚLĘ CI MOC SERDECZNOŚCI:)*
.Twój bóbr nikogo nie zastasza,urocxa kobietko !..A hoj! Nie pij pigwowki bo oślepniesz !
UsuńWaszku a Ty co piszesz takie brednie ,Nie słyszałam by po pigwówce można stracić wzrok::)
UsuńTo Święto, Haniu, nie tylko sprawia, że odeszli Bliscy powracają do nas. S powracamy do pożókłych kalendarzy i starych pamiętników, na nowo oglądamy czarno - białe zdjęcia.
OdpowiedzUsuńTyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono.
ściskam
It was very touching, Haniu!
OdpowiedzUsuńBardzo piękny post.
OdpowiedzUsuńDziękuję za komplement
Usuńpost jest po prostu prawdziwy ...
Anulka odpowiedziałam u mnie w sprawie kawy::)),ale tu tez napiszę.. najlepiej zaparzyć sypaną ,czy z ekspresu.Wlej śmietankę lub mleczko w sam środeczek i patyczkiem szybkim ruchem delikatnie rysuj wzorki::))Nie jest to łatwe ja za którymś tam razem dałam radę ,ale Tobie może udać się za pierwszym podejściem ::))Ucz się i jak coś zmalujesz melduj i chwal się::))))))
OdpowiedzUsuńa juści - zamelduję :-))))
Usuńna pierwszy rzut pójdzie owieczka ...
hmmm - mam nadzieję, że będzie piękna, z loczkami ...
gorzej jak mi jakaś wymoknięta nutria wyjdzie ....
Aniu Droga Jak czytam twoje posty to serce mi po prostu rośnie ,że są jeszcze tacy ludzie,rodziny jak Ty i Twoja rodzina.Aniu Ty musisz te wszystkie wspomnienia zebrac zebrać w jednym grubym tomie.Taż to nawet scenariusz na prawdziwie polski film.Anusiu nie masz pojecia jak się spłakałam czytając ten wpis.Niech ci Bozia da jeszcze długie lata życia abyś mogła pisać i wzruszać.
OdpowiedzUsuńBardzo ładnie napisane, czekam na więcej opowieści z cyklu historia mojej rodziny.
OdpowiedzUsuńBĘDĄ :-) MASZ TO JAK W BANKU
UsuńTak pięknie napisałaś, wzruszyłam się. Zwłaszcza czytając o Tacie. Mam podobne przeżycia związane z Jego odejściem. Też odszedł z powodu raka, niestety bardzo szybko - niecały rok i... straciliśmy z bratem tatę. Sporo było jeszcze do pogadania, sporo do wyjaśnienia. Nie zdążyłam, zawsze człowiek z czymś nie zdąży, nawet gdy wie, że zostało już mało czasu. Pozdrawiam cieplutko
OdpowiedzUsuńNigdy nie jest dosyć, nigdy nie jest wystarczająco ... zawsze zostaje oprócz bezgranicznej pustki poczucie - nie zdążyłam, zapomniałam, tego nie zrobiłam, to mogło być inaczej ...
Usuń