AUTOPORTRET
z pędzlem w zębach
i Królową Nauk
Dlaczego akurat Królową, ano matematyce zawdzięczam to, że zostałam architektem. Matematyce, a dokładniej mówiąc naszemu Matematykowi. Ale od początku: ja jestem z wyżu demograficznego, wtedy dostanie się na architekturę bez
punktów za pochodzenie, graniczyło niemal z cudem. Zdecydowana w szkole to ja
byłam "dziko". Raz chciałam być reżyserem, drugi raz znowu chirurgiem ... hmm, nie da
się ukryć pokrewne profesje. Moi dwaj przyjaciele niezmiennie wybierali
się na politechnikę. W ostatnim tygodniu, przed składaniem papierów,
nagle mnie oświeciło - też idę na politechniczne studia.
Najbardziej kochałam język polski i Królową Nauk, a że od zawsze
lubiłam rysować, to połączyłam te elementy i wyszła mi architektura.
Problem w tym, że ludzie zdający na architekturę, zwykle rok albo i dwa,
uczyli się prywatnie rysunku. Ludzie w technikum budowlanym mieli taki
przedmiot, jak geometria wykreślna, w ogólniaku tego nie było. Problem w
tym, że egzamin z rysunku, to nie egzamin z malarstwa, tutaj elementy geometrii wykreślnej i odpowiednia "kreska" to podstawa.
Lubię ryzyko, więc zaryzykowałam. W razie klęski mogłam zdawać
na inny kierunek. Egzamin z rysunków odbywał się u nas dużo wcześniej,
niż pozostałe egzaminy. Nic dziwnego, to pierwszy
przesiew. Kandydatów był tabun. Kilka
dni trwał egzamin. Prawdę powiedziawszy nie liczyłam na zdanie. Ludzie
byli doskonale przygotowani. Jeden z tematów : narysuj z pamięci 4
dowolne obiekty. Pamięć i owszem, mam, ale narysować ???! Narysowałam -
mgliście nieco i nieco wrażeniowo. Chyba jeszcze bardziej wrażeniowo, niż ten kościół wyżej. Szczęka mi opadła, jak zobaczyłam
kolegę obok - rysował Bazylikę Świętego Piotra w Rzymie i to z detalami !
Z czym ja do gościa ! Jednak cud się zdarzył i wprawdzie w "stanach
średnich", ale zdałam. Fruwałam z radości, światełko w tunelu
zamigotało. Jeszcze wszystko przede mną. Mam jeszcze asa w rękawie, to Królowa Nauk. Wiadomo, że jeśli architekci
czymś grzeszą, to w ogólności nie jest to raczej matematyka. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.
Nadszedł termin egzaminów z matematyki. Bałam się straszliwie. To był
egzamin pisemno-ustny. Dostaliśmy zadania, po rozwiązaniu była część,
przeznaczona na pytania teoretyczne. Ręce mi się trzęsły, zdenerwowana
byłam do granic wytrzymałości. Zadania zostały rozdane, uffff - o niebo
łatwiejsze, niż na zwykłej klasówce. No tak, może i były łatwiejsze, ale
mnie wyleciał z głowy wzór, potrzebny akurat do rozwiązania pierwszego
zadania. Pytać sąsiada nie miało sensu, bo tu walka o być, albo nie być.
Pokombinować na brudno nie było szansy, bo kartki podpisane i "ściśle
zarachowane". A w moim umyśle czarna otchłań, nic, zero, null, wzoru nie
pamiętam i marne szanse, że aż tak zdenerwowana, sobie przypomnę.
Przypomniałam sobie za to krzaki naszego Stefcia. Ano, pani koleżanko, prosto nie da
rady to trzeba w maliny, znaczy w krzaki ... Kłujące były. Kombinowałam,
jak cztery konie pod górę, coś mi wyszło, ale pewności nie miałam, że
to. Ryzyk, fizyk - założyłam, że dobrze i wyprowadzony wzór zastosowałam do zadania. Pozostałe zadania były już normalne. Skończyłam.
Zaraz jednak "zaczęła mną targać" niepewność: a jak wzór nie taki ? W
końcu doszłam do wniosku, że nie jestem w stanie niczego już wymyślić, a
jak jeszcze posiedzę trochę nad tym, to nie będę już w stanie na żadne
teoretyczne pytanie odpowiedzieć.
Zamknęłam oczy i podniosłam rękę. Coś się pani stało ? zapytała mnie "wysoka
komisja". Już skończyłam, odpowiedziałam. Komisja lekko się zdziwiła -
no to proszę bardzo. Podeszłam do stołu, rozłożyłam kartki z zadaniami.
To proszę od pierwszego zadania, uśmiechnął się do mnie pan. No,
pierwsze to właśnie było to pechowe. Uff - nabrałam powietrza i ruszyłam -
najpierw wyjaśniłam, że "mi się zapomniało" a potem, po kolei, opowiadałam co, z
czego, mi wynikało. Przebrnęłam jakoś przez ten wzór, komisja miała trochę
dziwne miny, ale brnęłam dalej. Podałam końcowy wynik i mówię: teraz
przechodzę do drugiego zadania, a komisja na to: jak to do drugiego? a
to pierwsze ? Tu zrobiłam zdziwione oczęta, jak to pierwsze ? no proszę
dalej, pierwsze, do końca, wyjaśniła Pani z komisji ... Tu mnie olśniło i
wyparowałam: aaaa - do końca ! dalej to ja już nie robiłam, bo dalej to
banalne rachunki ... Zrobiła się cisza. Tym razem to komisja miała
zdziwione oczęta - powiada pani: banalne rachunki ? No to my pani już
podziękujemy ... !!! Zrobiłam się czerwona, jak ta piwonia, bąknęłam
dziękuję, wyszłam na korytarz i dostałam histerii. I co ???? pod salą
czekali Andrzejek i Henio. Zdałaś ??? - oblałam !!! ...... Ech, fajnie
jest mieć prawdziwego przyjaciela, a jeszcze fajniej dwóch.
Zabrali mnie do domu, pocieszali jak mogli i obiecali, że rano przyjdą i
pojedziemy znowu, tym razem żeby zobaczyć wyniki. Nigdzie nie jadę ! Kropka !
Jedziesz, jedziesz ! Rano stawili się obaj i wytargali mnie z domu.
Marudziłam jak ta durna i na pociąg nie zdążyliśmy. Szczęściem był
autobus. Pod dziekanatem zebrał się spory tłum, o 12 pani wywiesiła
listę. Ja nie idę, znowu zaczęłam histeryzować. Poszedł Heniu, wrócił
za moment. I co ? jęknęłam. A zgadnij ? A co mam zgadywać i tak wiem
... No zgadnij ?!! ... masz 5 !!! Nie uwierzyłam, Andrzej popędził sprawdzić. Aaale była radość, cała
nasza trójeczka z piątkami ! A nasz Pan od matematyki ? Kiedy mu
opowiedzieliśmy, tylko się uśmiechnął - wiedziałem, że tak będzie ...
Jeśli ktoś myśli, że to koniec egzaminacyjnych perypetii, to nic
bardziej mylnego. Matematyka na 5 bardzo mi pomogła przy "średnio"
zdanym rysunku. Wkrótce ogłoszono listę osób, zakwalifikowanych do rozmowy z
dziekanem. Hurrrrra - byłam na liście. Ubrałam się niczym pensjonarka,
co u mnie w domu raczej trudne nie było i poszłam. Rozmowa wcale nie
była taka straszna, jak się spodziewałam, musiałam powiedzieć dlaczego
chcę być architektem, po czy dowiedziałam się, że jestem przyjęta na
wydział. Wyznaczono mi praktyki studenckie na wrzesień. Wybiegłam na
skrzydłach. Fruwałam, niczym ta gołębica, przez cały tydzień.
tu miałam studiować
Po tygodniu spadłam na twarz - uczelnia z przykrością mnie informowała,
że z powodu braku miejsc jednak się nie dostałam, mogę jeszcze zdawać egzamin z
fizyki na inny kierunek politechniczny. Lepiej nie mówić, w co wpadłam,
ale rodzice i koledzy jakoś mnie do pionu postawili. Niestety, z fizyki
to ze mnie nie tylko orzeł, ale nawet kawka, nie była, o wzlatywaniu na
wyżyny nie było co marzyć. Wiedziałam "w temacie" mniej więcej tyle, ile w książce,
niestety, z akcentem na mniej, a do tego ja pisałam zadania domowe z
polskiego koledze Heniowi, a Heniu dawał mi zadania z fizyki.
Wpadłam w popłoch, trzy dni ryliśmy jak dzięcioły. Chłopcy wybierali się
od początku: jeden na elektronikę, drugi na chemię, więc mieli fizykę w
jednym palcu, obaj robili, co mogli, żeby ze mną braki nadrobić.
Przyszedł egzamin i ... sprawdziło się powiedzenie naszego Pana od
matematyki "masz więcej szczęścia, niż rozumu" zadania mi podeszły, była
optyka, dostałam całą czwórę. Uffff - cud. Przy średniej 4,5 miałam
możliwość wyboru kierunku. Matuniuuu, jaka ja byłam durna ... wybrałam sobie
hmm "romantyczny" kierunek (???) czyli ochronę środowiska, czyli
inżynierię sanitarną. Po raz drugi poszłam do dziekana na rozmowę, tym
razem do "sanitarnego" dziekana. Weszłam, pan rozłożył moje papiery,
popatrzył na mnie takim wzrokiem, jak na rozduszoną żabę i lodowato
oświadczył - widzę pani była na architekturze, widzę ma pani 4,5 ... ja
panią muszę przyjąć, nie mam wyboru, ale my tu baaaardzo nie lubimy
artystów ! Koniec rozmowy. Ojjjj - koszmar. I ja miałam pięć lat się
tam mordować ?
wtedy - nasze ławeczki pod Architekturą
Zrobiło mi się strasznie smutno, wyszłam z ponurego gmachu inżynierii i zniechęcona poczłapałam do "mojego" cudnego, trochę sobie pomarzyć. Architektura była na uboczu, przed budynkiem piękny staw ... usiałam sobie na ławce i z żalem patrzyłam na łabędzie ... eeech, to życie moje. Przypadkiem na sąsiedniej ławce siedziało kilka osób, które pamiętałam z egzaminów. Dostałaś się ? Nie, a wy ? Też nie, ale my właśnie piszemy odwołaniea, wiesz jaka była afera ?! Nie, skąd, nic nie wiem. Nastawiłam uszu, okazało się, że już po przyjęciach przyszła "z góry" dyrektywa, że wydział wygląda na elitarny, za mało ludzi z punktami za pochodzenie i należy wprowadzić korektę. No to wprowadzili. Jak się dowiedziałam, to też kurcgalopkiem napisałam odwołanie. Nadzieję miałam niewielką, ale okazało się, że prawie wszyscy przyjęci a potem wywaleni, odwołania napisali. Chryja się zrobiła niewąska ! Chcąc, nie chcąc, rektor stworzył dodatkową, czwartą grupę. Wróciłam więc na moją architekturę. Nota bene nasza grupa była potem najfajniejsza i najbardziej bojowa. To u nas kolega rysował świnki z dymkami "związek radziecki to ja" to z ćwiczeń w naszej grupie pani od nauk politycznych wypadała z sali czerwona, bo niezmiennie pytaliśmy o Katyń, to nasza grupa najczęściej maszerowała do dziekana, na dywanik, wprawdzie maszerowaliśmy, ale ... ale włos nam nigdy nie spadł z głowy, wykładowców i profesorów to my mieliśmy cudownych, wspaniałych, cały Lwów i Wilno, a jaka kultura !!! chyba nas, niepokornych trochę lubili ?
Lata siedemdziesiąte. Wrocław, miasto młodych i niepokornych.
Moi koledzy. Ten w cudnym bereciku to Kuba, później jeszcze o nim powiem. Studenckie imprezy, YAPA, Jazz Nad Odrą, rzadko na nich bywałam, bo na soboty i niedziele wyrywałam się do domu. Za to na obozy rysunkowe jeździłam. Fajne były, choćby taki w Paczkowie, nad jeziorem. Domki ledwie przetrzymały, chociaż... jeden "jaś" nie doczekał :). Przy okazji wyjazdów na plenery rozwijaliśmy się też muzycznie, znaczy, po drodze ryczeliśmy, przy akompaniamencie gitar. Politycznie ostro było, a kierowca tylko prosił – „w mieście ciszej proszę, ciszej, ja mam żonę, ja mam dzieci”
*
.
Nie ma trwalszej rzeczy niż prowizorka, mawiał jeden z moich ulubionych Profesorów. W takim oto cudnym baraczku, po pięciu latach studiowania, obroniłam swoją pracę dyplomową. Temat projektu - "Klinika chirurgiczna we Wrocławiu, na Niskich Łąkach". Był rok ... no, mniejsza o to.
Temat wybrałam sobie sama, promotora od szpitali zupełnie nie znałam. Współpracowało nam się doskonale. Jak wymyśliłam w szpitalu kaplicę i uparcie przy tym trwałam, to Pan się zgodził. Ojjj , na tamte czasy trzeba było mieć odwagę do wyrażenia takiej zgody, ryzykowało się sporo. Pan postawił mi warunek - kaplica będzie, ale oprócz kaplicy zaprojektuję też kawiarnię i fryzjera. Trochę mi się ten projekt rozrósł. Przygotowania do dyplomu rozpoczęłam od wędrówki po szpitalach i przyglądania się jak tam praca "od kuchni" wygląda. Hmm - "ambitna" byłam, postanowiłam osobiście przyjrzeć się operacji, no skoro klinika miała być chirurgiczna.
.
Rysunki, rysunkami, ale praca dyplomowa musiała też zawierać część opisową. Spora książka. Moja ilustrowana była "dowodami rzeczowymi" Ubrana w fartuch, maseczkę, czapeczkę i klapki dwie operacje przy stole przetrwałam. Cudem. Zachowałam sobie na pamiątkę odbitki. Robione "Zorką 4" jeśli ktoś jeszcze pamięta taki ówczesny cud foto techniki.
Rysunki, rysunkami, ale praca dyplomowa musiała też zawierać część opisową. Spora książka. Moja ilustrowana była "dowodami rzeczowymi" Ubrana w fartuch, maseczkę, czapeczkę i klapki dwie operacje przy stole przetrwałam. Cudem. Zachowałam sobie na pamiątkę odbitki. Robione "Zorką 4" jeśli ktoś jeszcze pamięta taki ówczesny cud foto techniki.
Nadszedł czas obrony. Wysoka i Przemiła Komisja oceniła "ascetyczną" formę bryły budynku, uśmiechnęła się do rysunku sali operacyjnej, tudzież stada chirurgów, pochylonych nad stołem operacyjnym. Ze zrozumieniem przyjęła "nieco odlotowy" pomysł umieszczenia sali operacyjnej na dwóch różnych poziomach - "w celu oddzielenia strefy brudnej od strefy czystej".
Ech Kochaneńcy, co to była za sala ! Dziwaczniejszej ze świecą szukać. Moi chirurdzy myli się na parterze, wchodzili do sali operacyjnej, gdzie czekał pacjent i reszta personelu. Tu pacjenta się usypiało. Potem całe towarzystwo, oczywiście wraz ze sprzętem i stołem, fruuu - na pierwsze piętro, na ruchomej podłodze. Podłoga sali poruszała się przy pomocy podnośnika teleskopowego. Na piętrze, w strefie idealnie sterylnej i jałowej, odbywała się właściwa operacja. Jednym słowem cuda na kiju. Życie jest życiem, ale na dyplomie na takie ekstrawagancje można sobie pozwolić, toteż komisja nie protestowała. Potem nastąpił krzyżowy ogień pytań. Bardzo konkretnych pytań - od konstrukcji, sił i momentów, poprzez ochronę pożarową, z czujkami i klapami, aż do anatomopatologii. Uffff ... Z nieboszczykiem to prosto jest u Sir Artura, albo u Agaty Christie, tam nieszczęśnik dematerializuje się w cudowny sposób. Niestety w szpitalu nie. Pewnie bym poległa na tym nieboszczyku, na szczęście Wysoka Komisja nie zadała mi pytania, tylko bez ogródek zarzuciła - błąd ! nie przewidziała pani rozdziału dróg ... ooo, na mnie zarzut działa niczym płachta na byka, jak to nie przewidziałam ?!!! (no, fakt, nie przewidziałam) na poczekaniu wymyśliłam historię równie prawdopodobną, jak ta jazda chirurgów na podnośniku. Ufff - Agata Christie się do mnie uśmiechnęła, bajkopisarze też, projekt "się obronił"
*
Na koniec smaczek z mojej młodości,
wcale nie takiej durnej, wcale nie takiej chmurnej:
Kuba Wencel, z mojej grupy (ten po prawej) i Jacek Zwoźniak, z mojego roku, czyli swego czasu znany i bardzo lubiany wrocławski zespół BABA.
A tu Chłopaki śpiewają,
fajnie teraz posłuchać ...
WZRUSZENIE !
OdpowiedzUsuńBEZKRESNE WZRUSZENIE !
a. t
Dziękuję.
Usuńcieszę się jeśli komuś te moje wspomnienia przybliżyły jego własne, młodzieńcze, szalone lata ... to był nasz świat, jakże inny od dzisiejszego ... w jednym gorszy, w innym lepszy ... NASZ ...
Usuń...czas młodości...
UsuńPełna zgoda, Licea nastawione było na "produkcje humanistów" wiec i ich zakres nauki nie przewidywał nie tylko "geometrii wykreślnej"rysunku technicznego ale i rachunku całkowego i różniczkowego,co było makabrą na 1 wszym roku studiów.Trza się było douczać na własną rękę i tyle.
OdpowiedzUsuńZa to wtedy licea często z profesorami z Wilna Lwowa z Kresów, dawały solidne podstawy nauk humanistycznych z nauką greki czy łaciny. znajomości literatury i twórców.I widzę jak dziś te gębusie technokratów gdy podczas dyskusji technicznej wplatało się cytaty humanistów tych o ktorych ich w technikach nie uczono.Bo praktycznie chowano ich na rzemieślników i technokratów uznając iz reszta stanowi dla nich zbędny balast.
Za to dla nich wykłady z fizyki czy matematyki na ktorych zapisywano tablice np całkami był zrozumiały/bo oni już to przerabiali/ a my nie.
Dziwne iz Ci pozwolono na dowolność "projektowania szpitala" i dodatkowe fanaberie.Nie wiem który to rok ale "miłujące pokój państwa demoludów" z CCCP na czele, były aż do bólu praktyczne.Wszystko co "publicznie" mało służyć praktycznie przyszłej wojnie.Stad tez bunkry i schrony pod nimi,ich samowystarczalność w media czy wodę no i szybka adaptacja pod szpitale polowe.Kostnice tez.Wiec te windy ect to juz gruba przesada była No ale który to rok?
Choc te punkty za pochodzenie preferujące/kto to dziś jeszcze pamięta/młodzież pochodząca z rodzin chłopsko robotniczych i wsi oraz małych miasteczek.
Oni mieli pierwszeństwo/wg przelicznika/ nie tylko w dostaniu się na studia ale także darmowe stołówki,internaty i bursy ,trochę przybliżają te czasy.
Miałeś złe pochodzenie"miałeś przerąbane" i zamknięta drogę do nauki i kariery.Im to poszło łatwo i szybciej i dlatego dziwie się, iż dziś te "pieszczochy socjalizmu" narzekają na tamte czasy i opowiadają jak to wszystko brali bez żenady ale z obrzydzeniem no i co ważne "nie cieszyli sie"
No przymuszani byli i prześladowani.
I to jako "przyczynek historyczny,zapodaje do protokołu"
Pięć z plusem Panie W. !
UsuńA. T
Żadne tam 5 z modnym dziś +
UsuńTo dla tych co się zaparli i "nie pamiętają" i powiadają byliśmy prześladowani gdy tzw "my kombatanci" a to dawne pieszczochy socjalizmu i dla tych dla ktorych" niemożliwym jest, by we wszystkich supermarketach był tylko ocet".
Tez stałem przed taką listą z zaliczoną maturą na 5 I z braku miejsc.A odwołać się moglem na Berdyczów.A "ci z punktami" i marnymi świadectwami "dostali się"
Był taki czas drogie dzieci i niektórzy dziś "kombatanci"a tak naprawdę pieszczochy tamtego ustroju nie chcą o tym pamiętać
Jak się stało przed taką listą to zrozumiałym i jasnym było późniejsze juz "śpiewanie" Lady Pank
"Myślisz może, że więcej coś znaczysz
Bo masz rozum, dwie ręce i chęć
Twoje miejsce na Ziemi tłumaczy
Zaliczona matura na pięć
Są tacy - to nie żart,
dla których jesteś wart
Mniej niż zero
Mniej niż zero
Zawodowi macherzy od losu
Specjaliści od śpiewu i mas
Choćbyś nie chciał i tak znajdą sposób
Na swej wadze położą nie raz
Choć to fizyce wbrew
wskazówka cofa się
Mniej niż zero
Mniej niż zero
Taka to cholerna"pamięć bytu"
Dla leniów i niezorientowanych /i tych co dziś idą w zaparte nie pamiętając/co to zacz te "punkty za pochodzenie"
Dedykuję
"Punkty za pochodzenie" przyznawano w czasie egzaminów wstępnych dodając je do sumy punktów uzyskanych za wyniki w poszczególnych egzaminach i za oceny na świadectwie maturalnym. Pozbawieni ich byli kandydaci, których rodziny kwalifikowano jako należące do kategorii "inteligencji pracującej".
Miała to byś usankcjonowana "czasami" Dyskryminacja pozytywna.
/jak dziś, pewien myśliciel powiada "ludzi gorszego sortu"/
Wieśku - u mnie w ogólniaku były i całki i różniczki, nawet w zakresie większym, niż potem na studiach. No fakt, na architekturze jest tylko rok matematyki i rok teoretycznej fizyki, później to już fizyka budowli i konstrukcje, ale to zupełnie co innego i inaczej "to się je" Konstrukcje bardzo lubiłam, nie znosiłam fizyki. Kropka. zdałam egzamin dzięki szczęściu, dostałam pytanie o prędkość, odpowiedziałam, że to całka z drogi po czasie (zabij mnie dzisiaj, nie wiem, czy faktycznie tak :) zapamiętałam, bo znowu pan się zdziwił, że mu architekt matematyką wywija :)
Usuń---------------
Wiesz z tym socjalizmem i studiami to nie do końca tak. Nie tylko u nas pozwalali, wręcz oczekiwali od nas szerokich horyzontów, łamania stereotypów. Przed dyplomem usłyszeliśmy - wchodzicie państwo w życie, tam obowiązują rygory i o graniczenia, dyplom to ostatnia okazja do rozwinięcia skrzydeł, jesteście wolni , ogranicza was tylko niedostatek własnej wyobraźni. Pamiętajcie - po raz ostatni. mOŻE JESZCZE KIEDYŚ ŻYCIE WAM POZWOLI ALE TERAZ, PO STUDIACH - NIE.
Wieśku to specyficzne studia, zakładały , że przepisów nauczymy się sami, w życiu, nie musimy znać, wystarczy, że wiemy jak sie do nich dobrać i gdzie szukać. studia przygotowywały do tworzenia. Zderzenie z rzeczywistością było, jak nas uprzedzano brutalne - normatywy, wskaźniki powierzchni na osobę, żadnych mocnych kolorów, same smutasy .... potrafiłam zaprojektować lotnisko, a tu bęc ! kazali mi wstawić drzwi z katalogu, odpowiedni otwór i upssss czarna magia, co jest czym, w tym pioruńskim katalogu, musiałam dochodzić ... a praca na akord ... na koniec kwartału łzy ... ale widzisz tego mnie życie i katalogi nauczyły powoli a tego, czego nauczyłam się na studiach nie zdobyłaby z żadnych książek. Czasy się zmieniły, przepisy zmieniają się co chwilę, a to, co ze studiów to co jest sensem mojej pracy, pozostaje niezmienne ...
Nieśmiało zaznaczę, że prędkość to pochodna z drogi po czasie... więc pan miał prawo się zdziwić ;)
Usuńno widzisz ... to jakim cudem zdałam ??? są dwie możliwości:
Usuń- albo zawodzi mnie pamięć i pamiętam dzwony ale kościoła już nie
- albo pomogła mi bluzka w kropki z falbankami
niestety - typuję pierwszą ewentualność, pan na falbanki nie był wrażliwy :) szczęściem zastrzegłam ,że do końca nie pamiętam czy tak
widzisz Tetryku ... klapnęłam na całej linii :)
Usuńjakim cudem zdałam ??? są dwie możliwości:
- albo zawodzi mnie pamięć i pamiętam dzwony,
ale kościoła już nie :-( latka, latka, latka się kłaniająq
- albo pomogła mi bluzka w kropki z falbankami
niestety - typuję pierwszą ewentualność, pan na falbanki nie był wrażliwy, a ja Królową Nauk kocham okrutnie, ale od dłuższego czasu platonicznie
jaki wniosek - stanowczo muszę już sobie zaaplikować Ginkofar, w wersji fortissimo
"Zderzenie z rzeczywistością było, jak nas uprzedzano brutalne - normatywy, wskaźniki powierzchni na osobę, żadnych mocnych kolorów",
UsuńA rzeczywistość była taka a nie inna a ci co projektowali mieli za zadanie pomieścić na takiej czy innej powierzchni "budowy socjalizmu" ludzi przeniesionych z małych miasteczek i wsi ale i także powyciągać cale rodziny gnieżdżące się w suterynach i na poddaszach.Dac im bieżącą wodę ubikacje /nawet wspólne/czy łazienki.Stad i unifikacja /przecież tak samo postępowali i Francuzi budując "wielka płytę" gdy im się pół Algierii nagle na łeb zwaliło/
Nikt tego głośno nie mówił ale normy zawierały tez w sobie przepisy wojskowe.Jak obiekt zamienić w szpital polowy.jak do niego szybko dostarczyć rannych i w jaki sposób sanitariusze z noszami mogą się w nich poruszać w przeciwnych kierunkach ect.
Takie to było czasu Kto dziś wie po co na 10 piętrowcach na dachach,wybudowano "gołębniki" jak dziś je nazywają?
Gdzie i po co budowano schrony i jaka ludność miała się w nich pomieścić.
Wstyd powiedzieć ale "Si vis pacem, para bellum " traktowano wtedy poważnie i na serio.
Czy to wszystko było takie głupie?Nie wiem?
A "socjalistyczna byle jakość"to nie tylko braki na rynku,ale i wynikające z naszego tumiwisizmu i byle-jakości.
A WIESZ I JA PAMIĘTAM, JAK OBOWIĄZYWAŁO NAS PROJEKTOWANIE "POMIESZCZEŃ SPECJALNYCH. NIE WOLNO BYŁO TAKIEGO POMIESZCZENIA NAZWAĆ (caps) to na przykład był w aptece "magazyn specjalny" czyli magazyn leków, zgromadzonych na wypadek wojny. Pamiętam jak w obiektach mieszkalnych, oprócz przewodów wentylacyjnych i gazowych należało w kuchniach przewidzieć dodatkowo przewód dymowy, miał on "w razie czego" czyli np w przypadku wojny, służyć do podłączenia kuchni węglowej. Wiesz, mieszkam w bloku z lat 60-tych, porządnym, z cegły, bardzo mi się ten przewód dymowy w kuchni przydał ... mogłam podłączyć okap :). Pamiętam też, że projektowałam w jakimś obiekcie (w jakim to już nie pamiętam) "ukrycie typu A" taki mały schron. Póżniej, gdy czasy się zmieniły i miałam swoje biuro przyszło mi projektować bank, dostałam wytyczne od banku a w nich "pomieszczenie specjalne" nooo w głowę zachodziliśmy po kiego czorta w banku magazyn leków na wojnę ??/ "się wyjaśniło" tu akurat pomieszczeniem specjalnym określa się skarbiec, a to w celu zachowania tajemnicy :)
UsuńWitaj Aniu.
OdpowiedzUsuńNie ma to jak wspomnienia z fajnych czasów. Wybór właściwego zawodu, to trudna sprawa. Najważniejsze, że się Tobie udało.
Faktycznie, że w technikum była geometra wykreślna, rysunek, projektowanie i historia architektury. Tak było za moich czasów z tą różnicą, że technikum było trzyletnie na podbudowie trzyletniej Szkoły Rzemiosł Budowlanych z egzaminem końcowym. Coś na wzór małej matury. Szkoła ta miała wysoki poziom nauczania, tak, że w technikum mogłem sobie parę przedmiotów zawodowych nieco pofolgować.
Choć byłem urodzonym humanistą, to jakoś było mi z tym po drodze.
Pozdrawiam serdecznie.
Michał
Ach, to były czasy. Często wspominam swoje studia i czynie to z wielkim rozrzewnieniem.
UsuńMichałku - mój Tato uczył konstrukcji w technikum budowlanym oczywiście w popołudniówce, bo rano pracował a nocami robił fuchy ... pamiętam stukot kręciołka, maszynki do liczenia :) ech, ja już na takiej nie liczyłam, ba nie liczyłam nawet na suwaku, bo akurat wchodził cud techniki - kalkulatorki. Na egzaminach z konstrukcji nie wolno nam było kalkulatorków urzywać, bo ... tylko 3 osoby na roku te cuda miały ... suwakie trzeba był "zasuwać" ale teraz już bym nie potrafiła )
Usuńpozdrawiam Kolegę po fachu ... na dwa kilometry widać, że humanista z Ciebie
Klik dobry:)
OdpowiedzUsuńWspomnienia, ech wspomnienia...
Egzaminy... Zaliczenia...
Pozdrawiam serdecznie.
studenckie życie, studencki świat
Usuńw głowach marzenia, w kieszeni wiatr
Zostać architektem, rozwijać swój talent i być dobrym a wręcz doskonałym architektem, to nie lada wyczyn.
OdpowiedzUsuńBRAWO! Więcej tak utalentowanych Ojczyźnie by się przydało [to taki akcent patriotyczny przy okazji święta] :)
pozdrawiam serdecznie Basia
oj Basiu, gdyby nasza biedna Ojczyzna więcej takich miała to by nasze biedne zabytki w perzynę się obróciły, zanim by architekci projekty pokończyli :) ... u mnie zwykle wszystko do tyłu ...
Usuńpozdrawiam już świątecznie
Na pierwszej lekcji matematyki (byłam w klasie ogólnej z językiem francuskim i łaciną) w IX LO we Wrocławiu od pana profesora Słoty usłyszeliśmy: "matematyka jest nauką humanistyczną".
OdpowiedzUsuńDo dziś jestem o tym "święcie przekonana".
Natomiast profesorowie o lwowskich i wileńskich korzeniach byli moimi mentorami na wydziale prawa uniwersytetu Wrocławskiego (też w latach siedemdziesiątych). To oni wykazywali nam studentom na czym polega fikcyjność demokracji w PRL i uczyli jak prawdziwie demokratyczne państwo prawa wyglądać powinno.
Pomyślności.
ooo IKKO - to mogło się tak zdarzyć, że mieszkałam z Twoimi koleżankami z roku :)mieszkałam na prywatce (akademik mi nie przysługiwał)z Dziewczynami z Uniwersytetu. w dwóch pokojach było nas 5, A każda z Dziewczyn z innego kierunku, więc było 4:1 przewagi Uniwersytetu :)
UsuńIkko - pytam z ciekawości - kto był wtedy Waszym rektorem ? w latach siedemdziesiątych był tam rektorem Kazimierz Urbanik, serdeczny przyjaciel mojego Taty jeszcze z czasów gdy mieszkali w Brzegu. Obaj kochali Królową Nauk, o wiele bardziej niż ja :)
Kto dziś pamięta na 100 lecie iz był w Polsce taki czas gdy:
OdpowiedzUsuńPo 7 klasie szkoły podstawowej zdawało się egzamin?
Gdy o przyjęciu do Liceum decydowała "kolektywna trójka"/Cholera wie kto to był, ale było ich trzech. Jedno co pamiętam.to ich garnitury w prążki i spracowane"robotnicze"ręce No i werdykt "z takim pochodzeniem to WY nadajecie do zasadniczej szkoły zawodowej".
/do Liceum dostałem się "po znajomości"przez pół roku nie umieszczany w "Dzienniku" i oficjalnie nie klasyfikowany
Kto dziś pamięta ze na studia wymagane było "skierowanie z Liceum" a otrzymywane było ono w zaklejonej szarej kopercie, którą należało złożyć w Dziekanacie.Punkty i jak to przechytrzyć to już inna bajka.
Jedno jest pewne tam gdzie są gnębieni tworzy się cicha a szeroka liczba pomagających.Cichych dyskretnych.Nie liczących na dzisiejsze laury i zasługi.I dziś zapomnianych.Wiem to bo im dziś wiele zawdzięczam.
I wiem jeszcze jedno i z całym przekonaniem powiadam .
Ci co dziś sami się przedstawiają publicznie i głośno/bez świadectw i poparcia wtedy żyjących/to kłamcy,konfabulatorzy i mitomani.A już szczególnie"kocham" tych co to wypisują w imieniu innych jak to oni cierpieli,jak to dla nich 20 letnich zaszczytem i przyjemnością" było oddać życie za ojczyznę.I jak "ta ziemia"płonęła i płakała po nich.
Wiem bo oni zmyślają i nigdy tego nie widzieli i nie przeżyli.
Po co ?Na co?
I tyle w 100 lecie kłamstw,konfabulacji zmyśleń i nieco tylko, faktów i prawdy.
tych czasów to ja nie pamiętam, chodziłam do szkoły "kapkę" później, pamiętam za to, że mój Tato studiował budownictwo jak byłam mała. Udało mu się jakimś cudem do Poznania i częto nie było Taty w domu. Wcześnie drzwi do takich kierunków były dla niego zamknięte, marzył o studiach mechanicznych, ale bez ogródek mu powiedziano - brat księdza nie ma na politechnikach, żadnych szans ... taki swego rodzaju wilczy bilet. ŁASKAWIE POZWOLONO MU STARTOWAĆ NA DWA "POKREWNE" KIERUNKI - ASTRONOMIĘ I EKONOMIĘ. wYBRAŁ EKONOMIĘ I NAWET JĄ SKOŃCZYŁ (caps). "Wilczy bilet" ciągnął się za nim aż do zwycięstwa Solidarności i upadku komunizmu. Pomimo dwóch fakultetów dostawał najgorsze, najtrudniejsze, najmniej płatne roboty. Wiesz jaką Mamcia na po nim emeryturę? przy tylu latach, które przepracował, przy tym, co zawodowo osiągnął i przy efektach pracy, które do dzisiaj w mieście widać , to wstyd! Ma mnie, ma więc i leki i lekarzy i wszystko, czego potrzebuje, ale gdyby nie ????
UsuńŚwietnie opisałaś swoje boje o indeks. Zdolna dziewczyna z Ciebie, wiadomo!
OdpowiedzUsuńA ja zawsze byłam przekonana, że Ty masz na zdjęciu papieros w długiej lufce, a to pędzel, no??
OdpowiedzUsuń