Był wielki, czarny, rozkładany na pół pokoju,
miał masywne, lekko profilowane nogi.
Skąd się u nas wziął ?
aaa - to dłuższe opowiadanie.
Opowiadanie zacznę od początku, czyli od końca wojny.
Jest rok 1945, jednym z ostatnich transportów wyjeżdża za Złoczowa rodzina mojej Mamusi. Dostają pół towarowego wagonu, w drugiej połówce muszą pomieścić się ich sąsiedzi. Zabierają ze sobą, do nowej Ojczyzny, najpotrzebniejsze rzeczy, dokumenty, zdjęcia, rodzinne pamiątki, wielki materac do spania, taki niebieski w srebrne chryzantemy, trzydrzwiową szafę z lustrem, taboret, wannę no i przymusowo sitzbad.
Babcia Waleria pakuje jakieś garnki, stolnicę, wałek do ciasta, maszynkę do orzechów, wagę, zapas jedzenia, mąkę, sól, cukier, wianki cebuli. Do dzisiaj wałkuję ciasto wałkiem Babci Walerii, robię falbanki w ruskich pierogach, tak jak to robiła to Ona a tamtej maszynki do orzechów używam, gdy piekę Jej pyszny, orzechowy tort.
.
Dziadziu Romuald zabiera kilka ulubionych obrazów, gobelin, kilimek, karnisze, w których w czasie wojny chował dokumenty i pieniądze. Danusia pakuje kanarka Kubusia, klatkę, naczyńka i trochę ptasiego pokarmu na zapas. No i swoje lalki.
Przed nimi droga daleka a kres drogi nieznany.
Siedem tygodni trwa ta najdłuższa w ich życiu podróż.
Pociąg trochę jedzie, potem odstawiają go na bocznicę. Na bocznicy pasażerowie wychodzą z wagonów i kwitnie życie. Panowie budują z cegieł małe paleniska, panie wynoszą stolnice i robią pierogi, na ścianach wagonów suszą się wianki cebuli a dzieci, jak to dzieci, biegają wokoło i robią strasznie dużo zamieszania. A potem gwizdek, wszyscy się pakują i dalej w drogę. Są wagony w których pasażerowie podróżują razem ze swoimi zwierzakami, jest więc mleko są też jajka.
To jeden z ostatnich transportów, jadą od miasta do miasta ale miasta już pozamykane, nie przyjmują. Wreszcie transport trafia do Stargardu. Piękne miasto ale niespodzianka – coś niesamowitego, domy zapaskudzone, napaskudzone na podłogach, na sprzętach, nawet w garnkach … ot taka wizytówka na przywitanie. Noooo – to panie hurmem orzekają – tu nie zostaniemy! Nie pomaga to, że panowie przysięgają, że wszyściutko uprzątną – koniec, kropka , one nie będą w takim miejscu i już ! Transport rusza dalej , po drodze niektóre rodziny zostają, ale niewiele. Ostatni przystanek to Gliwice. Wszystkich wyładowują na rampie. Jest zimny jesienny dzień, pada deszcz. Czarna rozpacz.
Rodziny powoli się rozchodzą. Waleria płacze a Romek usiłuje jakoś to wszystko ogarnąć. Nagle na pustoszejących torach pojawia się stara Niemka, zbierała węgiel na opał. Pochodzi do nich i proponuje – zabiorę was do siebie, jestem biedna, nie mam co jeść ale mam dach nad głową to wam kawałek tego dachu odstąpię. I tak cała trójka zabiera dobytek i idzie z Niemką do swojego nowego miejsca na ziemi.
Zamieszkują na poddaszu niewielkiego domku, na ulicy Kolberga.
Zaraz Wala i Romek zaczynają chorować. Panuje wtedy czerwonka. Danusia musi sobie jakoś sama radzić. Jak już nie ma niczego do zjedzenia i nie ma na lekarza to bierze lalki i idzie na most, żeby je tam sprzedać. I tu dziwne zrządzenie Opatrzności, mostem przechodzi jeden z sędziów, znajomy rodziny, jeszcze ze Złoczowa. Poznaje małą Danusię i zabiera ją i idzie do ich domu. Pomaga przyjaciołom, wzywa lekarza, ofiarowuje pieniądze.
Niedługo znajduje im też mieszkanie,
na ulicy Tarnogórskiej 95a.
To ten dom, który widać na zdjęciu.
.
I jeszcze coś. Sędzia proponuje że znajdzie Romkowi pracę w sądzie. Ale tu pojawia się problem, Romek nie chce, nie będzie w komunistycznym sądzie pracował - nigdy i za nic na świecie. Koniec, kropka.
No więc biedują nadal. W końcu Romek pokątnie znajduje jakąś pracę,
naprawia ludziom zegarki. Jeszcze na froncie nauczył się tego
naprawiania. Kiepskie z tego pieniądze bo i pewnie trochę z Romka
kiepski zegarmistrz. Codziennie mała Danusia, po drodze do szkoły, przechodzi obok sklepu
wędliniarskiego. Tam, na progu, czeka na nią sympatyczna właścicielka,
teściowa owego Sędziego. Codziennie wręcza Danusi zawiniętą bułkę a w
bułce pachnąca pasztetówka z białym tłuszczykiem na brzegu, czasem nawet
plasterki szynki.
Na ulicy Tarnogórskiej mieszkają w czterorodzinnym domu. To bliźniak,
po jednej stronie dwie rodziny i po drugiej dwie. Każda z rodzin ma
swój własny ogródek a w nim kwiaty i warzywa. Ten ogródek to oczko w głowie Romka. Hoduje tam pomidory, kukurydzę,
rzodkiewki i potrzebne w kuchni warzywa no i specjalnie dla Danusi jej
ulubiony zielony groszek.
W takiej jednej części bliźniaka mieszkają dwie rodziny. Mają wspólny przedpokój - jedni kuchnię i pokoje na parterze, drudzy na piętrze. Wszystko jest otwarte, dostępne, jak wspólne, nikt niczego na klucz nie zamyka. Dodatkowo z kuchni prowadzą drzwi do małego przedsionka, trzy stopnie w dół a stamtąd do łazienki, to znaczy czegoś, co miało być łazienką, do składziku i na schody zewnętrzne, prowadzące do ogrodu.
Na zdjęciu Wala i Danusia w kuchni na Tarnogórskiej.
Kuchnia była widna ale strasznie ponuro pomalowana. Ponoć praktyczna
granatowa lamperia okazała się przygnębiającym koszmarkiem i Wala jak
mogła upiększała to miejsce. W kuchni powiesili przywieziony z ukochanych Kresów, obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej, żeby czuwała nad Nimi w tym obcym miejscu. Trochę nawet ten obraz widać na zdjęciu.
Dom był czysty.
Niestety były w nim robaki, karaluchy, prusaki i pluskwy.
Danusia panicznie bała się robactwa. Kiedyś przyjechali goście. Dostali największy pokój i czuli się
bardzo dobrze. Mała Danusia miała jednak problem - jak tu się myć .
Wymyśliła, że zrobi to w nocy, po ciemku. Wzięła wielką miednicę, nalała
sobie wody z pojemnika w kuchni i niosła miednicę, żeby postawić na
taboret. I nagle trrrach ! buuuum! sruuuu !!! Danusią się na czymś pośliznęła i pooojechała jak długa ! a miednica na nią. No na czym mogła się pośliznąć mała Danusia ??? na karaluszku oczywiście. Wrzask był straszliwy, łącznie z żądaniem obcięcia nogi. Dopiero brat Romka przysłał z Anglii DDT i robactwo zostało wytrute,
tak skutecznie, że przez rok żadna mucha nie siadła na ścianie.
W tym miejscu
zaczyna się historia mojego stołu.
zaczyna się historia mojego stołu.
Obie rodziny żyją zgodnie i w przyjaźni. Rodzina z parteru to król Cyganów i jego piękna młodziutka żona. Niestety ich losy są smutne, żona króla umiera a on pogrąża się w rozpaczy a nawet załamuje, nie chce już tu mieszkać. Przed wyjazdem, w dowód przyjaźni, ofiarowuje moim swój stół, jeden z ważniejszych mebli w jego domu.
I tak majątek mojej rodziny się powiększa.
Do szafy, taboretu i materaca dochodzi stół.
Niestety, Gliwice ciągle są miastem zamkniętym, nie ma mowy o
zameldowaniu się. Danusia chodzi tu jednak do szkoły, do piątej a potem
do szóstej klasy. Po dwóch latach wadze brutalnie wyrzucają ich z domu
do baraku na przedmieściu. To mieszkanie potrzebne jest dla inżyniera.
Cały dobytek rodziny, wraz z cygańskim stołem,
wędruje na duży samochód z plandeką i wiooo !!!
Rodzina zaczyna nowy etap …
Szczęśliwy, choć bardzo, bardzo biedny.
Ale o tym to już opowiem w innym wpisie.
*
z przyjemnością polecam Malina M *
strona liiil
Strasznie lubię te Twoje opowieści....
OdpowiedzUsuńa ja lubię je snuć ....
UsuńDZIĘKUJĘ STOKROTKO
Snuj więc, Malinko, snuj... bez końca...
UsuńJESIEŃ IDZIE zamienię się w pajęczycę ...
UsuńKIM JESTES BOŻE ?
OdpowiedzUsuńWciąż pytam i pytam
kim jesteś Boże ?
Tęczą wiosenną.
Deszczem porannym.
Błyskiem na niebie.
Gromem dalekim.
Wiatrem niesfornym.
Łanem pszenicy.
Słońcem majowym.
Dalą bekresną.
Dałeś mi oczy - widzę obłoki.
Dałeś sumienie - ważę swe czyny.
Dałeś wrażliwość.
Zachwyt bezkresny.
Miłość wzajemną.
Wieczną ekstazę.
Zerwę kwiat polny.
Wzniosę ku niebu,
w niemej podzięce.
Wdzięcznej modlitwie.
Pytam i pytam,
bo kto dał mi więcej ?
A. T
"Powiadają, że dwie są drogi w życiu, jedna gładka i wesoła do piekła, druga ciężka i ciasna do nieba." Jaka była droga z Kresów na zachód??? W opowieściach każdego inna; ale jedna na pewno > PRZYMUSOWA!
UsuńKim ja jestem... powiedz mi Boże... Nikim... a jednocześnie - kimś bardzo ważnym... kimś na kogo TY czekasz; kim się opiekujesz i wiedziesz po bezdrożach życia, bym w końcu spoczęła w Ojcowskich ramionach. Panie - bylebyś tylko wymówił moje imię, a w czeluściach piekła nie zginę;
pozdrawiam poetę > A.T.
Miło Panią ponownie spotkać, Pani Basiu,
Usuńna Malinowej stronie.
To dla Pani:
Biegnę mostem
Zwodzonym,
Rozpiętym
Na ramionach gwiazd.
Dobry Boże !
Podaj rękę,
Pobiegniemy razem.
Czuję pęd gwiazd.
Słonecznego pyłu smak.
Twoje istnienie.
A. T
A.T. > DZIĘKUJE:) Nikt dla mnie jeszcze nie napisał wiersza, tym większa radość; serdecznie pozdrawiam Ciebie i Autorkę bloga :)
UsuńStrona Pani Anny szczególna.
UsuńOtwarcie strony na cudzy wiersz ?
Niepokorne słowo ?
Boski dar. Znamię Tytanów.
A jeśli ułomny wiersz ciepłym powiewem ?
Wdzięczność dla Pani Anny.
A. T
uśmiech promienny dla Poety ....
UsuńHaniu, mamy wyjatkowe szczescie; spotkalysmy wyjatkowego czlowieka ... :)
Usuńtak Alenko ... tak właśnie
UsuńOstatnio trafiłam na książkę J. Majewskiego "Mała matura". Tam jest też Twój Złoczów Malino wspomniany. Jestem pod wrażeniem tej lektury.
OdpowiedzUsuńEch Bratnia Duszo - podrzuciłaś mi świetną lekturę, tylko czy znajdę ? Jak znajdę też pewnie będę pod wrażeniem ..
UsuńDZIĘKUJĘ :-)
Malinko - budzisz moje i moje rodzinne wspomnienia. Przykro mi, że nie są tak przyjemne jak przyjemnie czyta się Twoje.........ech - zycie !.
OdpowiedzUsuńPozdrawaim
Pozdrawaim, hehe hi..
Usuń..............też hehe !
UsuńJak zwykle,jakiś drań podrabia mój nick.
UsuńWASZEK TO BYŁ , CZY NIE WSZEK ?
Usuńjuż teraz wiem -
to był trollowaty ptaszek
I co dalej , i co .........! Znowu wpadłam w życie Twojej rodziny , w jej historię. Lubię kiedy wspominasz stare rodzinne dzieje.
OdpowiedzUsuńO życiu po wygnaniu z Warszawy, nigdy nikt niczego nie chciał mi opowiedzieć.Milczeli jak zaklęci. Widać było bardzo źle i niechętnie wspominali. Dopiero po powrocie , od tego miejsca tak, nawet chętnie. Już się nie dowiem jak było.
Pozdrawiam:)
SZKODA EWCIU ALE PEWNIE ZBYT BOLESNE TO BYŁY WSPOMNIENIA ... U NAS PEWNIE TEŻ TYLE TYCH WSPOMNIEŃ BY NIE BYŁO TYLKO MAMCIA OD WSZYSTKICH Z RODZINY WYCIĄGAŁA TE HISTORIA ... A POTEM, TO JUŻ PO ŻEŃSKIEJ LINII PRZESZŁO NA MNIE
UsuńHaniu,
OdpowiedzUsuńjakże ja lubię Twoje rodzinne opowieści. Wspomnienia o Twoich bliskich są pełne ciepła, miłości, patriotyzmu i mądrości. Dziękuję Ci, że nie chowasz tych wspomnień gdzieś na dno szuflady a dzielisz się nimi.
Stół w domu to najważniejszy mebel. On przecież łączy wszystkich domowników, łączy rodzinę.
Pozdrawiam serdecznie:)*
oj tak Lusiu - masz rację :-) Moja Mamcia zawsze mi mówiła, że dom tworzy kobieta, że tyle w domu ciepła ile ciepła w niej ... a wspólnotę tworzy się przy stole ... Dom pachnie ...
UsuńAniu w mojej rodzinie mało wspomnień ..sporo zginęło w czasie wojny..Dziadzio walczył na terenach Swietokrzyskich..Lubelszczyznie..Tam pozostal przy granicy Bugu~Włodawa..Poniewaz byl z gajowym ..zamieszkal w lesniczowce .Moja babcia i dwie ich corki ..mama i ciocia wiele wycierpiały ..bo przezyli wojne..Ale z opowiesci babci , bardzo duzo przeszli.....Aniu pieknie opisujesz..Z taka wyrazistością że odczuwałam swoją obecnosc ..przenioslam sie w czasy Twojej rodziny...A Twoja mamusia byla sliczna dziewczynka ,uśmiech pozostal do dziś..Pozdrawiam cieplutko
OdpowiedzUsuńZapomniałam dopisać .U babci w kuchni stał wielki stol.Zawsze wszelakie spotkania byly przy tym stole..stary debowy mocny stol z pewnoscia mial nie jedna tajemnice ..tez przezyl wojne ..
Usuńja lubiłam odrabiać lekcje przy stole w "dużym pokoju" byłam wtedy w samym środku domu w centrum wydarzeń, kątem oka podpatrywałam, co się dzieje i słuchałam kto co mówi ... potem nastała era ław, stół powędrował po ścianę do małego pokoiku a ja odrabiałam lekcje przy rozkładanym biurku i już tak fajnie nie było
UsuńPrzepraszam za styl i bledy ..okulary gdzies posoałam..ślepa jak kret..no sie narobilo..;)
OdpowiedzUsuńDanuśka - ślepa to jestem ja :-) jak dwa krety ... noszę szkła -8
UsuńPiękne historie!
OdpowiedzUsuńsercem pisane ...
UsuńDZIĘKUJĘ JANTONI
Wspaniałe!Urodziłem się w 1948 w Oławie-16 km od Brzegu,gdzie osiedliła się część mojej rodziny.Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy-pozdrawiam
OdpowiedzUsuńSERDECZNIE ZAPRASZAM
Usuń:-)
Malwino> w Brzegu mieszka siostra teścia [ciotka męża] wraz ze swą rodziną . Rodzina teścia pochodzi z Kobrynia i też zostali stamtąd wysiedleni. Osiedlili się w Grodkowie. Teść [ś.p. ] nie mógł przeboleć, że wpisano mu do dowodu ; urodzony w ZSRR.
OdpowiedzUsuńJakże to zaskakujące, że nawet na kanwie stołu może zrodzić się ciekawa historia.
pozdrawiam :)
moja Mamcia też miała ZSRR , chyba wtedy wszyscy stamtąd mieli. Dzisiaj rocznica wkroczenia ciubaryków do Polski. PRZESZLI PRZEZ ZŁOCZÓW ...Mamcia pamięta tamTo wojsko skośnookie z charakterystycznymi czapkami, wielu miało karabiny na sznurku a nawet dzidy. Mamcia pamięta jak wtedy splądrowali mleczarnię, przed mleczarnią wywalili wielką bańkę, śmietana płynęła po schodach aq po ulicy biegała jak oszalała świnka. Taki obraz został Mamci w pamięci z tego dnia
UsuńA w GRODKOWIE chyba nie tylko przeszli i plądrowali, tam było znacznie gorzej
Wspaniałe opowieści rodzinne, historia...pięknie opowiadasz..
OdpowiedzUsuńCiekawe czy się wyświetli ten wpis? Piszę z telefonu..
WYŚWIETLIŁ SIĘ ZOSIU !!!! ale fajnie, że masz profil, nie wiedziałam :-)
Usuńi dziękuję za liiil :-)
Moja historia jest podobna, nie opiszę jej tak pięknie jak Ty. Więc w skrócie sam początek: z Grodna wyjeżdżamy w takim samym wagonie, pod koniec czerwca 1945 roku i po półtora miesięcznej podróży, lądujemy w Wałczu 15.08.45. PUR /Państwowy Urząd Repatriacyjny/ działa sprawnie, otrzymujemy bez trudu mieszkanie i pierwszą pomoc, żywnościową. Dalej, jak wielu Polaków, stopniowo aklimatyzujemy się, wtapiając się w życie, jakie wówczas istniało.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam.
SERDECZNIE POZDRAWIAM ... no to "śmy" krajanie
Usuńgóra z górą to może nie ale swój swego odnajdzie :-))))
Haneczko droga, ludzkimi losami mozna by ulice calego swiata wybrukowac. Przeczytalam historie Twojej rodziny i Twojego pieknego stolu i patrze na kilka mebelkow w moim domu, ktore z pewnoscia przezyly wiele i moglyby wiele opowiedziec. Ludzkie losy przeplataja sie z historia sprzetow, ktore towarzysza wiernie swoim wlascicielom. Pieknie potrafilas to powiazac w tym opowiadaniu. I piekny jest fakt, ze pielegnujesz te wspomnienia rodzinne, ze nie pozwolisz zatracic sie im gdzies w wojennej i powojennej historii. To piekny przyklad dla kolejnych pokolen. Moj Tatus napisal wspomnienia z czasow okupacyjnych i dal mi je. Moj braciszek prosil mnie o nie, obiecal skopiowac i przeslac mi te kopie. Nie zdazyl, bo zaskoczyla go nagla smierc. Bratowa w ferworze porzadkowania jego dokumentow stracila te dla mnie bezcenne kartki. Kiedy czytam Twoje opowiadania, mysle o historii zapisanej przez mojego Tatusia. Smutno. Zachowalam jednak u siebie wiele jego listow do Mamusi, pisanych proza i wierszem. Zrobilam album i powiedzialam sobie, ze dopoki zyje, beda one w moim domu. W odpowiednim momencie przekaze je corce. Czy ona i jej dzieci docenia wartosc tych kart? Nie wiem, licze na to, ze tak :)
OdpowiedzUsuńHaneczko, pozdrawiam Cie serdecznie. Przekaz Pani Danusi ode mnie wiele przytulen i zyczen Zdrowka :))
Alenko - docenią !!! może jeszcze nie teraz ale z czasem tęsknota krwi się odezwie ... przychodzi czas że nie chcemy być potomkami bezimiennych, chcemy też lepiej siebie zrozumieć a to można przez pryzmat własnych przodków. Cóż - jestem jak moja babcia, jak moja Mamcia ... nie tylko odnajduję w sobie ich rysy , mam podobny sposób myślenia, podejście do świata , mam podobne wartości ... jakoś tak po żeńskiej linii u nas idzie i fajnie, bo jestem dumna, że mogę chociaż trochę być podobna. Wiesz Mamcia się śmieje, że mam podobne wyczucie smaku ale chyba tak mówi, żeby nmi sprawić przyjemność. Gonię ale nie dogonię, nigdy takich gołąbków ani takiej pieczeni jak Ona nie zrobię ...
UsuńKlik dobry:)
OdpowiedzUsuńW wielu wspomnieniach właśnie czytam o prusakach i pluskwach. Opowiadali o nich także moi rodzice i babcia. To właśnie przez te robale nie zamiszkali na ziemiach zachodnich, chociaż przydzielano im bardzo ładne domy poniemieckie. I tak się zastanawiam, dlaczego u Niemców - uchodzących za czyściochów i pedantów - w domach były pluskwy i prusaki?
Pozdrawiam serdecznie.
pojęcia nie mam. Ale wiesz, kiedy miałam 22 lata leżałam w szpitalu na klinice. Szpital był doskonały, lekarze też, było czyściutko ale karaluchy łaziły jak słonie. Moja pani doktor tłumaczyła mi, że czysto im wcale nie przeszkadza, one lubią wilgotno i ciepło. Co roku kliniki były odkaraluszane ale w kotłowni, w zakamarkach gdzieś między przewodami coś zostawało,a potem lazło do góry kanałami wentylacyjnymi i mnożyło się. Mało mi wszystkie szwy nie puściły jak poszła do kuchenki, zapaliłam palnik a z palnika wylazły 3 ... wiałam aż mniło.
UsuńWitaj Haniu.
OdpowiedzUsuńJak zwykle ciekawa historia rodzinna. Masz recht do opisywania historii swojej rodziny.
A co do stołu. Pewnie każdy z nas miał taki stół, który mu pozostał w pamięci. Mój niestety był kompilacją w stylu rokoko, cały w wygibasach i owalny, bo do rysunku technicznego i projektów rodzice mi sprawili używaną deskę kreślarską.
Miłe są takie wspomnienia...
Pozdrawiam serdecznie.
Michał
a ja do rysunku miałam taką rozkładaną deskę , którą chowało się do specjalnej walizki. dESKA MIAŁA DWIE PODPÓRKI I ROLKI, NA KTÓRYCH JEŹDZIŁA PRZYKŁADNICA caps. Okropnie to było niewygodne a na dokładkę cały bristol nie wchodził. Po skończenu trzeba było całe to ustrojstwo chować bo miejsce zajmowało.
UsuńHmmm... A nie trzeba było mężów posłuchać i w Stargardzie zostać? Stargardzie Gdańskim czy Szczecińskim? Bez znaczenia, bo oba piękne i cudnie położone. Gdzie Gliwicom do Stargardów:)))
OdpowiedzUsuńNo, ale w końcu: stół to stół, symbol stabilizacji jakby nie było. Takiego dalszego ciągu się spodziewam.
Gdński :-)
UsuńPewnie, że szkoda ale wiesz mężowie ówcześni to były głowy rodziny ale piękne białe szyje kręciły tymi głowami i głowy w końcu robiły czego pragnęły białogłowy ...
PANI BASIU !
OdpowiedzUsuńOdwiedzam Pani stronę.
Jestem wdzięczny za dobre słowa Pani, Pani Alenki,
Pani Laury.
Strona Pani Anny jest dla mnie bezpiecznym azylem,
wyciszeniem. { z Jej przyzwolenia}.
Na tej stronie mogę zachować anonimowość,
ażeby wyzbywszy sie ludzkiej ułomności zawiści i pychy,
radować się wspólnie z Panią i z innymi szlachetnymi
postaciami - mądrością odwiedzających tę stronę autorów
i ich radosnym oglądem świata.
A. T
:-)
UsuńBasiu - nie znamy się więc wyjaśniam - Malina to tylko nick. Mam na imię Anna ale w domu nazywają mnie Hania. Na blogu istnieję więc pod tymi trzema "formami"
OK! przyjęłam do wiadomości. Anna bardzo popularne imię, zwłaszcza w moich obecnych stronach. Za to imię Hania jest szczególnie bliskie memu sercu, bo mam wnuczkę Hanię; natomiast zamieszczając link na swoim blogu ujęlam go pod imieniem Malina;
Usuńpozdrawiam :)
Na cygańskim stole
OdpowiedzUsuńskrzypce grają..
"Graj piękny Cyganie
melodie sprzed lat.."
Waszku zniknąłeś gdzieś we mgle ...
Usuńcieszę się, że wróciłeś melodią skrzypiec ...
Rok 1946. Powrót z Syberii.
OdpowiedzUsuńMiasteczko nad rzeką Białą - mój świat bajkowy.
Pierwsze szkolne dnie. Koleżanki i koledzy życzliwi.
Niesforna gromada istot pozbawionych dzieciństwa.
Wyrwanych z syberyjskiej katorgi. Żydowskich gett.
Warszawskiego powstania.
Dzieci ocalałe z ukraińskich mordów.
To byliśmy my. Większość rozbrykana.
Rzucanie kasztanami w tablicę.
Jeżdżenie ławką po klasie w trakcie lekcji.
Zgroza.
Czuliśmy się bezgranicznie wolni.
Ileż serca i cierpliwości mieli nasi Wychowawcy.
Pani Profesor Małecka, któregoś dnia mnie i Jasiowi
wręczyła klucz od swojego ogródka działkowego
nad rzeką Białą.
„Pojdżcie, zerwijcie sobie trochę tego co tam znajdziecie…”
W ogrodzie czerwień nieznanych mi jagód.
Większe od poziomek. Oszołomienie.
Słodycz i czerwień.
Z zapartym tchem kosiliśmy dłońmi owoce.
Nie wiedziałem, że to truskawki.
Wpierw zjadaliśmy te czerwone.
Dalej te półczerwone. Zielone za pazuchę.
Wszystkie co do jednego.
Łan truskawek opustoszał.
Ledwie staliśmy na nogach.
Oddaliśmy klucz Pani Profesor z niepokojem sumienia.
Unikaliśmy spojrzeć Jej w oczy.
Na drugi dzień korytarz pierwszego piętra szkoły.
Pani Profesor zapytała : „Smakowało…?”
Objęła mnie. Przytuliła.
Zaszlochałem.
„Synu to tylko truskawki, truskawki…”
Powtarzała.
A. T
A.T. > "Synu" to tylko ....wspomnienie;
Usuńwspomnienie, które ma w sobie coś
z uśmiechu i coś ze łzy;
czy opowiesz jeszcze mi
podobne zdarzenie ???
pozdrawiam :)
Na Pani stronie Pani Basiu !
OdpowiedzUsuńDwie przecudownie piękne Dziewczyny.
Wpatruję się w twarze Dziewcząt.
Każda inna. Każda piękna.
Która jest najpiękniejsza...?
Nie odgadnę.
Który kwiat na łące jest piękniejszy od innego ?
Nie odgadnę.
Wtopione w zieleń trawy. Błękit nieba.
Blask słońca. W śpiew ptaków.
W powiew wiatru.
Są pięknem świata...
A. T
jedna to Basia a druga alElla , którą tu często spotykamy :-)
UsuńalElla nazywana inaczej Grycelką to zacna chałwianka
a i poetka z Niej co się zowie :-)
Pani Alenka zapytała mnie jak mam na imię ?
OdpowiedzUsuńRozdarta lipa na rynku.
Liściowe dzwonki grają.
Wiatr wygrywa symfonie.
Opowiada swoje tęsknoty.
Wciąż nadzieja, usłyszę kroki.
Fred to ty ?! Ja !
A. T
[P.S. Pani Basiu ! Na stronie Pani Anny moje wpisy
patronowane są przez Panią Annę i mile przez Nią zachęcane do ich
publikacji. Pewnie z powodu zaśpiewu kresowego.
To jednak narusza utartą konwencję jednoosobowego blogu.
Dostałem za naruszenie tej konwencji srogie cięgi. Przyjąłem z pokora i bez urazy.
Pani Anna nie konwencjonalne podejmuje decyzje
i pewnie dlatego Jej strona radosnym objawieniem.
Wykrzyczę głosem zranionego ptaka.
Szlochem pękniętego serca. Skargą.
Tak długo czekałem.
Aż przeminąłem.
Mkniemy liściową melodią nad rynkiem.
Uliczką obok gimnazjum na kąpielisko.
Dalej na górę Chrobrego.
Uścisk rąk. Dotyk ust.
Napotkanym obłokom i ptakom
Krzyczę !
Najpiękniejsza na świecie.
Najbardziej dziewczęca.
I skarga do Boga.
Dlaczego przeminęła ?!
A. T
stronę "kresowedrzewo" stworzyłam specjalnie dla A.T. Ja tylko czasami zamieszczam tam swoje "poetyckie" próbki, bo pod takim warunkiem A.T,. zgodził się na stworzenie strony. Prawie wszystkie wiersze są Jego i właśnie dla tych pięknych wierszy strona ta istnieje. Ja jestem tylko administratorem i teoretycznie współgospodarzem. Prawdziwym Gospodarzem jest Pan A.T. Ja tylko wybieram wiersz, ilustruję swoim zdjęciem i publikuję ... a dalej piękny wiersz A.T. żyje swoim życiem ...
UsuńZatem przenoszę się na stronę "kresowedrzewo"; pozdrawiam A.T. i Autorkę tego bloga; :) :) :)
UsuńPani Basiu 1
UsuńWybierając się na Górę Świętej Anny,
niedaleko do Zdzieszowic.
Tam żegna Pani lato.
Życze zdrowia.
A. T
Pani Basiu !
UsuńPrzemienił się wrzesień
PRZEMIENIŁ SIĘ WRZESIEŃ
W PAŹDZIERNIK.
Przemienił się wrzesień w październik
Resztkami babiego lata.
Krótki deszcz. Nie łzy.
Poranne umycie twarzy.
Na kolanach pies. Pogłaskałaś.
Spojrzał w oczy. Odgadł.
Moje serce psie.
Wyje tęsknotą za Brzeżanami.
Autostradę nawija na koła samochód.
Pola zamiecione żniwami.
Słońce zapada w sen.
Lipy płoną czerwienią
Płoną też na grobli w Brzeżanach.
W dziesiątych pokładach pamięci mój pies przybłęda.
Mama. Nie wiedziałem kim jestem.
Może psem.
Może ludzkim szczeniem.
Byłem w Brzeżanach.
Wpadłem po ogień na zjazd.
Ogrzeję serce stęsknione.
Czekałem.
Przybiegłaś zmęczona. Na głowie zjazd.
Chwila wytchnienia. Obok usiadł ksiądz.
Ten nowy w Brzeżanach.
Podarowałem kilka wierszy.
Będzie czytał wiernym w Brzeżanach.
A. T
Pani Basiu !
UsuńPrzepiękny Kościół Parafjalny pod wezwaniem
Św. Ojca Pio. w ZDZIESZOWICACH.
Obowiązkowo odwiedzę.
A. T
Co tam Malinko z biedrem,hop hop..
UsuńWzruszające wspomnienia, pięknie - jak zwykle zresztą - opisane.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam bardzo cieplutko:-)
Rodzinne losy Pani Anny
OdpowiedzUsuńteż
w Jej wspaniałym wierszu:
Jak mam opisać tamten świat ?
ulice, które są, a ich nie ma i okna
których światło jest tylko wspomnieniem.
poważnego żyda z poważnymi pejsami
wesoły kapelusik grzecznej dziewczynki
i buciki, co odliczają kroki do szczęścia.
Jak mam opisać tamto szczęście ?
małą zazulkę, co na duże zazule
przyfrunęła zdziwiona ich pięknem,
zachód słońca na woroniakach
sady wiśniowe, jak panny niewinne
i jary, co wojny zapomnieć nie mogą.
Jak mam opisać tamten dom ?
dziewczynkę ze śmieszną kokardą
lalkę z warkoczem i konia z siodłem
co zbyt duże dla małej dziewczynki.
Jak mam opisać tamtą radość ?
smak ciastek, najlepszych, od maćkówki
zapach książek u zuckerkandla.
zegarek z cyferblatem i śmieszne binokle
pannę, co spiekła raka, westchnienie ułana
i zakochane drzewa na kempie
Jak mam opisać tamten czas ?
niebo, co na przekór losowi błękitne
srebrne cygara, pachnące fosforem.
kromkę chleba z cebulą i płonące getto
i królika rafała, co oczy miał czerwone
i poszedł pod nóż w czasie głodu.
Jak mam opisać tamten ból ?
pospieszne rozliczenie z młodością
kilka sprzętów, listy, kilka pamiątek.
śpiew kanarka, co oszukał wojnę
szum deszczu, miarowy stukot kół
i mgłę, co rozstaniem na serce opada.
Jak mam opisać tamten Złoczów …
Utalentowany kresowy wiersz.
A. T
Pani Basiu ! Dziękuję za wpis na wierszowej stronie.
OdpowiedzUsuńA to już jesień.
Dla Pani.
Nie żałujmy zwiędłych kwiatów.
Bo to jesień.
Na wiosnę rozszalały wiatr ukołysze inne.
Też maki.
Ale nie te,
Na które patrzyła
Ukochana Dziewczyna.
Nie ścinajmy kwiatów.
Niech płoną czerwienią
Do póżnej jesieni.
Niech zwiędną swym przeznaczeniem,
W pierwszy
Chłodny poranek.
Dziadziu Romuald zabiera kilka ulubionych obrazów - domyślam się, iż umieszczony w tym miejscu obraz należy do tych ulubionych. Intryguje mnie skąd w Złoczowie moja parafia?
OdpowiedzUsuńA JAKA TO PARAFIA ????
UsuńWitaj Leszku - obraz rzeczywiście przyjechał ze Złoczowa.
:-))) to nie był obraz mojego dziadzia w znaczeniu autorstwa,
--------------
Mój dziadziu miał trojakie hobby: obrazy, pszczoły i ryby. Z czasów młodości, górnej, chmurnej i zwariowanej, kiedy to razem z bratem przyjaźnili się z kresowym malarzem Kratochwilem, został dziadziowi sentyment do malarstwa, i malarzy. Później, już jako stateczny ojciec rodziny, lubił wyprawy do Lwowa, do galerii, lubił kupować obrazy a przy okazji wspierać artystów. Nigdy jednak sam nie malował. Brat malował świetnie, ale nie własne obrazy, tylko kopie wielkich mistrzów.
--------------
Ten obraz został kupiony właśnie w galerii we Lwowie a nosi tytuł "ZAUŁEK WARSZAWSKI" Ma podpis autora , wygląda na "Jaworski" Ktoś z Kresów zapytał mnie kiedyś na FB , czy to przypadkiem nie jest obraz Jaworskiego, bo ten malarz był we Lwowie znany , ale przyznam, pojęcia zielonego nie mam. Jak dziadziu żył, to mnie bardziej interesowały opowieści wojenne i kodeks pojedynków :-) nie przyszło mi do głowy o autora zapytać, to i nie wiem a mamcia moje wie tylko, że dobrego malarza, bo tak się w domu mówiło.
Z KRESÓW moi przywieżli 5 obrazów , dwa olejne, ten i obraz zatytułowany ZIMA ; poza tym niewielki obrazek Pana Jezusa, obraz Matki Boskiej Nieustającej Pomocy i piękny oleodruk Matka Boska Cygańska.
Kościół jest pod wezwaniem Nawiedzenia NMP na Nowym Mieście i został poświęcony w 1411 roku - a więc w rok po bitwie pod Grunwaldem. Jego budowa oczywiście trwała dłużej, ale poświęcony był już jako wotum.
UsuńW takim stanie cudem dotrwał do Powstania Warszawskiego (łącznie z tym maleńkim domkiem przy bramie). https://www.facebook.com/photo.php?fbid=981103005272714&set=g.704866722873359&type=1
Po wojnie tylko część murów samego kościoła zostało, wieża wymagała kompletnej odbudowy.