I Z RADOŚCIĄ
czekam na przyjazd Papieża Franciszka
przeżywam z młodymi tę atmosferę poszukiwania, dzielenia się ...
otwarcia na innych, bycia w drodze ...
Nawet znaczek sobie zrobiłam, bo jakże bez znaczka ?
Ich znaczek jest młody, kolorowy, radosny, mój świeci światłem odbitym.
.
Fakt - gdzie mnie tam do młodości ! ale ... ale taką radość to ja akurat poznałam bardzo dobrze. Radość szukania Boga, radość bycia razem z innymi, radość spotkania. Do dzisiaj pamiętam, nie sztuczną, nie udawaną, nie wykreowaną, nie dlatego, że wypada się cieszyć, taką radość z głębi serca, najprawdziwszą, z prawdziwych. Do dzisiaj pamiętam nadzieję i wyczekiwanie. Ja tych młodych rozumiem, dla nich jakakolwiek trudność, niedogodność nie jest poświęceniem, jest drobiazgiem, to dla nas byle kretowisko górą nie do przebycia czasem się wydaje, oni góry pokonają tak, jakby były tylko pagórkami. Ta radość daje im siłę. Uwierzcie mi, takie przeżycia zostawiają ślad w osobowości młodego człowieka, ślad na całe życie Skąd wiem ? bo i w mojej osobowości odbiły niezatarte ślady. Wiem jak to jest, poznałam, zakosztowałam, przeżyłam, przewartościowałam. Zostało mi. Ciągle jestem w drodze.
Pamiętam taką atmosferę z dawnych pielgrzymek. To jest inny świat. To wszystko, co widzimy w telewizji, te bilety, gadżety, politycy, ochrona, to wszystko tylko otoczka, sens jest gdzie indziej. Więc czekam z nadzieją, że coś się stanie, że przynajmniej oni, młodzi, wyrwą się z tego dziwnego, zamkniętego kręgu, jakim powoli się stajemy, że się otworzą na tych innych, że przekroczą siebie, że przekroczą własny strach, że Papież porwie znowu, szeroko otworzy okno, wpuści powietrze, że złapiemy oddech i nie będziemy już tacy tylko dla siebie, tylko u siebie, tylko dla swoich, my, nam, o nas, dla nas i tak dookoła wojtek. Mam cichą nadzieję, że wróci świat naszych wartości, że powoli się to poskłada, jak puzzle, w dawną całość, w dawną prostą prawdę o ewangelicznej miłości bliźniego ... miłości pewnie nikt nie musi nas uczyć, ale kim jest bliźni to by już się przydało. Mam nadzieję, że młodzi, tak jak kiedyś my, zapamiętają lekcję, że lekcję od Papieża dostaną, że potrząśnie ...
bo jak nie On to kto ?
TAK BYŁO
Czas kiedy i ja byłam, jak oni teraz, młoda. Szukając drogi, szłam ...Dziesięć razy pieszo wędrowałam do Częstochowy.
Za każdym razem ponad trzysta kilometrów w dziewięć dni.
Najpierw była 267 Piesza Pielgrzymka Warszawska.
Akademicka grupa 17, żółta siedemnastka czyli "słoneczka".
1978 rok. głęboki PRL a tu kawałek wolnego świata. Studenci z całej Polski. Idą, modlą się, słuchają, dyskutują o wartościach, o życiu, o wierze, o problemach, o wolności i wreszcie śpiewają czasem pięknie a czasem trochę ryczą, jak kto potrafi, nie ma znaczenia.
.
Z Warszawy wychodzimy wczesnym rankiem, po Mszy w Kościele świętej Anny. Na ulicach tłumy. Zaskakuje mnie, że ludzie wcale się nie boją. Wiele rąk uniesionych do góry z charakterystycznym V. Machają do nas, śpiewają z nami, mamy z niemowlakami podbiegają do naszej grupy i proszą nas o błogosławieństwo dla ich dzieci i o modlitwę ...
mam pełne oczy łez.
.
Trudno opowiedzieć wrażenia, trudno oddać tamten klimat.
To coś pomiędzy radosnymi Światowymi Dniami Młodzieży a spływami kajakowymi, jakie odbywał Karol Wojtyła ze studentami. Do tego jeszcze młodzieńczy bunt i coś z walki o wolność. Nie boimy się chociaż wiemy, że grupa nafaszerowana sb-kami jak dobra kasza skwarkami.
Wiemy, że nasze fotografie trafią gdzie trzeba.
Do tych wszystkich wrażeń dochodzi jeszcze coś - ogromny wysiłek, przekroczenie siebie. Ale o tym dowiadujemy się trochę później.
.
Nogi niosą same, śpiew na ustach, zmęczenia ani śladu.
A potem pierwszy pielgrzymkowy przystanek w Raszynie. Siadamy na trawie, zdejmujemy buty i upssssss pierwsza przykra niespodzianka. Patrzę na swoje nogi a tu dziewięć wielkich bąbli . Ojjj - jak tu nogi z powrotem do butów włożyć i przejść następne kilometry. Polak mądry po szkodzie ale przed szkodą to z mądrością też czasem nie za bardzo .
Durna byłam jak nie wiem co. W regulaminie stało "wygodne obuwie na zmianą. No to ja, o naiwności, wzięłam dwie pary tenisówek. Z Warszawy oczywiście wyszłam w tych ładniejszych, białych, sznurowanych. Odparzyły nogi popisowo.
Potem, kolejno, szłam w 268 i 269 Pieszej Pielgrzymce Warszawskiej.
A potem to już odłączyliśmy się od warszawskiej i powstała 1 Piesza Pielgrzymka Wrocławska. I dziecko żółtej warszawskiej siedemnastki, czyli zielona wrocławska akademicka dwójeczka. Szłam w niej siedem razy chociaż studentką już nie byłam. Szli w niej studenci i studentki poznane na warszawskiej. Szli naukowcy. Kiedyś szedł nawet rektor Uniwersytetu Wrocławskiego. Studenci z upodobaniem zwracali się do niego "bracie" jak do każdego innego pielgrzyma.
Pierwsza wrocławska
to była całkiem eksperymentalna pielgrzymka.
Eksperyment zaczął się już pierwszego dnia. Trasa warszawskiej sprawdzana od 267 lat prowadziła zawsze tą samą drogą.A trasę wrocławskiej dopiero wytyczono. Na mapie. Oczywiście sprawdzono też częściowo częściowo idąc a częściowo jadąc samochodem . No i pierwszego dnia miało być 36 kilometrów. Było 50. Po drodze trafiliśmy niechcący na jakiś poligon, z daleka słychać było odgłosy wystrzałów a na dokładkę po polu biegał rozzłoszczony byk.
Upał był niemiłosierny. Na bazę dotarliśmy o drugiej w nocy. Jak dotarliśmy tego nie wiem. A tu jeszcze trzeba było namioty rozbić. Że te namioty nam się nie pozawalały to chyba cud, bo nikt nie miał siły śledzia wbić w ziemię. Na drugi dzień ogłosili nam wolne. Nie zapomnę kolegi z sąsiedniego namiotu, rankiem chwycił buta i jak oszalał gonił po ściernisku koguta. Kogut z samego ranka nas odwiedził i wydzierał się niemiłosiernie ... a my chcieliśmy tylko spać !
.
Właśnie wychodzimy z Wrocławia.
Wszyscy tacy czyści, domyci i wypoczęci.
Najbardziej zapamiętałam pierwszą pielgrzymkę w stanie wojennym. Zakaz zgromadzeń. Pozwolenie na pielgrzymkę udzielono ale ostrzegano nas żeby nie iść. Wiedzieliśmy, kto w grupie jest esbekiem. Oczywiście oprócz tego, o którym wiedzieliśmy, byli jeszcze inni. Ksiądz ostrzegał nas, wiedzieliśmy co można mówić, jak można mówić. Oczywiście agenci szybko działalność rozpoczęli. Nagle, dziwnym trafem, popsuło się nagłośnienie. I to w kilku grupach. Nie ma nagłośnienia, nie ma śpiewu, nie ma konferencji . Wieczorem, na bazie, nasi spece od nagłośnienia sprawdzili. Okazało się, że w kablach (to były dwużyłowe kabelki) znaleźli mnóstwo szpilek, tak sprytnie wpiętych, by połączyć ze sobą te dwie żyły. Od tego dnia kabelki nosiły wyłącznie dziewczyny. chłopaki mieli zakaż. Sprzęt przestał się psuć.
Czasem pod pole namiotowe podjeżdżał żuk, wypełniony skrzynkami z piwem. Różni dziwni faceci z aparatami kręcili się wokół , gotowi fotografować, jak to pielgrzymi się upijają. Śmieszni ludkowie, każdy głupi poznał się na tej prowokacji.
.
Najgorzej było na Mszach. zwłaszcza gdy gromadziły się wszystkie grupy pod gołym niebem. Pamiętam jedną Mszę, kiedy nad ołtarzem latały helikoptery, tak niziutko, że zagłuszały wszystko.
Naszej grupy nie wpuszczono wtedy do Klasztoru główną drogą, czyli Alejami Najświętszej Marii Panny. Szliśmy z boku, od strony kościoła Świętej Barbary. Śpiewaliśmy "Pieśń Konfederatów Barskich" :
"Nigdy z królami nie będziem w aliansach
Nigdy przed mocą nie ugniemy szyi."
Pełno było milicji i zomo. Wszędzie stały ich motory. Na chodniku zomowiec, w białym kasku i białych rękawiczkach, regulował ruch pielgrzymów. Koleżanka podbiegła do niego i wręczyła mu bukiet kwiatów. Popatrzył wściekły ale nic nie zrobił.
Szliśmy w skwarze i w deszczu i podczas burzy.
Każdy miał przy sobie chlebak a w nim blaszany, półlitrowy garnuszek, jakąś kanapkę, bidon z kawą albo z wodą, podręczne leki i płaszcz przeciwdeszczowy. Swetry zawiązywało się wokół bioder. Na głowie albo chustka, albo czapka, albo kapelusz. Zdobycie pielgrzymkowego stroju to był wtedy nie lada wyczyn. Buty - wiadomo ale skąd zdobyć 9 podkoszulków ???. Podkoszulek bawełniany to wówczas był rarytas. O skarpetach nawet nie mówię. Rajstopy dostawało się na Dzień Kobiet ale skarpety ! ja miałam młodszego braciszka no i tatusia. Obydwu doszczętnie obdarłam i z podkoszulków i ze skarpet. Coś tam na podkoszulki naszyłam i było. Spódnice miałam niestety tylko satynowe, w kwiatki. Dzisiaj pewnie żadna dziewczyna tak by się nie wybrała.
Idziemy przez las. Chwile na refleksję , na modlitwę.
O czym myślę ? Przepraszam ... dziękuję ... proszę ...
... Matko, która nas znasz, z dziećmi swymi bądź
Na drogach nam nadzieją świeć, z Synem swym, z nami idź
A teraz opowiem
jak wyglądał przeciętny dzień na pielgrzymce.
Pobudka o piątej albo o szóstej.
Składanie namiotów i bieg do kuchni polowej, z bidonem, po kawę. Każdy pielgrzym mógł dostać czarną kawę zbożową, bez cukru. Prowiant mieliśmy własny. Nasza mała studencka grupka żywiła się zawsze wspólnie. To były niestety czasy, kiedy jedzonka w sklepach nie było. Cudem zdobywaliśmy puszki konserwy "turystycznej".
No - pycha !!!. Każdy z nas miał po 9 konserw, identycznych. Wrzuciliśmy je do jednego wora, do tego ktoś przezornie miał kilka cebul a ktoś inny trochę cukru i wszystko. Dziewczyny robiły śniadanie a chłopcy taszczyli nasze bagaże na żuka. Oczywiście my zawsze byliśmy grupa pościgowa. Dziesięć minut spania dłużej a potem pędem przez kilka grup do naszej. Chlebaki nam podskakiwały, przywiązane garnuszki też a pielgrzymi z sąsiednich grup takim ofermom jak my, bili brawo.
.
ooo - to właśnie niedobitki
Docierają z pola namiotowego do ostatniej grupy.
Zwykle było 6 etapów. Szliśmy ze śpiewem. Różne to były piosenki i pielgrzymkowe i całkiem świeckie. Niewielkie fragmenty trasy wiodły szosami, przeważnie szło się przez lasy. polnymi drogami
Kiedyś, przez dziewięć dni żar lał się z nieba, całkiem jak teraz. Etap przez piaski, tak zwaną pustynię, pokonywaliśmy z ustami zasłoniętymi chustami. Ludzie wynosili na drogę wiadra z wodą do picia. Wtedy powstało nasze pielgrzymkowe powiedzenie "ani cienia bożego"
Innego roku przez dziewięć dni lało niemiłosiernie.
Kałuże, jak kałuże, ale rozdeptane przez kilkadziesiąt tysięcy pielgrzymów to już tragedia, no i ślizgawka.
Zgadnijcie komu się przytrafiła jazda figurowa ? No oczywiście że byłam to ja.! Ciapnęłam siedzeniem w sam środek kałuży. I chociaż pielgrzymka pokutna to ja ze śmiechu nie miałam siły wstać i siedziałam w błotku aż mili braciszkowie mnie wyciągnęli.
Idąc w tak wielkiej grupie nie używa się parasoli. Wieczorem, na bazie, wszystko ma się mokre od butów aż po gumę od majtek. Jedyna rada połączyć się w trójeczki ze wspólnymi plecakami. a w nich wspólne bardzo mokre, średnio mokre i suche. Ej - kiedyś w deszczu jeden namiot spłynął. Nocowaliśmy w drugim, na siedząca. osiem osób w trójce, jak te śledzie.
... Królowo ognisk rodzinnych przyjdź i drogę wskaż
Królowo Matko Kościoła do Syna swego nas prowadź
Przystanki po drodze. Ufff - pełnia szczęścia.
Nareszcie można nogi rozprostować, zdjąć buty i skarpety, wyjąć z chlebaka zdobyczne kanapki.
.
Jedliście kiedyś zupę z gwiazdami ?
Wspaniale smakuje. Jechała z nami kuchnia polowa. W wielkich kotłach gotowali zupę dla wszystkich. Czy ktoś pamięta z dawnych czasów zupę ogonową z torebki ? to właśnie było "takie coś" W środku pływał drobny makaronik w kształcie gwiazdek z dziurkami. Apetyty tak nam dopisywały, że te gwiazdy wydawały się najwspanialszym rarytasem. Każdy dostawał zupę do blaszanego kubka. Po obiedzie kubek wycierało się trawą. Przydawał się w czasie drogi, gdy mieszkańcy wynosili nam wiadra z kompotem.
Dzielili się z nami czym mieli. Przed domami ustawione były często stoły a na nich kanapki, kiszone ogórki, owoce, czasem nawet ciasto.
.
Przystanki w deszczu . Odpoczynek w zbożu.
Brrrr - zimno i wszystko mokre. Po co mi ta chustka na głowie ? chyba, żeby nie straszyć pielgrzymkową fryzurą.
Po drugiej stronie drogi, w zbożu stoją snopki. Pod snopkami przysiedli pielgrzymi. To spowiedź. Spokój, wystarczająco dużo czasu na rozmowę, na zastanowienie , na refleksję nawet na wspólne zmierzenie się z problemem ... Bardzo wielu pielgrzymów wybierało ten rodzaj spowiedzi. Księża szli też często za grupami, można było podejść i odbyć spowiedź w drodze. Nikt nie przeszkadzał.
... Co jest najważniejsze, co jest najpiękniejsze
co prawdziwe, jedyne, największe, za co warto życie dać
Msza Święta polowa.
Najważniejsza część pielgrzymkowego dnia.. Za każdym razem głębokie przeżycie. To były zupełnie inne Msze. Wśród drzew, na polach. Jedna szczególna. Odprawiana o czwartej nad ranem. Nigdy nie zapomnę ołtarza i słońca, które wschodziło w czasie Przeistoczenia.
.
Mstów - pod samą Częstochową.
Msza na rozległych łąkach, nad wodą.
Najpierw rozbijamy namioty, przebieramy się i podobni do ludzi idziemy. Już możemy powiedzieć, że doszliśmy. Częstochowa na wyciągnięcie ręki. Docieramy do celu.
Jak dobrze, że wody będzie pod dostatkiem.
Czasami, niestety, wody bardzo brakuje. Pamiętam takie dni, kiedy nie było w czym umyć nóg. Strach się przyznać ale myliśmy nogi w czarnej kawie. Biedni chłopcy tego dnia do golenia też kawy używać musieli.
Jak mus, to mus.
.
I tak bywało, niestety.
Zwłaszcza w duszne i upalne dni.
Szczęściem służby medyczne dobrze działały. Po krótkich pobytach w punkcie medycznym delikwenci wracali na trasę. Czasem ktoś słabszy przejechał etap albo i cały dzień odpoczywał na bazie.
Od razu wyjaśniam - na tym zdjęciu to nie ja padłam.
Ja na kilku pielgrzymkach pełniłam rolę siostry medycznej..
.
Tutaj dopiero się przyuczam.
Naszą sanitariuszką była siostra zakonna Józefa. Fantastyczna siostra , taka "męska" odporna na wszystkie trudy. Właściwie nie ma co się dziwić bo to siostra ze szpitala, instrumentariuszka z chirurgii. "Operowała" brata przewodnika aż miło ! Brat porządkowy musiał go trzymać, żeby wrzasku nie było.
Rok później wyruszyłam uzbrojona w igły, strzykawki, rękawiczki , gaziki, bandaże i inne takie okropieństwa. Do dzisiaj pamiętam pigmentum castellani. A rapacholin jest dobry na wszystko, nawet na pielgrzymkową depresję, zwłaszcza dla maruderów z grup pościgowych.
.
Grupa pościgowa
czyli silna grupa pod wezwaniem, czyli my dziewczyny. No, tym razem padłyśmy nie na żarty. Usiadłyśmy sobie w rowie i postanowiłyśmy umrzeć ze zmęczenia. Niestety, zaprzyjażniony brat porządkowy wrednie doniósł bratu przewodnikowi czyli księdzu . No i ksiądz doholował nas, znaczy, czarne owce, do reszty stada.
Popatrzcie na moje nogi. Zamiast ślicznych białych tenisówek mam pożyczone od kolegi męskie sandały, 5 numerów za duże. Nogi mam włożone do plastikowych woreczków bo tego dnia lało. No szyk paryski.
Wieczór zapada, grupy pielgrzymkowe zbliżają się na nocleg do bazy.
... Zapada zmrok, już świat ukołysany,
znów jeden dzień odfrunął nam jak ptak
znów jeden dzień odfrunął nam jak ptak
Panience swej piosenkę na dobranoc,
zaśpiewać chciej w ostatnią chwilę dnia
zaśpiewać chciej w ostatnią chwilę dnia
Wszystkie grupy tradycyjnie śpiewają tę samą piosenkę, po cichu nazywamy ją "pościelówą" Nam dobrze, bo już doszliśmy. Namioty nieco pływają ale co tam ! jakoś dało się rozbić. Zresztą czy mokro od góry, czy od dołu to i tak chyba już wszystko jedno.
Jutro Górka Przeprośna.
Każdy z nas weźmie ze sobą kamień symbolizujący to, co obciąża nasze sumienia. Poniesiemy te kamienie na samą górę.
A na górze święto - wszyscy sobie dziękują, przepraszamy się za psikusy i takie tam różne, co po drodze.
Na górce przewodnicy fruwają.
.
To zdjęcie grupy franciszkańskiej.
W naszej grupie brat przewodnik co roku też tak fruwał.
Gorzej było z siostrą Józefą. Poooofrunęła a potem łuuuup o ziemię!!! Gapy nie złapały ! Wcale się na gapy nie obraziła. Śmiechu było co niemiara i co roku wspomnienie "upadku".
... Z modlitwą i pieśnią idziemy
do miejsca świętego na ziemi
do Matki Najdroższej, by hołd oddać Jej
i złożyć u stóp Jej serce swe
I pomyśleć - jak dawno temu temu ja byłam młoda ...
eeech - tak bym zjadła garnuszek zupy z gwiazdami
WRÓCIŁAM TU NA CHWILĘ DO WSPOMNIEŃ
dlaczego akurat tych z pielgrzymek ? Na Światowych Dniach Młodzieży z Janem Pawłem II, w Częstochowie, też byłam. To dla mnie są zdarzenia "bliskoznaczne" wróciłam akurat do pielgrzymek, bo tylko pielgrzymki mogę zdjęciami udokumentować. Na ŚDM byłam tylko kilka godzin, z przejęcia jakoś nikt wtedy nie zabrał ze sobą aparatu.
*
DZISIAJ
Dzisiaj swoista PIELGRZYMKA. Młodzi z całego świata właśnie docierają do bazy, na ostatni przystanek. Dzisiaj nie ma problemu z jedzeniem, nie na problemu z ubraniem. Nikt nikogo tak nie śledzi, nie donosi, gdzie trzeba. Za uczestnictwo nie płaci się stanowiskiem, ani karierą. Wszystko jest bardziej dograne, usprawnione. Jest telewizja i wspaniałe cyfrowe fotografie, społecznościowe media. Czy jest łatwiej ? nie wiem. Trzeba przecież siebie pokonać, własną słabość. Jest inaczej ale sens i cel pozostał ten sam.
Macham do Młodych ! jak nas, na naszych drogach, czeka was upał, spiekota,"ani cienia bożego" ulewy, burze, błoto, ale co tam, wiem, że czekacie na coś bardzo szczególnego i mam nadzieję, jak kiedyś my, tak teraz wy się doczekacie ...
*
Czasem spotykam moich, czyli znajomych z tamtych, pielgrzymkowych dróg. O, choćby tu na blogu, spotkałam Tomasza i wcale nie wydaje mi się dziwne , że zrozumieliśmy się od razu, że nawet poglądy na życie, współczesny świat, na na politykę mamy podobne. Buszując po fejsie natknęłam się na dwóch moich pielgrzymkowych nauczycieli. Obydwu pamiętam z trasy. Miło było spotkać teraz Profesora Wiszniewskiego i ojca Ludwika Wiśniewskiego.
Przytoczę fragment:
"To jak pan wyobraża sobie kształcenie patriotyczne?
- Uważam, że kształcenie obywatela na patriotę jest niepotrzebne. Bo patriotyzmu nie można nauczyć kogoś na pamięć, tylko trzeba go doświadczać na przykładach w życiu codziennym. Dla mnie wzorem dobrego człowieka i patrioty jest ojciec Ludwik Wiśniewski, który nie tylko wzywał do patriotyzmu, ale dawał jego przykłady. Kiedy w 1981 roku zomowcy rozbili nasz strajk okupacyjny w gmachu głównym Politechniki poszedłem o 4 rano do budynku D1. Wszedłem do sali, gdzie trwał wiec strajkowy i zobaczyłem piękną, biało-czarną sutannę ojca Ludwika. On pokazywał patriotyzm swoim życiem.
Jestem dumny, że Politechnika Wrocławska zapisała w historii bardzo ładną kartę niepodległościową począwszy od wielkiej demonstracji w październiku 1956 roku".
Mój świat, niegdyś moja Alma Mater i jej niegdysiejszy rektor, kandydat na premiera, minister nauki, brat Andrzej, jak się do niego zwracaliśmy na trasie. Na pytanie, czy w rektoracie można tak samo, odpowiadał z uśmiechem - kto się odważy, proszę bardzo. Żałowałam, że wcześniej studia skończyłam, ja bym tam się odważyła.
.
A to ojciec Wiśniewski, nasz brat Ludwik, duszpasterz akademicki, w PRL działacz opozycyjny, głęboki myśliciel, wychowawca młodych mojego pokolenia, według niejakiego Terlikowskiego "twórca sekty".
to nie historia, to koniec 2015 roku
Dzisiaj obaj są drugiego sortu, jak Tomek, czy ja. Dziwny jest ten świat.
Pamiętam ich nauki o wierze, o solidarności, o uczciwości i o wolności ...
zostało mi do dzisiaj i to całkiem na serio.
*
z przyjemnością polecam Malina M *
Aniu! niewyobrażalnie piękna jest twoja opowieśc o pielgrzymkach.Twój hart ducha i wielkie umiłowanie wiary godne najwyższego podziwu.Jak Ty to pięknie opisałas.Przeszłam z tobą wszystkie te miejsca które tak dokładnie opisujesz i bardzo rozumiem jak się czułas wspominajac te chwile i czas.Aniu zycze ci dużo zdrowia i wielkim dla mnie jest zaszczytem znajomosć i możnosc uczestniczenia w twoim życiu.Pozdrawiam serdecznie ciebie i cała twoją rodzinę Halina Bulas.
OdpowiedzUsuńDZIĘKUJĘ HALINKO za ciepłe słowa tutaj i za imieninowe życzenia na fejsie :-) dziękuję Tobie i Twojej Rodzinie - niech moja Patronka uśmiecha się do Was
UsuńCo prawda,nie doświadczyłem osobiście tylu religijnych
OdpowiedzUsuńuniesień ale,w okresie w którym niektórzy,może na pokaz
krytykują kościół,wstydzą się wiary ojców taka notka
budzi we mnie ogromny szacunek dla Autorki.
Pozdrawiam serdecznie.
Dziękuję "młody bobie" ... z serca dziękuję , takie słowa przeczytać to miód na serce...
UsuńRzeczywiście w modzie teraz jazda na kościół, a moda, to moda, wielu jej ulega, a człowiek powinien mieć cywilną odwagę i twarz, wtedy moda nie ma znaczenia ... kiedyś moda była odwrotna, wielu ulegało i "namiętnie się nawracało" , niektórym to "nawrócenie" przerodziło się w prawdziwe ale wielu opadło jak łuski z cebuli ... i moda nowa nadeszła
To wszystko ma całkowicie sens i jak najbardziej warto przeczytać. Polecam!
OdpowiedzUsuńDziękuję Aniu za ciepłe słowo :-) ...
Usuńwiesz - też mogę się podpisać Anka B, czyli Anna B
:-)
OdpowiedzUsuńUŚMIECHEM ODPOWIADAM
UsuńI MACHAM jak na trasie :-) przecież życie to droga ...
Bardzo lubię historie z przeszłości poparte zdjęciami czy innymi takimi dokumentami tamtych dni. Jakieś dwa tygodnie temu zastanawiałem się czy w przyszłości nie wybrać się na pielgrzymkę rowerową. Wydaje mi się, że to coś zupełnie innego od rzeczy jakie znam na co dzień.
OdpowiedzUsuńGwiazdki z zupy chyba kojarzę, o ile to ten sam model makaronu. Teraz się chyba nie spotka tych gwiazdek.
No nie wiem, tak ktoś rowery wodne przyozdobił kogutami i napisami. Jeden ma napis milicja a drugi ,,Strasz", cokolwiek autor miał na myśli.
Pozdrawiam!
Myślę, że pielgrzymka rowerowa może być wspaniała, i w sferze fizyczne i duchowej ...
Usuń----------------
ech, w tej chwili uśmiechnęłam się - nas bolały nogi , a was na rowerach może boleć coś, za przeproszeniem, zgoła innego :-)
----------------
aaa - w takiej konwencji ta milicja - to już rozumiem
KOCHANA HANIU!
OdpowiedzUsuńW DNIU TWOJEGO ŚWIĘTA BYŁAM MYŚLAMI PRZY TOBIE, ŻYCZĄC ZDROWIA I SPEŁNIENIA MARZEŃ.
JAK ZWYKLE, TWOJĄ RELACJĘ CZYTAŁAM Z WYPIEKAMI NA TWARZY. JAKŻE PIĘKNE SĄ TWOJE WSPOMNIENIA.
SERDECZNIE POZDRAWIAM:)
LUSIU - JAK PRZYJEMNIE JEST ŚWIĘTOWAĆ IMIENINY Z PRZYJACIÓŁMI ...
Usuńdziękuję z całego serca :-)
Piękną pielgrzymkę odbyłam z Tobą. Dziękuję za chwilę wspomnień i unikatowe zdjęcia.
OdpowiedzUsuńZasyłam serdeczności.
:-) no to Ci po cichu zaśpiewam pielgrzymkową piosenkę "łazienkową"
Usuńprzybyli pielgrzymi pod okienko
przybyli pielgrzymi pod okienko
stukają, pukają, daj wiaderko
stukają, pukają, daj wiaderko
oo...a tu wiaderko puste, wody niet, ooooooooooo ...
Pielgrzymki to, Haniu, prawdziwy fenomen. Nie mam na myśli tu jakieś demonstracji wiary, ale to, co w nich najpiękniejsze. Poczucie autentycznej ludzkiej wspólnoty.
OdpowiedzUsuńściskam
o tak Klaterku, o tak !!!
Usuńi sam widzisz choćby po mnie - zostają na całe życie
Zostają nie tylko wspomnienia ale podejście do życia ...
pozdrawiam pielgrzymkowo :-)
Uprzejmie proszę, abyś już z nadzieją i radością nie oczekiwała na przyjazd do Polski Papieża Franciszka. Właśnie odjechał i chyba już nie wróci :) teraz pora chyba na refleksje po spotkaniu, choćby było ono tylko wirtualne wizycie ??? żartuję :)
OdpowiedzUsuńzostawiam ślad po swej bytności tutaj i pozdrawiam :)
:-) melduję posłusznie że moje nadzieje zostały spełnione i to z naddatkiem !!! a radość ? radość w sercu mam do dzisiaj ... i jak siebie znam zostanie mi na długoooo :-)
UsuńWspaniałe wspomnienia :)
OdpowiedzUsuńwspaniałe dni, które przyszło nam przeżyć ... kiedyś i teraz ..
UsuńJolu, wysłałam Ci na FB zaproszenie na wydarzenie :-)
TAK BARDZO CZEKALIŚMY NA PRZYJAZD PAPIEŻA FRANCISZKA...
OdpowiedzUsuńTERAZ POZOSTAŁ W NASZYCH SERCACH.
SERDECZNIE POZDRAWIAM:)
JEST I ZOSTANIE ...
Usuńa dzisiaj taka smutna wiadomość, nie żyje kardynał Macharski ...
bije dzwon, a mnie w uszach brzmią słowa tak często ostatnio śpiewanej:
błogosławieni miłosierni
albowiem oni miłosierdzia dostąpią
...
Taka nieco stara konwencja, bo widać było po tych rowerach wodnych, że ktoś nazwał je tak już dawno i tak zostało. :)
OdpowiedzUsuńNiestety nie było chętnych na te rowerowe pielgrzymki, bo zostały odwołane.
Muszę chyba nieco więcej jeździć na rowerze, by przywyknąć do takich niewygodnych sytuacji związanych z jazdą właśnie. :)
Pozdrawiam!
Fajne wspomnienia.
OdpowiedzUsuńFajne wspomnienia ja też pielgrzymowałam.
OdpowiedzUsuńDziękuję za ten tekst.
OdpowiedzUsuńGim****
Klik dobry:)
OdpowiedzUsuńRaz tylko byłam na pielgrzymce i na tej pielgrzymce przysięgłam sobie, że nigdy więcej...
Po Twojej, Malinko, ciekawej pielgrzymkowej opowieści doszłam do wniosku, że trzeba było zmienić parafię i towarzystwo, a nie zniechęcać się.
Pozdrawiam serdecznie.
Zajrzałam tutaj aby sprawdzić czy tu coś "kwiczy" lub "pokwikuje"? :)
OdpowiedzUsuńChyba jednak ważniejsze sprawy Cię pochłaniają, ale mam nadzieję, że opiszesz festyn?
pozdrawiam :)
mnm
OdpowiedzUsuń