poniedziałek, 26 sierpnia 2013

TAŃCZĄCY Z WILKAMI

a może raczej ostro tańczący z tym,
który ponoć ma wilcze oczy




Dumny i pyszny wojownik. Na cienkiej linie tańczy

A jaki tańczy taniec ?
Niby to taniec dworski, z założenia.
Niby tylko dla ludzi szlachetnych.
Niby ... niby ...

Niestety, woda sodowa ma te magiczne właściwości, że taniec dworski w chocholi zmienić potrafi. Pychą oczy zasłonić. Teraz tańczący strzały na oślep wysyła i we własne stado kieruje. Bez znieczulenia, zaprawiając kurarą bardziej trującą, niż trucizna wroga. Słodką, niewinną, pachnącą ideami ...

Oj panie ministrze !!!
Teraz jest pan gwiazdą we wszystkich mediach i tabloidach. Super lider. Drwiący uśmiech i zachwyt władzą. Teraz pan dyktuje warunki bo większość sejmowa krucha. Teraz pan to może z cynicznym uśmiechem. Może i rozbije pan PO od środka, może i stworzy pan coś swojego, może i wyprowadzi pan ludzi, może i połączy się z opozycją. Może.
Nie jest pan jednak jak młody Tusk.
Młody Tusk nie korzystał z tego, co inny stworzył, żeby siebie wypromować i to kosztem tych, przeciw którym stanął. Młody Tusk nie stosował gierek, żeby zostać wyrzuconym i kreować się na męczennika. Młody Tusk z otwartą przyłbicą stanął naprzeciwko i powiedział - odchodzę. Odszedł bez pieniędzy, bez zaplecza. A pan ? pan sobie zaplecze tworzy korzystając z tego, co  Tusk stworzył. Strzela pan kolegom w plecy i znaczy własne terytorium. Sprytne i genialne. Idzie pan w ślady genialnego stratega, już nawet słyszę, że dwadzieścia procent, które pana poparło to "ludzie wolni". Cóż są "prawdziwi Polacy" będą też teraz "prawdziwie wolni". Dziel i rządź to stara maksyma. Dzielenie panu wyszło popisowo, mnożenia nie życzę.

Był pan moim ulubionym posłem.
Światopogląd mam mocno konserwatywny. Gospodarczo jestem liberałem ale takim bez przesady. Nie uznaję wilczych praw wolnego rynku. Na powierzchni ma się utrzymać najlepszy i najmocniejszy ?. W prospericie tak, bo reszta sobie poradzi ale w kryzysie, nie, bo w kryzysie o tę resztę trzeba zadbać. Może sobie pan Tuska od socjaldemokratów wyzywać ja cenię że socjalny program wprowadził. Może to i letnia woda ale lodowaty prysznic omija dużą część społeczeństwa.

Tak sobie o moim dawniej ulubionym pośle myślę i przyszło mi nagle do głowy - a gdyby tak, mojego ulubionego, Herberta sparafrazować :

              *
strzała którą wystrzeliłem
ze śmiercionośnego łuku 
wbrew prawom grawitacji 
obiegła kulę ziemską 
i trafiła mnie w plecy 
jakby chciała powiedzieć 
że nic nikomu 
nie będzie darowane. 

więc siedzę teraz samotny 
na pniu ściętego drzewa 
dokładnie w samym środku 
zapomnianej bitwy 

              *

To tak dla pana ministra , ku przestrodze.
jak już ochłonie z samozachwytu


Ten wpis to zaproszenie na mój nowy, polityczny blog


                                                 
wystarczy kliknąć w link

nowy blog ma dwie kategorie
1 - nietakistraszny blogspot jak się wydaje
2 - nietakistraszny POlityk jak go malują

W pierwszej kategorii, dla wszystkich początkujących, jak ja, umieszczam instrukcje jak poruszać się na blogspocie.
W drugiej kategorii umieszczam swoje polityczne fotomontaże oczywiście z satyrycznym komentarzem. Fotomontaże dawne, przeniesione z WP i oczywiście fotomontaże całkiem nowe


z przyjemnością polecam - Malina M*

jeśli podobał Ci się ten wpis
to wejdź     i zagłosuj

piątek, 23 sierpnia 2013

MATKA ZADŻUMIONYCH

ich patronka - Święta Anna.
Wiedzieliście ? ja do tej pory nie miałam pojęcia.
Siedzę właśnie, jak ta mrówa, nad nowym projektem renowacji niewielkiego kościoła w Nowej Rudzie.
Góry Sowie, pasmo Wzgórz Włodzickich, jeden ze szczytów, górujący nad Nową Rudą - Góra Świętej Anny. Na niej przedmiot mojej pracy kościół a właściwie to kaplica poświęcona tej właśnie Świętej.



Schowana wśród drzew.
Prawie na samym szczycie, wyżej już tylko kamienna wieża widokowa.

Do kaplicy prowadzą drogi i dróżki przy których niegdyś mnóstwo było kapliczek, tak zwanych "kapliczek dżumowych". Tworzyły pątniczy szlak.
Zbudowano je jako wotum dla Świętej. Budowali uratowanych od zarazy, która w 1680 roku uśmierciła prawie tysiąc mieszkańców Nowej Rudy.
Kapliczki "dżumowe" nie przetrwały do naszych czasów. Istniały jeszcze po wojnie ale zostały zdewastowane i powoli popadły w ruinę.




Pierwszą,  drewnianą kaplicę wzniesiono w tym miejscu prawdopodobnie w roku 1515 roku. Umieszczono w niej obraz Świętej Anny Samotrzeciej.
Obraz i kapliczkę otoczono czcią, stały się one miejscem kultu tej Świętej
Ale przyszła reformacja, kaplicę zaniedbano i zapomniano do tego stopnia, że koło 1600 roku zawaliła się.
Obok sterty połamanych belek na drzewie umieszczono obraz Świętej Anny. I tak trwało aż do roku 1644, kiedy to, na polecenie właściciela dóbr noworudzkich Bernharda II von Stillfrieda, wybudowano nową kaplicę, tym razem murowaną.

Ta właśnie  kaplica przetrwała do naszych czasów. Jest ona jedną z pierwszych barokowych kaplic górskich zbudowanych na terenie ówczesnego Hrabstwa Kłodzkiego.
W  latach 1662 -1665 do kaplicy dobudowano pustelnię.
Znacznie później, bo  w 1903 roku pustelnię powiększono o niewielkie pomieszczenie. Kaplica kilkakrotnie była remontowana, pierwszy raz w 1770 roku, następne remonty przeprowadzano w dziewiętnastym wieku.





.
Kaplicę zbudowano na bardzo ciekawym rzucie.
Jedni twierdzą, że sama kaplica to trójliść
inni przychylają się do tezy, że to ośmiobok (?) z półkoliście zamkniętym prezbiterium. Mnie tam rzut kaplicy, razem z pustelnią, przypomina ozdobny klucz. Nic na to nie poradzę.
Dach kaplicy wysoki, kombinowany.
Półstożkowy, dwuspadowy, trójpołaciowy, ożywiony sygnaturką.




Pokrycie dachu w tej chwili paskudnymi arkuszami blachy ocynkowanej.
Pierwotnie dach kryty był gontem drewnianym a później później łupkiem. To dla mnie ważne wiadomości bo w projekcie zajmujemy się renowacją nie tylko więźby dachowej ale również pokrycia dachu.
Będziemy starali się przywrócić nie tyle drewniany gont, co właśnie ten trochę późniejszy łupek.




Na wieżyczce a właściwie sygnaturce, widać mały dzwon.
Ciekawe - co też znajduje się w złoconej, repusowanej kuli ?

Do wnętrza kaplicy wchodzi się przez pięknie sklepiony podcień.
Ten właśnie podcień stał się sprawcą wstrzymania prac projektowych. Kiedy w zeszłym roku przystąpiliśmy do inwentaryzacji obiektu zaczęłam bacznie przyglądać się tynkom. Wypatrzyłam "pechowo" że pod wtórnymi nawarstwieniami wypraw, w miejscach, gdzie poodpadały, pokazuje się jakaś warstwa kolorystyczna. Na tynkach sklepień, w polach sklepiennych i na gurtach, zauważyłam wyraźne błękity i mniej wyraźne czerwienie a ponieważ wewnątrz obiektu są piękne polichromie to od razu zaświeciła mi się czerwona lampka.  Powiedziałam inwestorowi, że czeka go niestety bardzo "bolesna" czyli kosztowna operacja - wykonanie badań stratygraficznych.
Projekt na etapie inwentaryzacji został zawieszony. Teraz okazuje się, że konserwatorzy kończą badania. Na dniach dostanę wyniki a że projekt potrzebny na wczoraj więc tera ślęczę i przygotowuję tak, by dwa dni po wprowadzeniu wyników oddać . Ufff - teraz to się spieszę.




Z podcienia wchodzimy do kruchty.
Dwukondygnacyjna kruchta posiada na piętrze przepiękną emporą muzyczną, inaczej mówiąc - chór.
Nie zajmuję się wnętrzem kaplicy. To praca dla specjalistów konserwatorów. Wystrój wnętrza kaplicy dosyć bogaty. W prezbiterium ołtarz główny z dwiema kolumnami korynckimi z 1760 roku. Obok ołtarza barokowa ambona. Prezbiterium od reszty kaplicy oddziela kamienna balustrada z 1744 roku. Przed prezbiterium znajdują się dwa neogotyckie ołtarze z 1882 roku.

Mnie interesują ściany zewnętrzne i dach.
Ściany zewnętrzne kościoła  wzniesiono z kamienia i cegły.  W całości otynkowano. Strach mówić w jakim stanie znajdują się teraz.
Obraz nędzy i rozpaczy.





.
Na elewacjach kaplicy zachował się
skromny wystrój architektoniczny w postaci pionowych lizen i rozbudowanego gzymsu okapowego. Na zdjęciu widać właśnie ten gzyms. Wykonany z czerwonego, noworudzkiego piaskowca. Niestety widać jak bardzo skorodowany jest kamień.






.
W zbliżeniu można ocenić kolor pierwszej warstwy tynku - to jasny ugier.
Otwory okienne i drzwiowe kaplicy, w większości, ujęte są w proste obramienia, wykonane z czerwonego, noworudzkiego piaskowca. Cechą charakterystyczną są tak zwane "uszaki" .





.
O - uszak to takie coś, co znajduje się na rogach obramienia drzwi.
Na opaskach okiennych wyraźnie widać, jak dołem, spod buraczanej, farby wygląda piękny czerwony piaskowiec. Z takiego piaskowca wykonany jest też cokół i stopnie wejściowe. Czerwone piaskowce są bardzo charakterystyczne dla noworudzkich obiektów, w końcu tu piaskowce te się wydobywa.




Tynki elewacji w dużym stopniu są tynkami pierwotnymi, barokowymi,
z późniejszymi nawarstwieniami powłok malarskich.
Na zdjęciu ten ponakłuwany charakterystycznie to właśnie tynk barokowy. Tynki w większości zachowane w złym stanie technicznym; zawilgocone, skorodowane, miejscami odspajają się od podłoża. W partiach cokołowych, szczególnie nad piaskowcem, występują koszmarne wysolenia.
Staram się jak mogę by maksymalnie dużo z tych tynków zachować. Dzisiaj piszę właśnie program renowacji .

A teraz wchodzimy wyżej.



Drewniana, barokowa, kręta klatka schodowa.
Prowadzi na poddasze. A tam piękna barokowa, drewniana więźba. Można podziwiać starą konstrukcję, można też, drabiną, dostać się do wnętrza sygnaturki.
To znaczy - kto może, ten może.





.
Prawie wszystkie elementy więźby były widoczne. W związku z tym nasze badania pozwoliły ustalić, że cała więźba dachowa porażona jest przez techniczne czynniki korozji drewna - znaczy licho majstrowało !!! Zróżnicowany jest tylko stopień porażenia. Niektóre elementy więźby dachowej zostały bardzo przeżarte. Inne da się uratować lub odpowiednio wzmocnić.




.
To przekrój przez fragment więżby, tuż nad prezbiterium
Zdjęcie poniżej pokazuje ten właśnie fragment. Widać dobrze kawałek ceglanego sklepienia.




.
Elementy więźby wydają się zdrowe ale wewnątrz, pod pozornie dobrą powierzchnią drewna, można napotkać całe siedliska chodników larwalnych z zawartością wydzielin larw owada spuszczela w postaci mączki drzewnej. A na domiar złego w miejscach narażonych na zawilgocenie spowodowane nieszczelnością pokrycia dachowego, występuje korozja biologicznej. Czyli jak nie urok to przemarsz wojsk.
Nie ma lekko

Więźba jak więźba ale stropy !!!
Stropy drewniane pustelni przedstawiają opłakany stan.
Widać, że kropla znacznie szybciej drąży drewniane bele niż skałę.




Strach stanąć pod  czymś takim.
Tupniesz w podłogę i strop na głowie może wylądować.



.
Proszę, jak pięknie wyrosły sobie grzyby !
No wprost cud miód ultramaryna, a właściwie huba.

Wkrótce projekt zabezpieczeń i renowacji dachu a także renowacji elewacji będzie gotowy.
Moja w tym głowa.
Może kolorystyka będzie wyglądała tak, to bardzo prawdopodobny wariant.  A może badania przyniosą niespodziankę ?. W przyszłym tygodniu będzie wiadomo.
To jest wstępny projekt , kolory "w charakterze epoki"





.
Zobaczymy co na to inwestor i konserwator ale pokusiłam się o miedziane pokrycie hełmu sygnaturki. Na starych sztychach miał kolor zielony więc chyba była to miedź.

Wkrótce pewnie ekipa ruszy do prac budowlanych.
Czas po temu najwyższy !
Może jak skończą się prace to miejsce ożyje.
Na ikonografii z 1805 roku widać święto Patronki. Co roku, 26 lipca odbywały się tu odpusty a ludzie tłumnie ściągali z całej okolicy.




Może , jak niegdyś stanie się miejscem kultu i pielgrzymek.
Może ktoś pomyśli o odtworzeniu pątniczego szlaku.

Może ... wszystko jest przed nami
a ja mocno trzymam kciuki żeby się udało
To cudne miejsce warte jest przypomnienia


z przyjemnością polecam - Malina M*

jeśli podobał Ci się ten wpis
to wejdź     i zagłosuj

czwartek, 15 sierpnia 2013

ZA MUNDUREM

panny sznurem a nawet kurcgalopkiem
zwłaszcza piękne panny z mojej rodziny


Bo wtedy panienka ochoczo serce, wianek i rękę oddawała temu, co za Ojczyznę. Mundur dla panny wielki honor oznaczał.
Mój Dziadziu Romuald miał zaledwie 24 lata, gdy dostał odznakę frontową. Walczył o wolność pod generałem Szeptyckim. Ojczyźnie oddał młode lata. O generale wspominał bardzo często.
Dzisiaj, 90 lat po tym, jak generał ustanowił Święto Żołnierza Polskiego i ja sobie powspominam.


A dodatkowo, jako że serce mam po stronie mundurów, to z okazji tego wojskowego święta, poczet mundurowych panien z mojej rodziny zaprezentuję. Z przyjemnością


Romuald


Zawadiacki saper Romuald.
Jest rok 1920 a przed nim całe życie. Kilka lat później, moja Babcia Waleria pokochała tego odważnego i wesołego chłopaka.


Wiedziała, że gotów będzie "swój życia los na stos, na stos"
Umierała ze strachu, gdy jako dowódca AK, organizował w domu zebrania, pod samym nosem NKWD, umierała ze strachu, gdy granaty przewoził w wózeczku dla lalek i na takie akcje zabierał małą Danusię, umierała ze strachu, gdy go zabrali do obozu w Kowlu. Był saperem. Saper myli się tylko raz więc drżała o jego życie.Nie pomylił się.
Całe dzieciństwo słuchałam opowieści Romualda  - mojego kochanego Dziadzia


Leopold


Brat Dziadzia, Leopold, zwany Bolkiem. Legionista.
Pięknie mu było w mundurze Młodziutka panna Eugenia zbyt długo mundurem Leopolda się nie nacieszyła. Umarła przy urodzeniu pierwszego syna. Miała dziewiętnaście lat. Z obrazem Gieni i synka przemierzył Leopold pół świata. Walczył pod Tobrukiem, zdobywał Asyż, walczył pod Monte Cassino. To jego Krzyż widnieje na początku tego wpisu. Ta odznaka też Jego.


Nie miał już potem żadnych dzieci .
Zawsze uważał mnie za swoją ukochaną wnuczkę. Podobnie jak mój Dziadziu przekazał mi swoją historię zwłaszcza wojenne opowieści. .


Stanisław Kazimierz


Stasiu, brat mojej Babci.
Serce Stefanii niepodzielnie należało do tego przystojnego oficera.
Ona też umierała ze strachu, gdy gdy go zesłali. Był gdzieś tam, na dalekiej Syberii. Wiadomości dostawała niezwykle rzadko, w końcu przywykła, że brak wiadomości to dobra wiadomość. Odetchnęła gdy przyszły wieści z Iraku. Jeszcze bardziej odetchnęła, gdy z Iraku dotarły wieści, że spotkali się obaj - jej mąż Stasiu i ich syn Zbyszek. A potem Nadszedł rok 1944 i Monte Cassino. Walczyli obaj.


Ojciec - porucznik,
6 Baon Sanitarny, 5 Kresowa Dywizja Piechoty


Syn - kapral podchorąży
11 Baon Łączności, 2 Korpus Polski

Długie lata czekała na męża, potem znowu czekała na syna.O baj przeżyli to piekło. Obaj po wojnie znaleźli się z naszymi Siłami Zbrojnymi w Londynie. Ojciec wrócił do Polski, Syn pozostał w Anglii i w końcu wyemigrował do Stanów.


Stanisław Zbigniew 


Syn Stanisława, dla odróżnienia nazywany Zbyszkiem.
Na tym zdjęciu obaj w wojsku, w Iraku. Ech - ten sam mundur.


Zbyszek po przyjeździe do Anglii rozpoczął cywilne studia.
Panna Stella, jego bliska kuzynka, oddała mu serce zaraz po wojnie. Ale poszła tylko za wspomnieniem tamtego munduru. Zbyszek nie mógł wrócić do Ojczyzny poszła więc za nim na obczyznę.


Stanisław


Helena, siostra mojej Babci, romantyczny miała ślub, biały długi welon, przystojny oficer a pod kościołem szpaler ze skrzyżowanych szabel ... a potem przyszły listy polowe, tęsknota. Przyszło wyzwolenie i wyrok śmierci za AK. więzienie w Rawiczu, twierdza w Modlinie. Chciała kogoś przekupić, sprzedała wszystko, ale ten ktoś oszukał. Gdy się dowiedziała coś w mózgu pękło. Zmarła. Więźniów partyzanci wyzwolili, przynieśli jednak wiadomość - Hela nie żyje.
Usiadł pod ścianą, nie chciał uciekać. Został tak długo, aż ktoś zabrał go do szpitala. Wypuścili go sądząc, że zwariował. Doszedł do siebie. Miał zostać moim chrzestnym, ale ktoś doniósł, przypomnieli sobie o nim i znowu zawisła nad nim kara śmierci. Musiał się więc ukrywać.
Był cudownym człowiekiem, nigdy się już nie ożenił.


Józef



Za mundur Józefa, Kazimiera, siostra Babci, zapłaciła rozłąką.
Józef, na zdjęciu drugi od lewej, pracował w MSZ, dostał rozkaz, wyjechał z Rządem do Rumunii, potem do Szwajcarii, przysyłał zdjęcia w mundurze, nie wrócił do Polski, chciał żonę zabrać do siebie.



Kazimiera nigdy mu nie wybaczyła, że zostawił ją samą w płonącej Warszawie. Nie chciała zrozumieć, co znaczył rozkaz. Jej wojskowy mundur męża szczęścia nie przyniósł.


Piotr


Gizela wcześnie wyszła za mąż .
Taka była dumna, że jej Piotra odznaczyli Medalem Niepodległości
Nie nacieszyła się zbyt długo swoim mężem.
Przyszła druga wojna, Piotr, żołnierz AK walczył jak wszyscy. Poszedł do partyzantki, do Puszczy Kozienickiej.
"Maszerują chłopcy, maszerują, karabiny mokną szary strój
a przed nimi drzewa salutują, bo za naszą Polskę idą w bój"




Piękna i mądra i bardzo samodzielna.
Mąż w partyzantce a ona sama z małymi dziećmi.
Nie poddawała się, żadne jęki, kwęki czy żale za przeszłością. Nakładała kapelusz, elegancko przerobioną starą sukienkę i śmiało patrzyła w przyszłość. Dała sobie radę.


Adam


Był inżynierem elektrykiem. Janka studiowała farmację.
Poznała go gdy jako oficer AK stacjonował z pułkiem w Jarosławiu.
To była wielka miłość. Janka kochała go ponad życie. Los okrutnie z obojgiem się obszedł.


Był początek lat 40-tych i właśnie z wielką radością oczekiwali na trzecie dziecko. Po którejś z akcji  Adam, wpadł w łapy NKWD, były tortury, nie wydał nikogo. Złapali Jankę i z niej chcieli zeznania wydusić, nie zdradziła, enkawudzista w szale wściekłości rzucił ją na ziemię, zaczął kopać i deptać po brzuchu, zabił dziecko. Adam został skazany na 25 lat zsyłki na Syberię, potem na karę śmierci. Janka skazana "tylko" na 15 lat. Oboje wywiezieni zostali na Syberię. Oboje wrócili.


Witold


Na koniec zdjęcie prawie współczesne.
Mój Braciszek w wojsku, pierwsze zdjęcie w mundurze.
Na przysiędze wszystkie trzy - mama żona i ja popłakałyśmy sobie. Nie ma znaczenia że orzeł bez korony, wojsko nasze. I chłopcy nasi !
Też mu się trafiło jak jasny gwint - służba w stanie wojennym !
Szczęściem podchorążówki nie wyprowadzali na ulicę bo nie byli pewni . Piszę szczęściem bo nastroje były takie, że różnie mogło się skończyć. Chłopaki nie mieli wcale zamiaru, jak by co, strzelać do ludzi i głośno o tym napomykali. Czym grozi nie wykonanie rozkazu, wiadomo.
Los braciszkowi takich dylematów oszczędził. Chłopcy siedzieli w koszarach albo ćwiczyli na poligonie.

A ja ? jaki mundur zapamiętałam ?

Ja też miałam wojsko, czyli studenckie zajęcia z obrony cywilnej.
Mieliśmy zajęcia z pierwsze pomocy. Na mnie padł masaż serca. Przyklęknęłam nad manekinem, Położyłam lewą rękę tam, gdzie serce, potem prawą rękę, dokładnie nadgarstek na nadgarstek, tak by uderzyć z maksymalną siłą. Chyba zbytnio się przejęłam i zbyt dużo siły użyłam. Uderzyłam i ... łuuup - manekin podskoczył, nogi do głowy i złożył się jak złamana zapałka.
Podniosłam oczy. Zobaczyłam mundur. Nade mną stał nasz major. Popatrzył i tylko westchnął "biedaczek".

Chyba nie miałam szczęścia do munduru.
Major kazał mi do skutku powtarzać ćwiczenie ...
"tylko nieco delikatniej"


z przyjemnością polecam - Malina M*

jeśli podobał Ci się ten wpis
to wejdź     i zagłosuj

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

ONI IDĄ

a ja szłam ...

Dziesięć razy pieszo do Częstochowy.
Za każdym razem ponad trzysta kilometrów w dziewięć dni.

Najpierw była 267 Piesza Pielgrzymka Warszawska.
Akademicka grupa 17, żółta siedemnastka czyli "słoneczka".
1978 rok. głęboki PRL a tu kawałek wolnego świata. Studenci z całej Polski. Idą, modlą się, słuchają, dyskutują o wartościach, o życiu, o wierze, o problemach, o wolności i wreszcie śpiewają czasem pięknie a czasem trochę ryczą, jak kto potrafi, nie ma znaczenia.






Z Warszawy wychodzimy wczesnym rankiem, po Mszy w Kościele świętej Anny. Na ulicach tłumy. Zaskakuje mnie, że ludzie wcale się nie boją. Wiele rąk uniesionych do góry z charakterystycznym  V.  Machają do nas, śpiewają z nami, mamy z niemowlakami podbiegają do naszej grupy i proszą nas o błogosławieństwo dla ich dzieci i o modlitwę ...
mam pełne oczy łez.




Trudno opowiedzieć wrażenia, trudno oddać tamten klimat.

To coś pomiędzy radosnymi Światowymi Dniami Młodzieży a spływami kajakowymi, jakie odbywał Karol Wojtyła ze studentami. Do tego jeszcze młodzieńczy bunt i coś z walki o wolność. Nie boimy się chociaż wiemy, że grupa nafaszerowana sb-kami jak dobra kasza skwarkami.
Wiemy, że nasze fotografie trafią gdzie trzeba.
Do tych wszystkich wrażeń dochodzi jeszcze coś - ogromny wysiłek, przekroczenie siebie. Ale o tym dowiadujemy się trochę później.




Nogi niosą same, śpiew na ustach, zmęczenia ani śladu.

A potem pierwszy pielgrzymkowy przystanek w Raszynie. Siadamy na trawie, zdejmujemy buty i upssssss pierwsza przykra niespodzianka. Patrzę na swoje nogi a tu dziewięć wielkich bąbli . Ojjj - jak tu nogi z powrotem do butów włożyć i przejść następne kilometry. Polak mądry po szkodzie ale przed szkodą to z mądrością też czasem nie za bardzo .
Durna byłam jak nie wiem co. W regulaminie stało "wygodne obuwie na zmianą. No to ja, o naiwności, wzięłam dwie pary tenisówek. Z Warszawy oczywiście wyszłam w tych ładniejszych, białych, sznurowanych. Odparzyły nogi popisowo.

Potem, kolejno, szłam w 268 i 269  Pieszej Pielgrzymce Warszawskiej.
A potem to już odłączyliśmy się od warszawskiej i powstała 1 Piesza Pielgrzymka Wrocławska. I dziecko żółtej warszawskiej siedemnastki, czyli zielona wrocławska akademicka dwójeczka. Szłam w niej siedem razy chociaż studentką już nie byłam. Szli w niej studenci i studentki poznane na warszawskiej. Szli naukowcy. Kiedyś szedł nawet rektor Uniwersytetu Wrocławskiego. Studenci z upodobaniem zwracali się do niego "bracie" jak do każdego innego pielgrzyma.


Pierwsza wrocławska
to była całkiem eksperymentalna pielgrzymka.

Eksperyment zaczął się już pierwszego dnia. Trasa warszawskiej sprawdzana od 267 lat prowadziła zawsze tą samą drogą.A trasę wrocławskiej dopiero wytyczono. Na mapie. Oczywiście sprawdzono też częściowo częściowo idąc a częściowo jadąc samochodem . No i pierwszego dnia miało być 36 kilometrów. Było 50. Po drodze trafiliśmy niechcący na jakiś poligon, z daleka słychać było odgłosy wystrzałów a na dokładkę po polu biegał rozzłoszczony byk.
Upał był niemiłosierny. Na bazę dotarliśmy o drugiej w nocy. Jak dotarliśmy tego nie wiem. A tu jeszcze trzeba było namioty rozbić. Że te namioty nam się nie pozawalały to chyba cud, bo nikt nie miał siły śledzia wbić w ziemię. Na drugi dzień ogłosili nam wolne. Nie zapomnę kolegi z sąsiedniego namiotu, rankiem chwycił buta i jak oszalał gonił po ściernisku koguta. Kogut z samego ranka nas odwiedził i wydzierał się niemiłosiernie ... a my chcieliśmy tylko spać !






Właśnie wychodzimy z Wrocławia.
Wszyscy tacy czyści, domyci i wypoczęci.

Najbardziej zapamiętałam pierwszą pielgrzymkę w stanie wojennym. Zakaz zgromadzeń. Pozwolenie na pielgrzymkę udzielono ale ostrzegano nas żeby nie iść. Wiedzieliśmy, kto w grupie jest esbekiem. Oczywiście oprócz tego, o którym wiedzieliśmy, byli jeszcze inni. Ksiądz ostrzegał nas, wiedzieliśmy co można mówić, jak można mówić. Oczywiście agenci szybko działalność rozpoczęli. Nagle, dziwnym trafem, popsuło się nagłośnienie. I to w kilku grupach. Nie ma nagłośnienia, nie ma śpiewu, nie ma konferencji . Wieczorem, na bazie,  nasi spece od nagłośnienia sprawdzili. Okazało się, że w kablach (to były dwużyłowe kabelki) znaleźli mnóstwo szpilek, tak sprytnie wpiętych, by połączyć ze sobą te dwie żyły. Od tego dnia kabelki nosiły wyłącznie dziewczyny. chłopaki mieli zakaż. Sprzęt przestał się psuć.
Czasem pod pole namiotowe podjeżdżał żuk, wypełniony skrzynkami z piwem. Różni dziwni faceci z aparatami kręcili się wokół , gotowi fotografować, jak to pielgrzymi się upijają. Śmieszni ludkowie, każdy głupi poznał się na tej prowokacji.




Najgorzej było na Mszach. zwłaszcza gdy gromadziły się wszystkie grupy pod gołym niebem. Pamiętam jedną Mszę, kiedy nad ołtarzem latały helikoptery, tak niziutko, że zagłuszały wszystko.
Naszej grupy nie wpuszczono wtedy do Klasztoru główną drogą, czyli Alejami Najświętszej Marii Panny. Szliśmy z boku, od strony kościoła Świętej Barbary. Śpiewaliśmy "Pieśń Konfederatów Barskich" :

"Nigdy z królami nie będziem w aliansach
Nigdy przed mocą nie ugniemy szyi."

Pełno było milicji i zomo. Wszędzie stały ich motory. Na chodniku zomowiec, w białym kasku i białych rękawiczkach, regulował ruch pielgrzymów. Koleżanka podbiegła do niego i wręczyła mu bukiet kwiatów. Popatrzył wściekły ale nic nie zrobił.

Szliśmy w skwarze i w deszczu i podczas burzy.
Każdy miał przy sobie chlebak a w nim blaszany, półlitrowy garnuszek, jakąś kanapkę, bidon z kawą albo z wodą, podręczne leki i płaszcz przeciwdeszczowy. Swetry zawiązywało się wokół bioder. Na głowie albo chustka, albo czapka, albo kapelusz. Zdobycie pielgrzymkowego stroju to był wtedy nie lada wyczyn. Buty - wiadomo ale skąd zdobyć 9 podkoszulków ???. Podkoszulek bawełniany to wówczas był rarytas. O skarpetach nawet nie mówię. Rajstopy dostawało się na Dzień Kobiet ale skarpety ! ja miałam młodszego braciszka no i tatusia. Obydwu doszczętnie obdarłam i z podkoszulków i ze skarpet. Coś tam na podkoszulki naszyłam i było. Spódnice miałam niestety tylko satynowe, w kwiatki. Dzisiaj pewnie żadna dziewczyna tak by się nie wybrała.

Idziemy przez las. Chwile na refleksję , na modlitwę.
O czym myślę ? Przepraszam ... dziękuję ... proszę ...


... Matko, która nas znasz,  z dziećmi swymi bądź
Na drogach nam nadzieją świeć, z Synem swym, z nami idź


A teraz opowiem
jak wyglądał przeciętny dzień na pielgrzymce.

Pobudka o piątej albo o szóstej.
Składanie namiotów i bieg do kuchni polowej, z bidonem, po kawę. Każdy pielgrzym mógł dostać czarną kawę zbożową, bez cukru. Prowiant mieliśmy własny. Nasza mała studencka grupka żywiła się zawsze wspólnie. To były niestety czasy, kiedy jedzonka w sklepach nie było. Cudem zdobywaliśmy puszki konserwy "turystycznej".
No - pycha !!!. Każdy z nas miał po 9 konserw, identycznych. Wrzuciliśmy je do jednego wora, do tego ktoś przezornie miał kilka cebul a ktoś inny trochę cukru i wszystko. Dziewczyny robiły śniadanie a chłopcy taszczyli nasze bagaże na żuka. Oczywiście my zawsze byliśmy grupa pościgowa. Dziesięć minut spania dłużej a potem pędem przez kilka grup do naszej. Chlebaki nam podskakiwały, przywiązane garnuszki też a pielgrzymi z sąsiednich grup takim ofermom jak my, bili brawo.



ooo - to właśnie niedobitki
Docierają z pola namiotowego do ostatniej grupy.

Zwykle było 6 etapów. Szliśmy ze śpiewem. Różne to były piosenki i pielgrzymkowe i całkiem świeckie. Niewielkie fragmenty trasy wiodły szosami, przeważnie szło się przez lasy. polnymi drogami
Kiedyś, przez dziewięć dni żar lał się z nieba, całkiem jak teraz. Etap przez piaski, tak zwaną pustynię, pokonywaliśny z ustami zasłoniętymi chustami. Ludzie wynosili na drogę wiadra z wodą do picia. Wtedy powstało nasze pielgrzymkowe powiedzenie "ani cienia bożego"

Innego roku przez dziewięć dni lało niemiłosiernie.


Kałuże, jak kałuże, ale rozdeptane przez kilkadziesiąt tysięcy pielgrzymów to już tragedia, no i ślizgawka.
Zgadnijcie komu się przytrafiła jazda figurowa ? No oczywiście że byłam to ja.! Ciapnęłam siedzeniem w sam środek kałuży. I chociaż pielgrzymka pokutna to ja ze śmiechu nie miałam siły wstać i siedziałam w błotku aż mili braciszkowie mnie wyciągnęli.

Idąc w tak wielkiej grupie nie używa się parasoli. Wieczorem, na bazie, wszystko ma się mokre od butów aż po gumę od majtek. Jedyna rada połączyć się w trójeczki ze wspólnymi plecakami. a w nich wspólne bardzo mokre, średnio mokre i suche. Ej - kiedyś w deszczu jeden namiot spłynął. Nocowaliśmy w drugim, na siedząca. osiem osób w trójce, jak te śledzie.


... Królowo ognisk rodzinnych przyjdź i drogę wskaż
Królowo Matko Kościoła do Syna swego nas prowadź


Przystanki po drodze. Ufff - pełnia szczęścia.
Nareszcie można nogi rozprostować, zdjąć buty i skarpety, wyjąć z chlebaka zdobyczne kanapki.





Jedliście kiedyś zupę z gwiazdami ?

Wspaniale smakuje. Jechała z nami kuchnia polowa. W wielkich kotłach gotowali zupę dla wszystkich. Czy ktoś pamięta z dawnych czasów zupę ogonową z torebki ? to właśnie było "takie coś" W środku pływał drobny makaronik w kształcie gwiazdek z dziurkami. Apetyty tak nam dopisywały, że te gwiazdy wydawały się najwspanialszym rarytasem. Każdy dostawał zupę do blaszanego kubka. Po obiedzie kubek wycierało się trawą. Przydawał się w czasie drogi, gdy mieszkańcy wynosili nam wiadra z kompotem.
Dzielili się z nami czym mieli. Przed domami ustawione były często stoły a na nich kanapki, kiszone ogórki, owoce, czasem nawet ciasto.



Przystanki w deszczu . Odpoczynek w zbożu.
Brrrr - zimno i wszystko mokre. Po co mi ta chustka na głowie ? chyba, żeby nie straszyć pielgrzymkową fryzurą.

Po drugiej stronie drogi, w zbożu stoją snopki. Pod snopkami przysiedli pielgrzymi. To spowiedź. Spokój, wystarczająco dużo czasu na rozmowę, na zastanowienie , na refleksję nawet na wspólne zmierzenie się z problemem ... Bardzo wielu pielgrzymów wybierało ten rodzaj spowiedzi. Księża szli też często za grupami, można było podejść i odbyć spowiedź w drodze. Nikt nie przeszkadzał.



... Co jest najważniejsze, co jest najpiękniejsze
co prawdziwe, jedyne, największe, za co warto życie dać

Msza Święta polowa.
Najważniejsza część pielgrzymkowego dnia.. Za każdym razem głębokie przeżycie. To były zupełnie inne Msze. Wśród drzew, na polach. Jedna szczególna. Odprawiana o czwartej nad ranem. Nigdy nie zapomnę ołtarza i słońca, które wschodziło w czasie Przeistoczenia.




Mstów - pod samą Częstochową.
Msza na rozległych łąkach, nad wodą.
Najpierw rozbijamy namioty, przebieramy się i podobni do ludzi idziemy. Już możemy powiedzieć, że doszliśmy. Częstochowa na wyciągnięcie ręki. Docieramy do celu.

Jak dobrze, że wody będzie pod dostatkiem.
Czasami, niestety, wody bardzo brakuje. Pamiętam takie dni, kiedy nie było w czym umyć nóg. Strach się przyznać ale myliśmy nogi w czarnej kawie. Biedni chłopcy tego dnia do golenia też kawy używać musieli.
Jak mus, to mus.



I tak bywało, niestety.
Zwłaszcza w duszne i upalne dni.

Szczęściem służby medyczne dobrze działały. Po krótkich pobytach w punkcie medycznym delikwenci wracali na trasę. Czasem ktoś słabszy przejechał etap albo i cały dzień odpoczywał na bazie.
Od razu wyjaśniam - na tym zdjęciu to nie ja padłam.

Ja na kilku pielgrzymkach pełniłam rolę siostry medycznej..



Tutaj dopiero się przyuczam.

Naszą sanitariuszką była siostra zakonna Józefa. Fantastyczna siostra , taka "męska" odporna na wszystkie trudy. Właściwie nie ma co się dziwić bo to siostra ze szpitala, instrumentariuszka z chirurgii. "Operowała" brata przewodnika aż miło ! Brat porządkowy musiał go trzymać, żeby wrzasku nie było.
Rok później wyruszyłam uzbrojona w igły, strzykawki, rękawiczki , gaziki, bandaże i inne takie okropieństwa. Do dzisiaj pamiętam pigmentum castellani. A rapacholin jest dobry na wszystko, nawet na pielgrzymkową depresję, zwłaszcza dla maruderów z grup pościgowych.



Grupa pościgowa

czyli silna grupa pod wezwaniem, czyli my dziewczyny. No, tym razem padłyśmy nie na żarty. Usiadłyśmy sobie w rowie i postanowiłyśmy umrzeć ze zmęczenia. Niestety, zaprzyjażniony brat porządkowy wrednie doniósł bratu przewodnikowi czyli księdzu . No i ksiądz doholował nas, znaczy, czarne owce, do reszty stada.
Popatrzcie na moje nogi. Zamiast ślicznych białych tenisówek mam pożyczone od kolegi męskie sandały, 5 numerów za duże. Nogi mam włożone do plastikowych woreczków bo tego dnia lało. No szyk paryski.

Wieczór zapada, grupy pielgrzymkowe zbliżają się na nocleg do bazy.



... Zapada zmrok, już świat ukołysany, 
znów jeden dzień odfrunął nam jak ptak
Panience swej piosenkę na dobranoc, 
zaśpiewać chciej w ostatnią chwilę dnia

Wszystkie grupy tradycyjnie śpiewają tę samą piosenkę, po cichu nazywamy ją "pościelówą"  Nam dobrze, bo już doszliśmy. Namioty nieco pływają ale co tam ! jakoś dało się rozbić. Zresztą czy mokro od góry, czy od dołu to i tak chyba już wszystko jedno.

Jutro Górka Przeprośna.
Każdy z nas weźmie ze sobą kamień symbolizujący to, co obciąża nasze sumienia. Poniesiemy te kamienie na samą górę.
A na górze święto - wszyscy sobie dziękują, przepraszamy się za psikusy i takie tam różne, co po drodze.
Na górce przewodnicy fruwają.




To zdjęcie grupy franciszkańskiej.

W naszej grupie brat przewodnik co roku też tak fruwał.
Gorzej było z siostrą Józefą. Poooofrunęła a potem łuuuup o ziemię!!! Gapy nie złapały ! Wcale się na gapy nie obraziła. Śmiechu było co niemiara i co roku wspomnienie "upadku".



... Z modlitwą i pieśnią idziemy
do miejsca świętego na ziemi
do Matki Najdroższej, by hołd oddać Jej
i złożyć u stóp Jej serce swe 

W tym roku też młodzi idą ... Warszawska Pielgrzymka po raz 302 a Wrocławska po raz 33. Jest zupełnie inaczej. Nie ma problemu z jedzeniem, nie na problemu z ubraniem. Jest wolność, nikt nikogo nie śledzi, nie donosi, gdzie trzeba. Za uczestnictwo nie płaci się stanowiskiem ani karierą. Wszystko jest bardziej dograne, usprawnione. Jest nawet telewizja i wspaniałe cyfrowe fotografie.
Czy jest łatwiej ? nie wiem.  Trzeba przecież siebie pokonać, własną słabość. Jest inaczej ale sens i cel pozostał ten sam.

I pomyśleć - jak dawno temu temu ja byłam młoda ...
eeech - tak bym zjadła garnuszek zupy z gwiazdami


z przyjemnością polecam - Malina M*

jeśli podobał Ci się ten wpis
to wejdź     i zagłosuj