wtorek, 30 lipca 2013

MAŁE JEST PIĘKNE

w moim zawodzie mówi się też :
małe jest jadowite.

Niby kościółek mały, niby zapomniany. Maleńka wioska Szczepanów.
Niby nic takiego na pierwszy rzut oka a jak się przypatrzysz uważniej, jak zgłębisz historię , jak dotkiesz, to ... to okazuje się, że większy zabytek od reprezentacyjnego kolosa.

A dlaczego jadowite ?
no bo problemów konserwatorskich i budowlanych z tym czymś więcej czasem niż z ogromnym kościołem.




Popatrzcie na tę przecudną, bardzo starą polichromię.
To żywoty Świętych.

Wierzyć się nie chce, że te perełka ozdabia ścianę małego wiejskiego kościółka. Że fragmenty większej całości "wyłażą" spod warstw wtórnych powłok malarskich, że, mówiąc potocznym językiem zwyczajnie przed wiekami zostały zaciapane. Wystarczy spojrzeć na prawy górny róg zdjęcia. Pod pobiałą widoczne są wyraźne błękity... może to fragment sukni ? Wszystko wyraźnie obrysowane ostrą czarną kreską.

Nie trzeba wycieczki w dalekie kraje.
Takie cudo można zobaczyć w maleńkim kościółku filialnym w Szczepanowie.

Szczepanów to filia kościoła w Strzelcach Świdnickich.
Niewielki kościół parafialny w Strzelcach słynie z jednej z najstarszych i najpiękniejszych w Polsce, gotyckich polichromii
I pomyśleć - 1360 rok.




To właśnie kościół w Strzelcach.
Zdjęcie niezbyt wyraźne ale podziwiać można.
Odnaleźć odniesienia tej polichromii do polichromii w pobliskim Szczepanowie, również.

Ale wracajmy do Szczepanowa.
Do kościoła pod wezwaniem Matki Boskiej Różańcowej.
i do przepięknie wymalowanych żywotów Świętych.



Bardzo realistyczne są te postaci świętych. 
Złotowłosy, siwiuteńki i rudobrody. Klucz, miecz i księga to atrybuty najczęściej spotykane. Rysunek jest wyjątkowy. Podobnie kolorystyka od głębokiej żelazowej czerwieni, przez złociste ugry do błękitów. 

Kościół w Szczepanowie to niewielki kościółek. 
Tak wygląda na planszy kolorystyki obiektu.




Kościół jest bardzo stary. 
Wybudowano go z kamienia i cegły w czternastym wieku. 
Miał wtedy prezbiterium, sklepione krzyżowo żebrowymi sklepieniami i nawę, przekrytą płaskim, drewnianym stropem. Nie posiadał wieży, być może na dachu znajdowała się niewielka sygnaturka ale tego stwierdzić nie można, bo nie zachowały się materiały.
Więźba dachowa była  nieco inna niż ta, która zachowała się do naszych czasów.

W wieku osiemnastym przebudowano wnętrze nawy. Być może wtedy zamalowano też sklepienia prezbiterium . Nałożono niezbyt grubą warstwę pobiały na pola sklepienne i na żebra. Żebra dodatkowo pokryte zostały ciemno czerwoną farbą. Być może przed zamalowaniem kamień posiadał czerwoną polichromię. Być może zmiany te nastąpiły nieco później, w wieku dziewiętnastym. Wszystko to okaże się w przyszłości, kiedy zostaną wykonane specjalistyczne badania stratygraficzne. Badania wyjaśnią również kiedy zamalowano inskrypcje w pasach polichromii między scenami. Bo to, że były, wyraźnie widać.

W wieku dziewiętnastym przebudowano dach i dobudowano wieżę zachowując istniejący w części nawy, wysoki chór. Okna chóru zachowały swój pierwotny kształt.



Rzut kościoła. 
W prezbiterium zaznaczyłam czerwoną przerywaną kreską , gdzie występują polichromie.



Głowa do góry.
Pod samym zwornikiem Bóg Ojciec w otoczeniu aniołów.











Nieco niżej Boże Narodzenie i Chrystus naucza w świątyni.
To fragment ledwo widoczny. Zdjęcie wyostrzyłam tak, by wyciągnąć kolory. W naturze, przy oświetleniu naturalnym ten fragment, w przeciwieństwie do innych, jest mało widoczny.

Na samym dole polichromii sceny bitewne.
I gotycką wieżę obronną widzimy, i ogień piekielny, i koło i oczywiście wojownika, jak strzały wypuszcza.
Popatrzcie na drzewa. Nigdy nie widziałam polichromii z tak umownie pokazanymi drzewami.



.
To, że przed wiekami zatarto rysunek pobiałą, to jeszcze pół biedy. Pobiała wapienna nie robi bardzo dużej krzywdy. Na sklepieniach pod powłokami pobiały prawdopodobnie odkryją się większe elementy barwne. Kto wie, w jakim stanie skoro kiedyś zdecydowano się zamalować.

Co najbardziej zagraża polichromii?
Popatrzcie na zdjęcie poniżej.




To właśnie jest jedno z większych niebezpieczeństw.
Rysa na całą głębokość muru. Od samego dachu aż po nadproże ostrołucznie sklepionego okna. Nawiasem mówiąc w oknie zachowany przepiękny gotycki kamienny masswerk, wypełniony witrażami.
Wykonaliśmy ekspertyzę stanu technicznego obiektu.
No i główny winowajca został odkryty - to zniszczona więźba dachowa.




Projekt naprawy więźby dachowej. 
PRZEKRÓJ wykonany przez część prezbiterium. Widać grubość gotyckich murów i gotyckie sklepienie krzyżowo-żebrowe.



Gdyby ktoś był ciekawy co, jest co, to fragment więźby pokazałam w zbliżeniu. Taką konstrukcję więźby nazywamy wieszarową.
Widać dokładnie nazwy i przekroje elementów drewnianych. Niedawno opisywałam jak Licho majstruje. Tej więźby wcale nie oszczędziło. Podgryzało, podkopywało i czyniło swoją liszą powinność aż zniszczyło !



Tak wygląda, od góry, gotyckie kamienne sklepienie. 
Widać też fragmenty osiemnastowiecznej więźby: podwalinę, murłaty i fragment wieszara.

Z więźbą mój Braciszek poradził sobie bez trudu, ja z elewacjami też. Za to  z wnętrze mordowałam się okrutnie. Co krok to kaktus albo jeż. Co kawałek coś, na co trzeba niesamowicie uważać. Najbardziej oczywiście na polichromie.

Ta polichromia w przyszłości doczeka się konserwacji.
Kiedy - nie wiadomo. Konserwacja takiego dzieła to operacja bardzo kosztowna. Teraz, przy dostępnych środkach, najważniejsze jest zabezpieczenie przed niszczeniem tego, co się zachowało. I oczywiście taki remont wnętrza by zastosowane techniki w najmniejszym stopniu nie zaszkodziły tej perełce.

A nie mówiłam ! małe jest jadowite !.
Do opracowania projektu renowacji i zabezpieczeń tego "maleństwa" trzeba wiedzy, umiejętności no i cierpliwości o wiele większej niż do projektu renowacji wielkiego kościoła. Trzeba tej wiedzy szukać nie w książkach lecz u specjalistów konserwatorów.
Trzeba na to o wiele więcej czasu, niż by się mogło wydawać.


Nie ma róży bez kolców.
Ale widok takiej róży zostaje pod powiekami na zawsze.
Dotyk jej płatków też.

A kolce ? cóż - tylko raz można się zakłuć.
Następne takie maleństwo ukłuje łagodniej.
Wiedza pozostaje. I doświadczenie.


z przyjemnością polecam - Malina M*

jeśli podobał Ci się ten wpis
to wejdź     i zagłosuj

wtorek, 23 lipca 2013

KANIKUŁA

ufff - jak gorąco

Słońce rozgrzewa mury, w zamkniętych pokojach nie da się oddychać, praca, jak kula u nogi, robi się cięższa i cięższa ... a słowiki gdziś tam kląskają, skowroki fruwają, pszczoły miód słodki robią, mrówki gryzą a komary tną ... ech, tną jak to licho ...

Co robi wtedy szanujący się mieszczuch ?
Szanujący się mieszczuch zaczyna marzyć o jednym , wyrwać się z zamkniętego pudełka , nabrać w płuca powietrza ! oddychać ! oddychać ! i niech tam nawet gad użre ! na zdrowie

Lata lecą, czasy się zmieniają a szanujący się mieszczuch wcale.

No bo co kiedyś w czas kanikuły, robił szanujący się mieszczuch ? 
Co się wtedy robiło , gdy żar z nieba a skowronki nad polami ?



ano, moi kochani, wtedy
się zamawiało furmankę u gospodarza
się pakowało na furę z całym dobytkiem
się wyruszało w plener, na więś, do lasu, nad rzekę, gdziekolwiek, byle dalej od rozgrzanych murów miasta. Jak to się dzisiaj mówi - jakiś trawing, jakiś kocing a nawet jakiś łomżing.




Śniadanko na trawie.
Ach, te koszyki pełne wałówki. Nigdzie przecież tak chlebuś nie smakuje jak pod sosnami. Nigdzie pieczeń tak nie pachnie. Zupełnie jak dzisiaj.
Tylko wąsów dzisiaj jak na lekarstwo.



Kocing rodzinny w lesie.
Panie w szałowych strojach plażowych, panowie w zabójczych kąpielówkach do pół uda, dzieci w samych majtkach, tylko panna służąca zapięta pod samą szyję.




Ale im smakuje !!!
Przedwojenna kiełbasa do dzisiejszej całkiem podobna. Przynajmniej na oko. A może nie ? Może się mylę ? może to nie kiełbasa, tylko przedwojenny salcesonik ?

Ten pan w ciemnym garniturze to mój Dziadziu, obok dziewczynka z wielką kokardą to moja Mamusia Danusia a obok niej Babcia..


.
Obiad to była sprawa skomplikowana.
Obiad się zamawiało w karczmie u Żyda.
A u Żyda wiadomo jedzenie pycha a i łomżing nie do pogardzenia. Dla wygody Żyd stół przed karczmę wystawiał i było wesoło.
Nawet smaczne kąski dla psa gdzieś się znachodziły.




Bo pies dla mieszczucha zawsze był bardzo ważny. Dzisiaj też.

Tylko stroje, na wypad za miasto, jakieś takie różne od naszych. Kto dzisiaj na łąkę w sukience i kapeluszu ? Kto bierze torebkę i zakłada buty na obcasie? no chyba celebryci, żeby było "inaczej"
Chociaż właściwie, jak popatrzeć na nogi tej pani po prawej stronie to coś w rodzaju zalążka współczesnego stroju sportowego widać.


.
Tutaj trawing taki bardziej artystyczny.
Zdjęcie dużo wcześniejsze, z czasów gdy moi dziadkowie dopiero zaczynali nieśmiało myśleć o wspólnym życiu.

A na zdjęciu cyganeria, lekko zbuntowana "młodzież" czyli panienki i kawalerowie modnie ubrani, z nieodłącznym, modnym papierosem. I te instrumenty muzyczne ! Bo na trawingu zawsze się śpiewało. I na patriotyczną nutę, i na liryczną, i na niezbyt przyzwoitą też.

Ciekawa tylko jestem jak grał ten patefon.
Na baterie chyba nie był ???


.
A to właściwie nie trawing tylko sianing.
Mój Dziadziu jak zwykle z gitarą. Piękny miał głos.

Razem z bratem, onegdaj, chadzali pod okna pięknej popadii i  w blasku księżyca wyśpiewywali serenady. Aż się pop wściekł i kota im pogonił. Tutaj Dziadziu, jeszcze kawaler, śpiewa mojej Babci.

Oj - nie zapomnę jak nam śpiewał lwowskie piosenki.
Do dzisiaj śpiewam je sobie z wielką przyjemnością.




Nad wodę też się w czas letni wybierało.
Się wypożyczało łódkę. Się odbijało od brzegu.

Skromne panny usadawiały się na ławeczkach. Kawaler wiosłował a zaprzyjażniony wielebny pilnował, żeby łódka stateczności nie utraciła a towarzystwo na mieliznę nie zboczyło.


                                                  *

Ech kanikuła !

ufff żar z nieba się leje
a szanujący się mieszczuch co robi ?
no co robi ?

ano siedzi przy komputerze
i opisuje co robił drzewiej jego
szanujacy się przodek


z przyjemnością polecam - Malina M*


jeśli podobał Ci się ten wpis
to wejdź     i zagłosuj

sobota, 13 lipca 2013

NAPOLEON

nosił szelki, bo kapelusz miał za wielki

Tak, w zamierzchłych czasach, mawiał do mnie mój szef
gdy, bujając w obłokach abstrakcji, tworzyłam „dzieła” mocno odbiegające od rzeczywistości. Moje tłumaczenia z logiką tyle miały wtedy wspólnego, co ten kapelusz z, za przeproszeniem, szelkami.
Dzisiaj często uśmiecham się do tych wspomnień …

Nie tak dawno byłam świadkiem takiej oto scenki.
Młody szef, jeszcze młodszemu asystentowi, przekazywał te same uwagi, co mnie kiedyś mój szarmancki zwierzchnik :

*weź się, k…a, chłopie do roboty i nie cuduj
bo cię, k…a, wyp…..ę*

Niby to samo, niby sens ten sam, czy jednak rzeczywiście to samo ?
No niestety, trzeba przyznać bez bicia, że w dziedzinie mowy ojczystej, lata osiemdziesiąte o głowę biją nasz wspaniały wiek XXI.

Zupełnie nie ta poetyka.

     


Ale do rzeczy. Portret piękny. A jakże ! Sercem malowany.
Tylko konia z rzędem temu, kto odgadnie, co wspólnego ma portret z moim tekstem ?

Profesor na portrecie, co najmniej, jak imperator.
Włos rozwiany, głębokie spojrzenie i ten zagadkowy uśmiech, niczym u Leonarda. Mundur galowy generała, epolety i dystynkcje jak marzenie. Ordery dumnie zdobią pierś wypiętą.
A ja mam pytanie - jak się ma władcze spojrzenie generała Nelsona do ciepłego uśmiechu profesora Miodka ?… no jak ???
nie wiecie ? no, tak samo jak rzeczywistość medialna do hipotezy, że medialny kapelusz dodaje indywidualności każdemu, bez wyjątku …. nawet goniącemu "za niusem" dziennikarzowi.

cóż - Napoleon nosił szelki  
a profesor indywidualnością medialną jest
nie medialną zresztą też 

**

Profesor Miodek to wielka osobowość. Kiedyś jego programy gromadziły przed telewizorami setki widzów. Dzisiaj już tylko TV Polonia zaprasza niedobitki. Bo kogo dzisiaj pasjonują zawiłości mowy ojczystej.  Koń jaki jest, ponoć, każdy widzi. A jeśli nawet ważnej personie widzenie nieco mgłą się zasnuje to nikt z tego problemu robił nie będzie.
"Temu koniu" media czasu poświęcać ani myślą. Wszak nie jest to zegarek minista ani taka na przykład, dziura w autostradzie. Bo kogo dzisiaj obchodzi co od  czego pochodzi ? macierzyński od mać a tacierzyński od ... no właśnie, przecież nie ma słowa tać.

Jakie znaczenie ma dzisiaj medialna osobowość ? prawdziwa osobowość, ktoś nietuzinkowy ? ktoś na przekór wszystkiemu archaiczny, w najwspanialszym znaczeniu tego słowa. Ktoś, kto potrafi, pod prąd modzie, nazwać "zaje... ście" najbardziej obrzydliwym słowem. Ktoś kto głośno woła, że "staliśmy się społeczeństwem wulgarnym i nie trzeba się nadto wsłuchiwać, żeby usłyszeć,jak bardzo nam język zwulgarniał .

Pamiętacie program Ojczyzna-Polszczyzna ?
Dwadzieścia lat uczył nas Profesor pięknego języka. Uczył barwnie, ze swadą, mówił o rzeczach zawiłych tak ciekawie, że jak po maśle wchodziły do głowy. To właśnie jest indywidualność. Uczony z wielkim dystansem do siebie i z poczuciem humoru. Pamiętam Profesora jak na deskach wrocławskiego teatru śpiewał "Pamelo żegnaj"  Wielkie sombrero i owacje na stojąco.

Taka osobowość zawsze przyciąga przeciwności.
Jest sława, są  nagrody, szczyty oglądalności i nagle upsss - na wiosnę 2007 roku formuła programu nagle się "wyczerpuje" i program znika. Oficjalnie brak zainteresowania ale we Wrocławiu wrze, tajemnicą poliszynela jest że taki jeden, nie chce mi się nawet nazwiska wymieniać, postarał się politycznie profesora skompromitować, komuś bardzo zależy. Och - chciało mi się wtedy niezbyt parlamentarnych słów użyć. Ale czas robi swoje Profesor na antenę wrócił.

Nie tak dawno nasza telewizja, w dzikim zapale cięcia kosztów, napomknęła o zlikwidowaniu programu.
Tym razem na portalach zawrzało. Skrzyknęliśmy się !





Profesor wywalczył dla swojego programu miejsce. Nadal można oglądać te świetne i  pouczające audycje. Nadal można delektować się każdym odcinkiem. To prawdziwe medialne perełki.




W każdą sobotę o godzinie 17.00 program Profesora nadaje TV Polonia.
Można też oglądać go w regionalnej TV Wrocław.

Jakie znaczenie ma dzisiaj kultura języka ? W dobie powszechnego monitoringu, i wszechogarniającej mody na dizajnerskie widzenie świata.
Dzisiaj się nie wie, dzisiaj posiada się wiedzę. Dzisiaj, jeżeli się cofa, to koniecznie do tyłu a jeżeli ucieka, to koniecznie do przodu. Nasze media sfokusowane są na naszym życiu, hmm - szkoda, że nie "fokusują się" na kulturze języka swoich dziennikarzy. Szkoda, że dziennikarski "dizajn" na jedną modłę a osobowości ze świecą szukać. Szkoda, że takie indywidualności jak profesor Miodek muszą walczyć o swój program a beztalencia medialne kwitną niczym chwasty.

Czy tak właśnie wygląda misja telewizji ?.
Czy to walka z wiatrakami ? Don Kichot i telewizyjna sieczka ?.
O piękna Dulcyneo przybywaj !

O mowo polska ! mowo telewizyjna !


z przyjemnością polecam - Malina M*


jeśli podobał Ci się ten wpis
to wejdź     i zagłosuj

piątek, 12 lipca 2013

BYŁ TAKI CZAS


*Był taki czas w roku 1943, w ogniu walk  na Wołyniu o Kościół i Naród Polski, że kilkakrotnie wychodząc cudownie spod gradu kul i noży ukraińskich, przysiągłem sobie, że jeśli z tych opresji wyjdę – chcę cicho pracować jako szary żołnierz Chrystusowy, bez żadnych orderów i nagród. Zdawałem sobie sprawę, że żyję i tak już ponad program*

To słowa mojego Wujka Dionizego a dokładnie mówiąc
Stryja, starszego brata mojego Tatusia.



       
Z Wołynia przywiózł Wujek trzy, jakże ważne, rzeczy: Ikonę - prezent od parafian, modlitewnik - prezent od przyjaciela i przestrzelony przez ukraińskiego rezuna kapelusz.

Gdyby wtedy, w ogniu walki, Ukrainiec wycelował kilkanaście centymetrów niżej dzisiaj modliłabym się na uroczystości odsłonięcia Pomnika Pomordowanych na Wołyniu. Piękna uroczystość, hołd oddany pomordowanym, jak powiedział odprawiający Mszę ksiądz - dokończenie niedokończonych mszy sprzed 70 lat.

Wujkowi dane było dokończyć osobiście.
Kula trafiła trochę za wysoko. Przez większość dorosłego życia słuchałam tego, co opowiadał. Nie było w tych opowieściach nienawiści, był głęboki ból i do końca pamięć, której czas nie zacierał ...
Gdy wspomnienia innych rzeczy mgła pokrywała te cały czas były żywą i bolącą raną. Pod koniec życia Wujek poznawał już tylko kilka osób ale wyciągał stary modlitewnik i pokazywał mi palcem mówiąc - to mój przyjaciel, otwierał na pierwszej stronie, gdzie była dedykacja i widziałam wielkie wzruszenie na twarzy tego surowego człowieka. Kolejny raz pokazywał mi słowa skreślone ręką przyjaciela, popa, którego Ukraińcy zamordowali za przyjaźń z Wujkiem, za bratanie się z wrażym polskim księdzem.

Ale od początku.

Był rok 1934. Starszy brat mojego Taty zdał właśnie maturę. Wesoły, wysportowany, przystojny, chłopak, absolwent gimnazjum klasycznego w Jarosławiu i Małego Seminarium Duchownego we Lwowie, wyruszył ze swoim ojcem do pobliskiego klasztoru, w Leżajsku. Chcieli obaj podziękować za pomyślne zdanie matury. Tam, przed cudownym wizerunkiem Matki Boskiej Leżajskiej, ostatecznie odczytał swoje powołanie.




Jeszcze tylko rok służby Ojczyźnie w Szkole Podchorążych, w Jarosławiu i w końcu wyczekany wyjazd, w roku 1935, na Wołyń, do Łucka.

W Łucku Wyższe Seminarium Duchowne.
Mijają cztery lata i 11 czerwca 1939 roku młodziutki alumn Dionizy przyjmuje  święcenia diakonatu. Jest już prawie księdzem. Szczęśliwy wyjeżdża do domu rodzinnego, do Sieniawy. Wakacje w domu zakłóca mu jednak wybuch II wojny światowej. Nie ma możliwości dostania się do Łucka żadnym środkiem transportu, bierze więc rower i wyrusza w drogę. Gdzie Rzym, gdzie Krym, gdzie Sieniawa a gdzie Łuck. Nic to dla młodego chłopaka, dociera więc na rowerze do swojego seminarium.
A w Łucku biskup Szelążek, obawiając się zlikwidowania seminarium przez bolszewików, przyśpiesza święcenia kapłańskie ostatniego rocznika. I tak, 15 października 1939 roku, mój Wujek, wraz z kolegami z roku, zostaje wyświęcony na księdza.
W Katedrze Łuckiej.

     


Tak wtedy wygląda. To pierwsze kapłańskie zdjęcie.
Trudne to były czasy. Zawierucha wojenna, krwawe łuny, Niemcy, Ukraińcy, banderowcy, bolszewicy …

Najpierw jest kapelanem w łuckim sierocińcu, potem trafia do maleńkiej parafii w Perespie, koło Kowla, potem na parafię w samym Kowlu. W końcu, 18 sierpnia 1941roku, zostaje proboszczem parafii Sienkiewiczówka, niedaleko Łucka.

Pierwszy rok w Sienkiewiczówce upływa w miarę spokojnie ale już nacjonaliści ukraińscy zaczynają podnosić głowę. Groźnie pobrzmiewa ich pieśń „Smert’, smert’, lacham smert’! „

Latem 1942roku w Sienkiewiczówce Niemcy wraz z ukraińską policją, mordują Żydów, zgromadzonych w getcie. Nacjonaliści Ukraińcy rozzuchwalają się coraz bardziej, napadają na Polaków, rabują, biją, podpalają domy. W tym czasie, w Sienkiewiczówce, działa grupa konspiracyjna AK a także grupa Samoobrony. Obie grupy wspiera oczywiście młody proboszcz. W tym wspieraniu Wujkowi przydaje się doświadczenie, zdobyte niegdyś w jarosławskiej szkole podchorążych.

W konspiracji Wujek przyjmuje pseudonim „Boruń”.

Kiedy ataki Ukraińców się wzmagają do wioski zaczynają napływać uciekinierzy z całej okolicy.




Tak wyglądał kościół w Sienkiewiczówce.
W czerwcu 1943 roku UPA intensywnie zaczyna gromadzić siły wokół Sienkiewiczówki. W tej sytuacji  Samoobrona podejmuje decyzję o ewakuacji. 23 czerwca 1943 roku, pod osłoną oddziału Samoobrony, wyrusza do Łucka konwój ludności polskiej . Wujek jedzie na koniu, bez sutanny ale w kapeluszu. Czuwa nad całością. Po drodze trafiają się potyczki, w jednej z nich spłoszone konie unoszą wóz z całym dobytkiem parafii, banderowcy ostrzeliwują konwój, kapelusz Wujka jest dobrze widocznym celem. Kula przeszywa kapelusz na przestrzał.

Konwój szczęśliwie dociera do Łucka.
Zrządzeniem Opatrzności Polacy opuścili tę wieś. W lipcu 1943 roku, kiedy to wybuchła Wielka Nienawiść, banderowcy z UPA wpadli do Sienkiewiczówki, spalili katolicki kościół, aptekę, stację kolejową, młyn, część opuszczonych polskich domów. Wtedy to zamordowali popa, paląc jego ciało razem z cerkwią.
Tak rezuny z UPA ukarały popa za przyjaźń z polskim księdzem – ze znienawidzonym przez nich „chytrym Lachem”, który przed zaplanowanym przez OUN – UPA „pogromem Lachów” bezpiecznie wyprowadził swoich parafian do Łucka.
Parafia w Sienkiewiczówce przestała istnieć. W Łucku Wujek zamieszkał przy Katedrze. Za jakiś czas biskup Szelążek powierzył mu funkcję proboszcza Katedry.

      
     
 Katedra Łucka


Mój Wujek zawsze był świetnym kaznodzieją. Już wtedy zapraszano go chętnie do głoszenia rekolekcji. Szczególnie tragiczne okazały się rekolekcje wielkopostne 1943 roku, we wsi Perespa, w parafii, której proboszczem był wówczas stryj mojego Wujka (i oczywiście mojego Taty), czyli brat mojego Dziadka. Cóż – księżowskie tradycje w mojej rodzinie, po mieczu, były od pokoleń.

Na rekolekcje do Perespy przybyło kilku księży.
Wujek, doświadczony już w bojach z Ukraińcami, namawia księży, by nie spali na plebanii, tylko na noc schowali się w kościele. Koledzy wprawdzie podśmiewają się z takiej ostrożności ale w końcu decydują się na taki nietypowy nocleg. I całe szczęście. Wieczorem upowcy wpadają do Perespy, zaczynają mordować ludzi, podpalają też plebanię. Dobijają się do kościoła ale ktoś ich płoszy. Rankiem w plebanijnym ogrodzie ludzie odnajdują nagie ciała dziewcząt.
Bydlaki poobcinali im bagnetem piersi.

Zdarzenie, którego nie da się zapomnieć do końca życia.

Proboszczem Katedry Łuckiej był mój Wujek do samego końca, aż do sierpnia 1945 roku, kiedy to parafię katedralną wysiedlono z Łucka. Transportem kolejowym Wujek wiózł do Polski to, co po parafii pozostało, zwłaszcza pieczołowicie ukrywany, największy skarb - cudowny obraz Matki Boskiej Latyczowskiej, Pani Wołynia i Podola.

Kapituła Łucka przeniosła się do Polski,
księża rozproszyli się po całym kraju.



       
Z Katedry Łuckiej droga przywiodła Wujka do Katedry Wrocławskiej. Cieszył się, że jest jej proboszczem ale w głębi serca nosił dawną katedrę. Po drodze do wrocławskiej katedry był a jeszcze Brzeg i święta Dorota we Wrocławiu. To  właśnie w Brzegu Wujek był tym, który protokolarnie przesłuchiwał Franciszka Gajowniczka, najważniejszego świadka tragedii oświęcimskiej ojca Maksymiliana Kolbe.

Nasz kościół to ostatni etap najdłuższy, bo trzydziestoletni.
Pamiętam, jak Wujek zapraszał łuckich księży.




Na zdjęciu Kapituła z Prymasem Wyszyńskim, rok 1970.
Cała Kapituła Łucka zjeżdżała się u nas. Z biegiem lat księży ubywało. Pamiętam, jak po spotkaniach mój Tatuś rozwoził ich najpierw po parafiach, potem po domach starców. Wielu historii wysłuchał po drodze.




To chyba koniec lat 70-tych. Kapituła Łucka na pamiątkowym zdjęciu przed wejściem do naszego kościoła. Mój Wujek to ten w okularach, drugi od prawej.
Po śmierci Wujka w osobistych rzeczach Tatuś znalazł jego łańcuch i pierścień, symbole przynależności do Kapituły Łuckiej. Odwieźliśmy zaraz te insygnia do Krakowa, tam będą świadkami czasów, które minęły.

W niedzielę TV Polonia będzie transmitowała Mszę świętą z Katedry Łuckiej. Podobno będzie tam nasz Pan Prezydent. Dla mnie to będzie niesamowite przeżycie i pewnie wielkie wzruszenie. Zobaczyć świat mojego Wujka, ostatniego proboszcza tej Katedry. Zobaczyć miejsca które kochał i wspominał całe życie




Ta Madonna to jedyna pamiątka, która mi po Wujku pozostała. Dostał ją, w dowód wdzięczności, od parafian z Sienkiewiczówki.

Wujek został pochowany z wielkimi honorami ale w starej, znoszonej sutannie. Prócz tej Madonny nie miał nic. Wisiała nad Jego łóżkiem, patrzył na nią, gdy się modlił, patrzył na nią, kiedy umierał.

Teraz Ikona wisi nad moim łóżkiem i ja patrzę na nią kiedy się modlę. Mam nadzieję, że podobnie jak Wujka, i mnie ochroni przed nienawiścią.


z refleksją polecam - Malina M*


Ten wpis opublikowałam wcześniej w starym blogu ale umieszczam tutaj bo opowiada historię ikony, która wita tutaj wszystkich wchodzących.
Do dzisiaj nie mogłam publikować postów. Spróbowałam z innej przeglądarki i się udał.
Tak to jest , nie wolno się zniechęceać
:-)

niedziela, 7 lipca 2013

ROZBITY WAZONIK

łatwo uśmiechem posklejać
ale posklejany wazonik nie jest już
tym samym wazonikiem


.
napełnisz go tylko do połowy
cień smutku nie pozwoli do końca
bez reszty, jak kiedyś

kropla do kropli
słowa, których nie ma
ranią ostrą krawędzią
jak rozbite szkło

                                               ***


chwila refleksji - Malina M*


Ta notka promowana jest w liiil
jeśli podobał Ci się ten wpis to uśmiecham się
kliknij     wejdź na stronę i zagłosuj

poniedziałek, 1 lipca 2013

PIC NA WODĘ

fotomontaż, czyli ja jako księżna Daisy Hochberg.
Wybrałam akurat ten fotomontaż, bo łatwo porównać z prawdziwym zdjęciem, umieszczonym obok, w narzędziach.




Lubię robić fotomontaże. Lubię sobie stawiać wyzwania i kombinować.
Robię te swoje zabawki na starym, przedpotopowym fotopaintcie, programie, który w zasadzie służy do obrabiania zdjęć.

Wiem, że teraz są specjalne programy. Ja lubię majstrować na piechotę.
Mam gumkę, nożyczki, kubełek z farbą i pędzelek - to mi wystarczy, jeszcze kilka tricków z przezroczystością i kolorami, kilka narzędzi, do reszty musi mi wystarczyć oko, wyobraźnia i benedyktyńska cierpliwość.

Bardzo długo robi się taki fotomontaż.
Najpierw nakładam kolor na tło, potem na to nakładam starą fotografię i odpowiednio ją rozmywam, żeby przechodziła miękko i platycznie w tło , potem to scalam. Mam już coś w formie portreciku. Potem wycinam portrecik i przenoszę do schowka. Na tym co zostanie nakładam kolor tła i wkopiowuję portrecik ze schowka. zmniejszam ten portrecik. Na tak zmniejszony portrecik nakładam fakturę błyszczącego stożka. Ponownie wkopiowuję portrecik ze schowka i zmnieszam jeszcze raz ale trochę bardziej. W rezultacie mam od spodu tło na nim opalizującą ramkę a na niej portrecik. Scalam to wszystko. Wycinam z mojego zdjęcia moją buzię, robię lustrzane odbicie, nakładam na portrecik a potem to już jak koń po górę majstruję wszelkimi sposobami, by ta buzia zbytnio nie wyłaziła mi z portretu. Muszę kombinować z rozdzielczością i kontrastem żeby się w konwencji portretu zmieścić.




Na tym fotomontażu postawiłam sobie za zadanie nałożyć na swoją twarz woalkę. Ojjj, chciałam być kiedyś chirurgiem, precyzja i opanowanie tu mi się przydały. Małam ochotę w pewnym momencie wrzasnąć - kropki mój wróg ! ale jestem z tych, co to piszczy a lezie, więc robotę skończyłam.




A to już fotomontażowe gdybanie.
Co by było, gdybym żyła w tamtych wiekach ? Może tak właśnie bym wyglądała, z paletą, pędzlem i wielkim kapeluszem. Ekscentryczna i kapryśna damulka. Kto to może wiedzieć. 




A może patriotycza dziewica bohater ?
Dalej się nie zagłębiam w meandry historii bo bym mogła na makbetowej czarownicy zakończyć i co? Już lepiej zakończyć to gdybanie.


Czasem coś w necie wpadnie mi w oko i wtedy sobie kopiuję.
Potem jak znalazł. Montuję tak blogowych przyjaciół rodzinkę, polityków no i siebie oczywiście. Wkopiować twarz w zdjęcie jest łatwo więc ja lubię wkopiowywać w malowane i rysowane obrazy.




Tu Laura Krystyna tajemniczo spogląda z portretu.
Prawdziwy z niej wamp. Wprawdzie na swoim blogu jest błękitną damą ale ja przez chwilkę zobaczyłam Ją w takim właśnie anturażu. Czarny, miękki  aksamit i bardzo kobiece brylanty.




A tu Ewcia Ozonka bardzo wdzięcznie pozuje. Dałam Jej atrybuty kobiecości takie trochę z myszką , wielki, obłoczny kapelusz i małego pieska. Ech atrybuty współczesnej kobiecości to Ewcia ma na każdej swojej fotografii.




Najtrudniej było z Tomkiem.
Musiałam wyraźne kolorowe zdjęcie tak zmienić by stało się lekkie, prawie ulotne, żeby wtopiło się w szkic i na dodatek stary szkic udawało. Metodą prób i błędów doszłam do tego, że oprócz gumki najbardziej przydaje się punktowe zwiększanie kontrastu. Malowałam sobie tym kontrastem niczym pędzlem. Teraz Tomcio niczym prawdziwy Kierkegaard, spogląda ze starego szkicu. Zaraz powie "ironia życia leży w tym, że żyje się je do przodu a rozumie do tyłu"


.
Z politycznych fotomontaży bardzo lubię ten.
Zmajstrowałam go, z przymrużeniem oka, na 100 dni Rządu .


.
Politycy wszelkiej maści to wdzięczny materiał do majstrowania. Aż się proszą o fotomontażowy satyryczny komentarz.  Mają przecież wilcze oczy i spojrzenie Mefista, stoją w razkroku albo bawią się w piaskownicy, zadają ciosy poniżej pasa, pokazują język tym drugia  a czasem zaliczają wywrotki  na śliskim lodzie.





Tu postawiłam sobie trochę karkołomne zadanie wybicia monety z podobizną. A co ! Podobiznę wyciętą ze zwykłej kolorowej fotografii musiałam wtopić tak, by wydawała się zrobiona z metalu.
Ufff - koronkowa robota, użyłam wszelkich dostępnych w programie narzędzi. No i proszę bardzo - dla każdego coś miłego, do wyboru, co kto woli - złoty denar albo zły szeląg.




Na koniec aniołki Miecugowa
czyli moje niegdysiejsze życzenia dla Szkła Kontaktowego.
Sfotografowałam sobie kiedyś dwie ośnieżone choinki. Czekały spokojnie aż się doczekały i ubrałam je po swojemu. Postaci użyczyły dziennikarzom najprawdziwsze barokowe aniołki. Te dwa dolne to nawet całkiem, całkiem ... Życzenia niegdysiejsze, bo kiedyś Szkiełko oglądałam. Teraz oglądam tylko sobotnie i niedzielne.

                                                   * 

Pic na wodę fotomontaż, taka sobie zabawa,
czasem pozwala jednak nabrać dystansu, popatrzeć na świat, na ludzi i na siebie, na własne śmiesznostki, trochę z boku.




a z tej perspektywy to wszystko
tak jakoś inaczej wygląda


z przyjemnością polecam - Malina M*


Ta notka promowana jest w liiil
jeśli podobał Ci się ten wpis to uśmiecham się
kliknij     wejdź na stronę i zagłosuj